Na Oceanie Indyjskim orkan. Żeby powstał, potrzebne są trzy rzeczy: ciepła woda, wilgotne powietrze i zbiegające się wiatry równikowe. Ale może wystarczy, że gdzieś mucha machnie skrzydłami. Albo motyl. Albo komar. Albo, że ktoś komuś pomacha na ulicy. Może dlatego ja nikomu nie macham na ulicy, żeby tym machnięciem nie spowodować katastrofy.
Jarosłav Rudis „Grandhotel”, str 18
Wszystko przez film, pod tym samym tytułem. To przez objerzenie grandhotelu, wspaniałej – podobno – komedii, z gwiazdorska (Tilda Swinton!) obsadą, tak długo ociągałam się z czytaniem książki. Żeby było jasne, powodem nie była doskonała ekranizacja, a niechęć jaki wzbudziła we mnie ta filmowa bajka o Hotelu ukrytym w chmurach. Głupawa, żenująco wręcz schematyczna i nudna, wprawiła mnie w zdumienie. Rosnące w miarę powiększania się liczby zachwytów nad filmem.
Dlatego książka czekała prawie trzy lata. Bo najpierw odkryłam, że była przyczynkiem do stworzenia tak nielubianego przez mnie Grandhotelu w wersji hollywoodzkiej. Znacznie później doczytałam opis na okładce, gdzie jak byk stało, że film nie ma z książką wiele wspólnego. Postanowiłam, ostrożnie sprawdzić. I rzeczywiście! Jedyne, co łączy film z dziełem Rudisa, to tytułowy hotel, mający świetność za sobą budynek, górujący nad miasteczkiem położonym w czeskich Sudetach.
Opowiada o nim narrator i główny bohater powieści, zafascynowany meteorologią młodzieniec o pseudo Chmuromir. Niezwykle szerokie wiadomości na temat frontów barycznych i pokrywy nieba to nie jedyne, co wyróżnia protagonistę. Ma on szereg innych dziwactw, a ich opis nasuwa przypuszczenia, że być może Fleischman vel Chmuromir jest niezdiagnozowanym autystykiem. Jest co prawda pod opieka specjalistki, miłej, ładnej i młodej Pani Doktor Psycholog, ale ta wstrzymuje się przed postawieniem jakiejkolwiek diagnozy i jest głównie słuchaczką Fleischmanowych opowieści.
A ma czego słuchać! Jej pacjent jest sierotą, ale jeszcze będąc w posiadaniu kompletu rodziców miał problemy z rówieśnikami i nie potrafił dostosować się do zasad panujących w czeskiej, wówczas socjalistycznej, szkole. Stał się przez to utrapieniem ojca. Działacza, biegającego wciąż na zebrania partyjne i usiłującego wyprzeć z pamięci i historii rodziny legendę dziadka zabitego w 1968 roku przez radziecki czołg. Płonne są te wysiłki, bo synek opowiada o dziadku na lekcji i sprawia tym mnóstwo kłopotów sobie i tacie.
Nieszczęśliwy splot wydarzeń sprawia, że Felishmen traci rodziców, a w wyniku przeżytej traumy ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Po pewnym czasie zostaje oddany pod opiekę dotychczas nieznanemu członkowi rodziny, wujowi Jergowi. Wuj usiłuje utrzymać się na powierzchni jak potrafi, kombinuje może nie do końca zgodnie z zasadami etyki, ale zawsze biorąc pod uwagę zasady przetrwania w aktualnie panującej sytuacji ekonomiczno-politycznej.
Wuj jest jowialny, głośny i ma bogata przeszłość erotyczną. Ten czeski macho uwielbia opowiadać o swoich miłosnych podbojach. Z jego gawęd wynika, że miał szczęście przespać się z co najmniej jedną przedstawicielką każdego z krajów demoludów. Wraz z blokiem wschodnim zniknęły rzesze jego wielbicielek i została mu po nich tylko kolekcja tandetnych suwenirów. Te bezużyteczne przedmioty stały się bibelotami w posiadanym przez niego, tytułowym Grandhotelu. Do zadań Felishmana należy nie tylko wysłuchiwanie ich historii, ale także utrzymywanie ich w porządku.
Fleishman jest w Grandhotelu chłopcem do wszystkiego, pełni rolę wielofunkcyjnego wykidajło. Dlatego między innymi chce stamtąd uciec. Niestety jest psychicznie do tego niezdolny. Coś trzyma go w tym mieście, w tym hotelu. Wspomnienia, sentymenty, marazm, uraz psychiczny, duchy przodków, co sobie wybrały jego na podglądacza, nikt nie wie, co tak naprawdę jest przyczyną tej niemożności.
Nie jest wiec Flieshmian człowiekiem szczęśliwym. Ale to nie znaczy, że jest człowiekiem smutnym. Wręcz przeciwnie, jego historia nieraz wzbudzała we mnie głośne wybuchy śmiechu. Sposób jej opowiedzenia jest mistrzowski, pod pozornie naiwnymi rozważaniami kryją się prawdy głębsze i wnikliwa krytyka.
Jeśli więc lubicie książki zabawne, ale mądre, to serdecznie Wam polecam opowieść Chmuromira.
mowa o: