Szukając Mimbli i Muminka

Zbudowałam dom dla niewinnych szaleńców i tu wolno im mieszkać w spokoju, dopóki żyję

Tove Jansson „Słoneczne miasto”, Str 48

Finał wakacji i oczywisty koniec lata (za oknem 12 stopni ciepła i deszcz), to dobry czas by wziąć się znów za bloga. Chyba? Tak czy siak próbuję. Przy pomocy ulubionej autorki. Czyli Tove Jansson, jednej z nielicznych pisarek, której jestem gotowa przeczytać wszystko. Pod warunkiem, że będzie wydane w języku polskim lub angielskim. Niedawno  podczas wędrówki po księgarniach w upalny dzień natknęłam się na jej tytuł idealnie pasujący do okoliczności i bez wahania pobiegłam z nim do kasy. Nie bez znaczenia była też spora obniżka ceny tej książki, bijącej rekordy popularności jeszcze rok czy dwa lata temu . A teraz kurzyła się w kącie,  czekając na ponowne odkrycie.

Czy przez to, że książka była tak mało nowa, czy przez słoneczną okładkę, dość, że zaczęłam ją czytać znacznie szybciej,  niż zwykle to robię z tytułami świeżo dostanymi lub kupionymi. I poczułam się dziwnie. Nie przez krótkie leżakowanie książki. A z innego powodu. Otóż gdy biorę się za niemuminkowe tytuły Tove, włącza mi się w głowie porównywarka bohaterów i sytuacji do tych, jakie znam z Doliny Muminków. W przypadku „Słonecznego miasta” ten automat zaczął mi działać wyjątkowo silnie. Nie mogłam się powstrzymać przed dopatrywaniem się w opisanych przez Tove  mieszkańcach amerykańskiego domu spokojnej starości takich postaci jak Filifionka, Mimbla czy Gapsa. Nawet znalazłam kogoś, kto zachowywał się prawie jak Wuj Truj. Tak, moim zdaniem, pierwsze opowiadanie w tej książce to remake Doliny Muminków w Listopadzie. Wersja dla dorosłych opowieści o istotach wytrąconych ze swojego dawnego życia i usiłujących się odnaleźć w nowych warunkach lokalowych i emocjonalnych.

Muszę przyznać, że opowieść druga jakoś mniej pachniała mi miejscem, gdzie często pija się sok malinowy i zajada naleśniki. „Kamienne pole” to historia człowieka tak bardzo skupionego na swoim pisaniu i literackiej twórczości,  że poza nimi nie dostrzegał w swoim życiu nic innego. No może oprócz czekających na opróżnienie butelek whisky.  Żona, a potem córki, biernie poddawały się jego woli, jego pogardzie, jego obojętności. Aż do pewnego wakacyjnego wypadu w czasie, gdy dzieci były już dorosłe.

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie strumyk.jpg

Od historii Jonasza (zdaje się, że nieprzypadkowo autorka nadała swojemu bohaterowi imię człowieka, co część życia spędził we wnętrzu wieloryba;  jej protagonista, pisarz, jest podobnie odseparowany od świata, będąc „połkniętym” przez literaturę) wieje raczej chłodem Gór Samotnych niże ciepełkiem Doliny Muminków. Jedyny mieszkaniec Doliny, jakiego mi Jonasz przypomina, to Piżmowiec. Nabzdyczony jegomość, spędzający całe dni w hamaku, pozwalający się obsługiwać i prychający z wyższością na tych, co o niego dbali. Pewnego razu Piżmowiec wybrał sie do jaskini, by nacieszyć się spokojem. Porzucony tam czarodziejski kapelusz wziął za kosz do śmieci. Jak to się dla niego skończyło, możecie sprawdzić, zaglądając do „W Dolinie Muminków”. Powiem tylko, że Piżmowiec szybciutko wrócił do towarzystwa Muminków.

Jonasz nie trafia na żadną własność czarnoksiężnika, ale ma jaskinię, własny pokój  w domku nad morzem, gdzie bez pomocy magii udaje mu się uwolnić sporo demonów. Nie będę opowiadać co z tego wynikło, bo znacznie lepiej robi to Jansson.

 Mogę tylko podsumować tę książkę stwierdzeniem, że czytanie Tove dla dorosłych dostarcza smaku nie malin, a limonki.

mowa o:

szukając ciepła

Dom 2

Zaczęłam wznosić na kanapie budowlę z poduszek i co jakiś czas patrzyłam na mamę przez szparkę miedzy nimi. Wyczuła mój wzrok i spytała, nie przestając rysować:

-Dobrze ci?

-owszem- odparłam.

Tove Jansson „Córka Rzeźbiarza”, Str. 133

Hu, ha, ależ zimno. Kaloryfery wyłączone, nie ma jak się zagrzać. Wpadłam wiec na pomysł by użyć książki jako kominka. No a gdzie zawsze żarzy się w piecu? Gdzie na kuchni czeka ciepłe kakao? U Tove Jansson oczywiście, w czasach jej dzieciństwa. Dlatego wspomnienia autorki muminków z czasów gdy była małą dziewczynką okazały się idealne na zimę w maju.

Jest tu trochę bajkowa atmosfera, bo narratorka ma spojrzenie i wyobraźnię dziecka. Dlatego po kątach czają się czasem strachy, z czarnej tiulowej spódnicy wypełzają potwory, po schodach tupie duch kulawej kawki. Ale są przyjaciele i rodzice, dzięki którym pierzchną lęki i niepokoje. I robi się zacisznie, jak w tym opowiadaniu o domu zasypanym śniegiem. No właśnie, zaraz, czy ja już tego przypadkiem nie czytałam?

Otóż okazało się, że część opowieści Córki Rzeźbiarza poznałam już wcześniej, w angielskim zbiorze opowiadań Tove „A winter book”. Nie zepsuło mi to jednak przyjemności lektury, ale przysporzyło kilka niespodzianek. Na przykład odkryłam, że stara panna (a spinster) w tomiku angielskim, w wersji polskiej stała się po prostu ciotką, i że niektóre, mniej ciekawe, historie mogę spokojnie opuścić, bo przecież i tak znam je dobrze. Za to inne, zaliczane do ulubionych, jak opowiadanie o służącej Annie czy o wielkich domowych przyjęciach, mogłam sobie powtórzyć.

Czekało mnie też kilka rzeczy zupełnie nowych. Jak na przykład świetne opowiadanie o paniusiach i zwierzętach. Najmilszą niespodziankę miałam na końcu: opis ogromnej, bożonarodzeniowej choinki. Po którym zrobiło mi się zdecydowanie cieplej.

mowa o:

Tove

co pod choinkę – od Muminków

Muminek

Każdy czytelnik Jansson dobrze pewnie wie, że Muminki Świąt nie obchodzą. Mają inne fety, które z werwą urządzają, zwykle w okresie lata. Natomiast zimą każdy szanujący się Muminek śpi z brzuszkiem dobrze wypełnionym igliwiem. Jednak raz jeden się zdarzyło, że pewien wrzaskliwy Paszczak pobudził Rodzinę tuż przed Wigilią. Najwidoczniej się zeźlił, że sam lata za wszystkim, podczas gdy inni się relaksują błogo wtuleni w poduszki. Gwałtownie zerwane ze snu Muminki są w szoku i wysłuchują porad i poleceń innych zabieganych stworzeń, przygotowujących się do święta.
Przerażonym całym tym rozgardiaszem Muminkom jakoś udaje się zorganizować choinkę i nawet poradzić sobie z jej ubraniem („zdjęli kryształowe wisiorki z żyrandola w salonie i zawiesili je na gałęziach , a na samym szczycie umieścili jedwabną różę, którą Mama Muminka dostała od Tatusia” Tove Jansson opowiadania z Doliny Muminków, str 219). Potem przygotowują jedzenie. I kiedy myślą, że wszystko już gotowe i mogą odetchnąć, Paszczak rzuca hasło „prezenty”:
Wówczas rodzina Muminków spokojnie weszła do domu, żeby poszukać prezentów. Tatuś wybrał swoja najlepszą przynętę na szczupaki, która była umieszczona w bardzo ładnym pudełku i na wieku pudełka napisał „Dla Wigilii”, po czym położył je na śniegu.
Panna Migotka ściągnęła pierścionek z palca u nogi i z głębokim westchnieniem zawinęła go w bibułkę.
A Mama otworzyła swoją najskrytsza szufladę i wyjęła z niej książkę z kolorowymi obrazkami, jedyną książkę z kolorowymi obrazkami w całej dolinie. To, co zapakował Muminek, było takie ładne i tak osobiste, ze nikomu nie chciał tego pokazać. Nawet później , na wiosnę, nie chciał nikomu powiedzieć , co oddał”(ibidem str 223, 224)
Jednak to nie był koniec prezentów. Bo Muminki zupełnie bezwiednie odkrywają, na czym idea Wigilii polega.

choinka Choinka 1Tove Jansson opowiadania z Doliny Muminków, str 224, 226

świeża i zimna czyli Tove nie mówi już o muminkach

zimno 7

Z okazji  premiery na polskim rynku wydawniczym Uczciwej Oszustki Tove Jansson, zamieszczam mój tekst na temat tej książki, który pokazał się kiedyś w jednym z numerów Archipelagu

Tove Jansson bez trolli – czy to możliwe? I czy się nadaje do czytania? Takie pytania może sobie zadać ktoś, przeglądający tę książkę z nazwiskiem słynnej twórczyni muminków na okładce. Okładce, na której brak wielkonosego stworka z mocno zaokrąglonym brzuszkiem. Szczerze mówiąc, na obrazku pod tytułem książki nie sposób dostrzec choćby zapowiedzi ciepłej opowieści o sympatycznych bohaterach. Chłodne odcienie błękitu, ledwo rysujące się kształty okna, przysłonięte wielkimi płatkami śniegu, szybko nasuwają podejrzenie, że tym razem nie zawędrujemy do pachnącej bzem i dymem z tatusiowej fajki, Doliny Muminków.

 Autorka prowadzi czytelnika do małej, rybackiej wioski, zasypanej śniegiem i skutej lodem w środku groźnej zimy. Mieszkańcy opuszczają domy tylko w razie ostatecznej potrzeby, jest więcej czasu na siedzenie w domu, spożywanie wspólnych posiłków i snucie opowieści. Jedną z nich jest historia Katri, żółtookiej dziewczyny, która wraz z psem i bratem zamieszkuje pokoik nad wioskowym sklepem. Katri nie ma rodziców, ani przyjaciół, nie ma nawet znajomych. Trzyma się na uboczu, i jedynie w przypadku problemów miejscowi zwracają się do niej o rady. Których Katri udziela bez emocjonalnego zaangażowania, rzeczowo i szybko obliczając trudne do ogarnięcia sumy, lub podsuwając logiczne i proste rozwiązania.

 Podczas długich i cichych zimowych wieczorów Katri powoli zaczyna obmyślać  plan, który byłby dla niej wyjściem idealnym z trudnej sytuacji, w jakiej się znalazła porzucając pracę u sklepikarza. W wiosce mieszka Panna Aemelin, bogata i samotna malarka, która ma dom stanowczo za duży na swoje potrzeby i dochody umożliwiające spełnienie wielu marzeń. Na przykład tego, by Mattowi, bratu Katri, sprawić łódź, której ten pragnie od lat. Katri wykorzystuje pierwszą okazję, jaka się nadarza, by złożyć Pannie Aemelin wizytę. Zanosi jej zakupy, odmawia zaproszenia na herbatę i jednocześnie uwalnia Pannę Aemelin od przerażającego ją kawałka surowego mięsa, jaki podał dla niej sprzedawca. I tak już przy pierwszym spotkaniu Katri jawi się jako prostolinijna protektorka, która z łatwością radzi sobie z problemami wydającymi się Pannie Amelin nie do pokonania. Krok po kroku Katri wzbudza zaufanie malarki i wreszcie fingując włamanie do jej domu, przekonuje ją, że najlepsze co może się Pannie Amelin wydarzyć, to przyjęcie pod swój dach Katri wraz z bratem i psem.

Tak zaczyna się wspólne gospodarowanie kobiet o diametralnie różnych charakterach. Podczas gdy Katri jest surowa i podejrzliwa, nie darzy zaufaniem nikogo i wszędzie wietrzy podstęp, panna Aemelin jest łagodną starszą panią , która całe życie zajmuje się malowaniem puszystych króliczków z kwiatkami na grzbiecie, kicających wśród mchów i krzaczków porastających okoliczne lasy. Opowieść przeistacza się w fascynującą obserwację wzajemnych relacji i wpływów. Panna Aemlin, zaczyna powoli widzieć świat inaczej, zaczyna nie tylko rewidować swoje postrzeganie teraźniejszości, ale i przeszłości.

 Katri tymczasem starannie realizuje swój plan, od przemeblowania lodówki poczynając na regulacji rachunków Panny Aemlin kończąc. Ale i ona nie pozostaje odporna na wpływ swojej współmieszkanki i lekko traci grunt pod nogami. Cała sytuacja powoli staje się skomplikowaną rozgrywką psychologiczną, w której coraz trudniej dopatrzyć się przegranej i zwycięzczyni, oszukanej i oszukującej. Panna Aemelin traci swoja beztroskę, ale i zyskuje ostrzejsze spojrzenie. Katri przekonuje się, że relacje międzyludzkie to nie prosty rachunek, którego wynik jest zawsze ostateczny i jednoznaczny.

 Okazuje się, że żadna historia o dwójce osób nie może być prostą historią, że wzajemne oddziaływanie jest nieuniknione i nieprzewidywalne w skutkach. Jansson opowiada o tym w sposób jak najbardziej przejrzysty, posługując prostymi dialogami i opisem drobnych wydarzeń. A na koniec pozostawia czytelnika zdumionego i zafascynowanego tym, że udało mu się w tej niewielkiej książeczce zobaczyć prawdziwą księgę przemian.

mowa o:

Deceiver

utracona męskośc Tatusia M. i inne opowiadania

Tove 2

W bardzo wczesnym dzieciństwie szperałam w spiżarni i mój wujek powiedział: uważaj na zimne trolle muminki. Jak tylko szabrowniczka się pokaże, opuszczają swoje komórki i trą nosem o jej nogi, aż zrobi jej się zimno i wszyscy zobaczą, ze to ktoś , kto wykrada dżem i pasztet

Tove Jansson w Boel Westin „Tove Jansson. Mama Muminków”, str 152

Tove

Słodki błękit i pulchne postacie przyjaznych trolli, taki zestaw na okładce skusi każdego fana zwierzątek lubiących wiązać kokardki na ogonkach. Czyli Muminków oraz ich krewnych i znajomych. Zaraz przystanie, żeby pooglądać, i zachwyci się ilością zdjęć, obrazków, nawet oklejką wewnętrznej strony, która wygląda jak projekt piżamki made by Tove Jansson. I po takich oględzinach na pewno muminkowy fanatyk zdecyduje się na zakup. I zaraz, ale to bez zastanowienia zacznie czytać. I przebiegać tekst wzrokiem. Raz szybciej. Potem wróci, uważniej spojrzy, zamruga. I, to nieuniknione, skrzywi się. I będzie się krzywił aż do końca.

Tove 3

Bo ta niezwykle atrakcyjna graficznie książka jest jednocześnie jedna z najgorzej napisanych biografii jakie zdarzyło mi się przeczytać. Mariaż pseudonaukowego stylu autorki i groteskowej wręcz nieudolności polskiego tłumacza wydał jedyny w swoim rodzaju okaz monstrum literackiego. Każdy z podanych faktów jest opatrzony skomplikowana wykładnią psychologiczną, brzmiącą mniej więcej tak:

Tove tworzy własne ‘ja’ z rożnych perspektyw: swojej tęsknoty, aby mieć odwagę żyć tak jak chce, poszukiwania tożsamości jako artystka i dla swoich potrzeb towarzyskich i seksualnych. Walkę te toczy aż do ukończenia czterdziestu lat, kiedy zaczyna wypowiadać się na temat pracy, życia i miłości z nowych, już innych punktów widzenia”.( Boel Westin „Tove Jansson. Mama Muminków” Str 114)

Na pewno gdyby Tove patrzyła z nowych, ale tych samych punktów widzenia, autorka jej biografii musiałaby znacznie tekst skrócić i skomplikować. I tak nie powstrzymała się od przypominania co drugi rozdział, że dla Tove liczyła się praca i miłość i że jej ojciec, artysta, byłby bardzo szczęśliwy obserwując niebywała karierę córki.

Tove 1

 Poza talentem do wypisywania truizmów, największe wrażenie zrobiła na mnie umiejętność z jaką Boel Westin unika chronologicznego podawania faktów i jednocześnie po kilkakroć przywołuje te same zdarzenia. Na początku czytania miałam nadzieję, że dzieje się tak tylko dlatego, że trudno było się dogrzebać w mrokach historii opowieści o początkach życia Tove. Zaraz będzie lepiej, pocieszałam się, jak tylko podrośnie, skończy szkołę, doczeka schyłku wojny. Jednak nie miałam racji. Choć powojenne losy Tove obfitują w wiele radosnych wydarzeń, biografka nie uznaje za stosowne poświęcić im więcej miejsca. Spotkanie Tove z Tuulikki zamyka w nie więcej niż czterech zdaniach i o przebiegu tego związku raczej milczy. Wyprawy Tove do Japonii lub w inne strony świata są opisane jedynie w kontekście spotkań z wydawcami.

muminki 2

Za to można tu znaleźć więcej niż pełną analizę dzieł Tove, łącznie z freudowską teorią na temat natury problemów niektórych Muminków. W pewnym momencie wręcz obawiałam się, że znajdę rozważania na temat fallicznych postaci hatifnatów i penisneid Jansson. Ku mojej uldze skończyło się tylko na kompleksie kastracyjnym tatusia i wieloznacznym kształcie latarni morskiej.

muminki 1

Pod przeczytaniu takiej ilości literaturoznawczych opisów nabrałam  podejrzeń, że Boel miała na celu zachęcić czytelnika do sięgnięcia po inne jej dzieło, prace doktorską na temat postaci i sytuacji w janssonowej Dolinie. Na pewno była ona źródłem niejednego akapitu w biografii Tove. Do której zakupu zachęcam każdego łaknącego ciężkiej pokuty wielbiciela Muminków.

mowa o:

Tove okladka

Na pociechę wszystkim zawiedzionym przyjaciołom Muminkow założyłam nowy tag pt Tove Jansson, pod którym znajdziecie wszystkie publikowane tutaj notki na temat Tove i jej książek

mamy, matki i mamuśki

„Chodź, niech Cię ucałuję-powiedziała Mama – Widzisz, ja zawsze poznam swojego małego Muminka, cokolwiek by się zdarzyło”

Tove Jansson „W Dolnie Muminków”, str 42

W dwudziestoszóstkowy weekend maja można zrobić tylko jedno: przejrzeć w pamięci, w książkach, w cytatach obrazy mam, matek i mamusiek. Oczywiście będąc będąc wpływem ostatniej lektury muszę zacząć od matki Prousta, kochanej wręcz histerycznie przez syna. Piękna i nie zawsze osiągalna, jest przedmiotem synowskiego uwielbienia do tego stopnia, że ten popada w histerię, gdy przyjazd gości uniemożliwia mu pocałowanie matki na dobranoc. Nie zapominajmy, że w tych czasach odpowiednio usytuowana kobieta widziała się ze swoim dzieckiem kilka chwil dziennie, dlatego też i ceniło sobie ono ten kontakt nadzwyczajnie. Nie oznacza to jednak ze matka dawnej była zawsze wzorem kobiecej mądrości i wdzięku. Wszyscy chyba pamiętamy zażywną panią Bennet która z zacięciem i bezmyślnością raiła swoim córkom lekko niewydarzonych mężów i konkurentów. Na próżno byłoby szukać w Pani Bennet śladów roztropności i macierzyńskiej intuicji.

Nie znaczy to jednak, że matki współczesne mają cechy mocniej zbliżające je do ideału. Matka trudną, egzaltowaną, histeryczną jest przecież Róża z Cudzoziemki. Jej relacja z córka jest do tego stopnia traumatyczna, ze we śnie jawi się ona dziecku jako potencjalna morderczyni dzierżąca sztylet w ręku. Mniej szalona była na pewno Pani Banks, matka czwórki dzieci, która z trudem radziła sobie z obowiązkami pani domu przy ulicy Czereśniowej, a jaką taką stabilizację zawdzięczała głownie cudownej niańce Mary Poppins. Matka Janka z drobnych ustrojów Zientarowej nie może się nacieszyć takim luksusem jak posiadanie niańki i jedyne chwile wytchnienia daje jej możliwość wysłania dzieci do przedszkola lub na wakacje do cioć. Choć nie pracuje w biurze, to jednak ma ręce pełne roboty i często chłopcy są zbywani lakonicznymi odpowiedziami na dręczące ich pytania i zagadki.

Czy można więc gdzieś znaleźć matkę idealną, wzór łączący wszystkie dobre cechy każdej z matek? Matkę, pod której opiekę oddalibyśmy się bez wahania, z wielkim uczuciem ulgi i radości? Oczywiście, że tak. Wystarczy sięgnąć do ulubionej trollowej serii. Mama Muminka jest okrągła, ciepła i łagodna. Ze spokojem przyjmuje pomysły swojego synka, i nie dziwi jej nawet to, że ten urządza sobie przejażdżki na obłokach. Kiedy Muminek wpada na pomysł wrzucenia jej biżuterii do jeziorka, zamiast wyrazić oburzenie jest pełna zachwytu i stwierdza, że tak przechowywane precjoza wyglądają zacznie lepiej. Świetnie gotuje i zawsze dba, by jej rodzina miała wszystko czego trzeba. Nawet na krótką morską wycieczkę zabiera stertę naleśników, filiżanki i maselniczkę. W całym zgiełku panującym w zamieszkanym przez wiele stworzonek domu potrafi delikatnie pokazać synkowi ze jest dla niej wyjątkowy. Na przykład przynosząc tylko dla niego własnoręcznie zrobioną łódkę. Czasem jednak się zapomina i przez chęć wyrażenia Muminkowi swoich uczuć sprawia innym przykrość. Jak wtedy, gdy z okazji powrotu dzieci z wyprawy do obserwatorium w sprawie komety przygotowuje tort, na którym wypisuje lukrem słowa „Dla mojego kochanego Muminka”, pomijając swojego podopiecznego Ryjka. To niedopatrzenie doprowadza do małej katastrofy. Mama Muminka jakoś naprawia swój błąd, a my po raz kolejny dowiadujemy się, że miłość macierzyńska jest jeśli nie ślepa, to przynajmniej niedowidząca i może sprawić, że siła układu matka – dziecko daje stworzeniom pobocznym poczucie wykluczenia.

Mimo pogodnego charakteru i stalowych nerwów nawet Mama Muminka potrzebuje czasem chwili ucieczki i wytchnienia od bycia Mamą. Podczas wyprawy na bezludną wyspę znajduje sobie cichy, odległy kąt, w którym zaszywa się na krzepiącą drzemkę. Kiedy Tatuś Muminka wpada na pomysł przeprowadzki do latarni morskiej, nie narzeka na trudy związane z zagospodarowaniem nowego miejsca. Na ścianie rysuje ogród, z jabłonkami, słońcem i różami i wymyka się do niego po kryjomu. Tatuś Muminka i Muminek są zdumieni, że nie ma jej w porze herbaty w kuchni. Na szczęście pojawia się w sama porę, by uśmierzyć niepokój swoich bliskich:

 –     Gdzie byłaś ?! –wybuchnął Tatuś.

–    Ja – spytała Mama niewinnie – Byłam na małej przechadzce, żeby się trochę przewietrzyć.

–    Nie powinnaś nas tak straszyć – rzekł Tatuś – pamiętaj, że jesteśmy przyzwyczajeni widzieć cię w domu, kiedy wracamy wieczorem.

–   I to właśnie jest okropne – westchnęła Mama Muminka- Każdy potrzebuje czasem jakiejś zmiany.

Tove Jansson „Tatuś Muminka i morze”, Str 222, 223

Warto więc pamiętać, że nawet ideał musi czasem oderwać się od codzienności, zaglądnąć do swoich grządek. Albo zakosztować chwili radości w ramionach tej wspaniałej, choć czasem kapryśnej matki, jaką jest literatura.

mowa o :

dlaczego Muminek miał ciepłe łapki w zimie

Muminek uspokoił się, zapomniał o śladzie i szedł wolno naprzód, nie spuszczając oczu ze światła. Wreszcie przyszedł tak blisko, ze zobaczył, iż była to zupełnie zwykła stearynowa świeca mocno wetknięta w śnieg. Wokół niej stało cos, co wyglądało jak mały spiczasty domek zbudowany ze śnieżnych kul, które przeświecały słabym pomarańczowożółtym blaskiem, niby abażur na nocnej lampce w domu Muminków.

Po drugiej stronie tej lampy ktoś zakopał się w wygodnym dołku w sniegu i leżał, patrząc na poważne zimowe niebo i pogwizdując cicho.

 Tove Jansson „Zima  w Dolinie Muminków”, str 25

 

Tak Muminek spotkał Too-tiki i zakończył swoją wędrówkę przez mroczny las. Kilkadziesiąt godzin wcześniej niespodziewanie obudził się z zimowego snu i wszedł w zupełnie nieznany mu świat zasypanej śniegiem i skutej lodem Doliny. Wszystko jest obce, inne i na dodatek nie ma się z kim w tej obcości odnaleźć. Włóczykij wyruszył na coroczną wędrówkę, cała rodzina, łącznie z Mamą, jest pogrążona w głębokim śnie i nic nie jest w stanie jej obudzić. Dom jest cichy i pogrążony w mroku, ogród, rzeka i pomost nie do poznania, i Muminka w końcu ogarnia samotność i przerażenie. Ale odkąd poznaje Too-tiki, jego strach staje się mniejszy. Too-tiki stąpa twardo po ziemi, bierze rzeczy jakimi są i nie bawi się w sentymenty. Mimo pewnego podobieństwa do Małej Mi, nie jest egoistką jak ona, potrafi zadbać i o niewidzialne myszy i zwariowaną wiewiórkę (w tym przypadku z miernym rezultatem ;)). Choć nie wykazuje się zrozumieniem muminkowych tęsknot za latem, dzięki swojej rzeczowości i spokojowi stanowi dla niego najlepsze oparcie w czasie, gdy nie może on liczyć na rodzinę i starych przyjaciół.

  

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo niedawno przekonałam się, że Too-tiki istniała naprawdę. W rzeczywistości nazywała się Tuulikki Pietila, była graficzką, entuzjastyczną fotografką, wielbicielką westernów i podróży. Spędziła z Tove Jansson 40 lat, dzieląc z nią życie i na małej skalistej wyspie i w Helsinkach.

Tego wszystkiego dowiedziałam się nie z samej książki, a ze wstępu do niej. W ten sposób mogłam mniej więcej zidentyfikować występującą w opowiadaniach Mari jako Tove, a Jonne jako jej przyjaciółkę. Kiedy już połapałam się who is who, mogłam bez przeszkód wczytywać się w misterne, poprowadzone delikatną, lecz pewną ręką opowieści Tove. Większość z nich dotyczy wydarzeń dnia codziennego, takich jak przewieszanie obrazków, czy nagrywanie kaset wideo. Każda z nich jest jak przypowieść buddyjskiego mnicha, kryje w sobie drugie dno, głębszą prawdę o przyjaźni i byciu razem. W pierwszym opowiadaniu Jonna zmienia układ obrazów na ścianie Mari, dzięki czemu może ona je zobaczyć w zupełnie inny sposób. W innym historia zaczyna się od opisu  strychu, który dzieli mieszkania przyjaciółek od siebie, tak, że każda przed spotkaniem musi samotnie przejść niewielką odległość je dzielącą. Pokazać jak zobaczyć rzeczywistość pod innym kątem, zostawić sobie trochę przestrzeni, dać się wygadać, wybaczyć, a potem docenić inność, czy nie na tym właśnie polega przyjaźń? Na wspólnym przeżywaniu tego i owego oczywiście też, ale nie wyłącznie. O tym wszystkim bardzo klarownie mówi Tove, posługując się czystym, prostym językiem tak, jak to tylko ona potrafi.

mowa o:

Golfstrom

W ramach wyczarowywania zimy zabrałam się za A Winter Book Jansson. Jeśli chodzi o zimę, to efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Jeśli o chodzi o książkę, to efekty byłyby znacznie lepsze, gdybym była rybakiem lub przynajmniej właścicielką żaglówki.

Na okładce A Winter Book zamiast –jakże mylących- ździebeł zaśnieżonej trawy powinno być ostrzeżenie „sailors mainly”. Uważam, że taka adnotacja należy się książce, w której nawet wiewiórki zabierają się za sterowanie łodzią i jedną trzecią tekstu stanowią opisy techniczne z zakresu pielęgnacji i obsługi łodzi. Pozostałe dwie trzecie to ilustracje wspomnień z dzieciństwa i psychologiczne portreciki osób i towarzyszących im wydarzeń. Jest na przykład ostrą kreską nakreślona postać starej panny z artystycznymi ciągotkami, która sposobem bycia nieodparcie przypomina Filifionke. Można tez zobaczyć cień włóczykija w opowiadaniu podróż z małym bagażem, gdzie bohaterka bez skutku stara się emocjonalnie uniezależnić od otaczających ją osób.

Przyznaję, że w miarę czytania z ulgą odkrywałam, że walka ze sztormem i cumami nie jest jedynym przedmiotem fascynacji literackich Tove. Natomiast nie udało mi się zrozumieć dlaczego te, tak mocno zróżnicowane historie, zostały objęte tytułem Zimowej Książki. Dosłownie dwa czy trzy opowiadania dzieją się w okresie chłodów, niektóre z nich nie mają w tle określonej pory roku, a kilka dotyczy upalnego lata. Chyba bardziej chodziło o wiek autorki, bo większość zebranych w tomie historii Tove napisała wiosnę życia mając już za sobą. Poza tym temperatura tych tekstów też nie jest najwyższa.

Było to moje pierwsze czytanie Jansson po angielsku i styl wydawał mi się zimniejszy i bardziej wypolerowany od tego, jaki znam z polskich wersji. Było to trochę tak, jakbym osobę zwykle widzianą w powyciąganym rozpinanym swetrze i lekko rozchodzonych butach nagle zobaczyła w starannie wyprasowanej czarnej sukience i wypastowanych i mocno zasznurowanych trzewikach. Niby się znamy, ale daje się odczuć pewną obcość i dystans. Dlatego nie zachwycę się bezgranicznie tą książką. Ale z przyjemnością powrócę do opowiadania o tym, jak mała Tove i jej matka zostały same w domu powoli zasypywanym przez śnieg. Albo tego o tym, jak jej rodzice urządzali co wieczór towarzyskie spotkania dla przyjaciół i lokalnej bohemy. Albo tego zawierającego listy od japońskiej nastolatki będącej wielbicielką Tove. I jeszcze tego w którym Tove opisuje swój sen o lataniu. A jak skończę, pewnie sięgnę po kolejną książkę Jansson nigdy nie wydaną po polsku. Bo bez względu na to w jakiej jest wersji językowej, pisanie Tove ma ten urok, któremu trudno mi się oprzeć.

mowa o:

Zapiekanka Filifionki

Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się  jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie , możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne.

Tove Jansson „Dolina Muminków w Listopadzie”,  Str 8

 

Nareszcie, zaczyna się! Koniec z tym świeceniem, słonce zasłonięte, czas na szarość i senność. Już za chwile listopad. A w listopadzie wszystko jest inaczej. W listopadzie Włóczykij nie może znaleźć melodii, Filifionka przestaje sprzątać, Paszczakowi brak energii i nawet Mimbla zaczyna czuć jakby tęsknotę. Każdemu robi się gorzej i automatycznie zaczyna myśleć gdzie było mu lepiej. Odpowiedz jest jedna: u Muminków!

No właśnie, mnie tez ten pomysł zastukał do głowy, dlatego pogrzebałam w szafce z książkami niby dziecięcymi, a potem włączyłam czajnik, poszukałam kisielu i zielonego kubka. Nalałam wrzątku, otworzyłam papierową torebkę i rozmieszałam biały proszek, który cudownie zamienił się w różowiutki klajster. I miał zapach malinowy! Mogę się założyć, że w Dolinie Muminków pachnie malinami, ta krzepiąca woń powinna unosić się nad każdym czytającym o małych trollach. Ale w listopadzie chyba nic z tego. W listopadzie pachnie tam butwiejącymi liśćmi, naftaliną ( ta pelisa Filifionki!) i zagubieniem. Bo w listopadzie w Dolinie Muminków nie ma Muminków!

To wielki zawód dla każdego z przybywających do Doliny gości. Choć każdy przyszedł do innego członka rodziny i z innych powodów, to czeka go to samo rozczarowanie – bo dom jest pusty. Zamiast kojącej obecności Mamy, Tatusia i samego Muminka zastają zawinięty tiulem żyrandol, zimny piec z przodkiem i stare sucharki w spiżarni. Chcąc nie chcąc muszą radzić sobie sami, muszą też ze sobą przebywać i nieświadomie stworzyć własną , mocno dysfunkcyjną, rodzinę zastępczą. Czy im to pomoże? Okazuje się, że owszem. Filifionka przekona się, że raczej nie zostanie Mamą Muminka, ale może być akceptowana taką jaka jest. Paszczak zmierzy się ze swoim lękiem i przekona się, że niektóre marzenia lepiej sobie darować, Mimbla się wyśpi, a mały Homek nauczy się ujarzmiać swoją wyobraźnię. I w ten to sposób okazuje się, że znajomi Muminków wynaleźli terapię grupową ;).

Przyznam, że sama przy pierwszym czytaniu tej części serii poczułam cos jakby rozczarowanie, gdy przekonałam się że Muminków tu brak. Ale potem, kiedy po kilku kolejnych powrotach bliżej zaprzyjaźniłam się z każdym  z gości, doceniłam walory tej listopadowej opowiastki. Bo czasem warto przyjrzeć się bliżej i tym mniej sympatycznym postaciom. Neurotyczna Filifionka i despotyczny Paszczak okazują się w rezultacie stworzeniami bardzo interesującymi, kto wie czy nie bardziej od członków Muminkowej familii. Lato może więc i należy do Muminków, ale jesień już nie. Jesień to pora smętków i dziwaków, których naprawdę można polubić. Bez względu na to, czy zastaniemy ich w Domu Muminków czy w nas samych.

mowa o:

bez upału

Grzeczna, pomyślała, nie na pewno nie jestem grzeczna, najlepsze, co można o mnie powiedzieć, to że mnie to interesuje.

Tove Jansson „Lato”

lato

Gdyby nie recenzja Zosika, pewnie nie przekonałabym się do kupna tej książki. Czytanie Tove Jansson bez muminków wydawało mi się równie niedorzeczne jak spożywanie herbaty na sucho. Tymczasem okazało się, że byłam w błędzie. Nie, herbatę dalej zalewam wrzątkiem, ale historia Sophii i jej babki okazała się dla mnie równie urzekająca, jak przygody małych trolli. Może dlatego, że babka stanowi syntezę Mamy Muminka i Włóczkija, a Sophia z kolei jest charakterologicznie bliską krewną małej Mi i Filifionki (tej, co bała się katastrof). A może dzięki niezwykłej relacji pomiędzy tymi dwiema postaciami. Może wreszcie dzięki temu, że książka stanowi kolejny opis oswajania tego co straszne, smutne, i niezrozumiałe. Muminki przysposabiały Bukę, samotne wyspy, i małe, ale wredne smoki. Sophia ma do oswojenia znacznie poważniejszy problem: śmierć własnej matki.

Nigdzie nie jest wyraźnie powiedziane, że dziewczynka czuje się przerażona lub opuszczona. Jednak kolejne rozdziały tej książki, (a właściwie opowiastki, bo każdy z nich stanowi osobną historię z pobytu Sophii na wakacyjnej wyspie), stanowią jakby ilustrację jej lęków i osamotnienia, oraz sposobu w jaki radzą sobie z nimi razem z babką. Ta stara kobieta, do której coraz bardziej dociera świadomość jak bardzo bliskie końca jest jej życie, okazuje się świetnym wychowawcą, przyjacielem i psychologiem swojej wnuczki. Nie zawaha się przed wdrapaniem się na strych, by przynieść wnuczce stary szlafrok, który pomoże ukoić jej lek o ojca. Wypuści z rąk laskę, i uda bezbronność, wiedząc, że tylko w ten sposób pomoże wnuczce zejść z wyjątkowo wysokiego drzewa, bo ta zechce jej przyjśc na ratunek. Zbuduje dla niej naprędce kartonowy pałac, by zastąpić oryginał, który przepadł podczas deszczu. I będzie z nią rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać.

Nie znaczy to jednak, że książka stanowi wyłącznie podręcznik z zakresu pedagogiki (swoją ścieżką, zrobiłabym z niej lekturę obowiązkową dla wszystkich rodziców, wychowawców i nauczycieli). Buńczuczność babki, jej umiejętność cieszenia się chwilą, sposób tłumaczenia świata i ludzi, to pokaz tego, jak Jansson rozumie tzw „dobre życie”. A  że książeczka jest niewielka i poręczna, można sobie o tej prostej i naprawdę mądrej filozofii pani Tove poczytać i w tramwaju, i w knajpce i w kolejce na dworcu PKP.

mowa o: