next to paeonies

Ostatnio musiałam sobie zapodać jeśli nie tea time to przynajmniej tea pause. A wszystko przez notkę Anny Marii o książce na temat urządzania staroświeckich fajfów. Jak to wygląda AM opisała tak dobrze, że mogę tylko odesłać do jej bloga. Na tle doniesień o tym co się obecnie w Albionie dzieje, można jeszcze bardziej zatęsknić za kojącym aromatem porządnie zaparzonej herbaty. Ręczę, że gdyby taka Pani Marple zamotała się w londyńskie rozruchy uliczne,  po dotarciu do St Mary Mead zdjęłaby kapelusz, umyła ręce i sięgnęła po imbryczek. Żeby utwierdzić się w tym przekonaniu złapałam za świeżo zakupiony kryminał Christie. A przedtem przygotowałam się należycie: wzięłam zaparzarkę, prawdziwą filiżankę i polski odpowiednik vintadzowych ciastek do herbaty, czyli leciutkie biszkopty z pomarańczowego pudelka.

Potem zabrałam się za tekst, wdychając jak najmocniej atmosferę starego angielskiego kryminału. Tutaj nawet morderstwo jest popełnione po ostatnim serwisie herbacianym w pociągu, dwie starsze panie planują rozwikłać zagadkę kryminalną po porządnej kolacji, a ich główna pomocnica, doskonała pomoc domowa, jest niedoszła matematyczką, która wolała wybrać karierę houskiperki od wątpliwie wynagradzanej posady naukowca. Kobieta ta zaskarbiła sobie zaufanie Pani Marple wprawnym upinaniem groszku w ogrodzie. No i proszę, nie doszłam jeszcze do 50 strony, a już spotkałam tyle retro smaczków. Nic dziwnego, że nie jestem w stanie zrozumieć tych, którzy twierdzą ze w kryminale najważniejszy jest suspens.

mowa  o: