biegnij, Alice, biegnij

Ostatnio jeden z moich tekstów zjednoczył się z pewnym Magazynem. Dotyczył książki Alice Munro „Uciekinierka” i głosił jak poniżej :

 Zbiór opowiadań Munro to książka zasłużona. Tak głosi informacja na obwolucie, gdzie zamieszczono nie tylko pochwały od samej Margaret Atwood, ale i rekomendację redakcji New York Timesa. Do tego na stronie tytułowej, niczym wschodzące słonce, tkwi złotawy i krągły order Man Booker International Prize. Gdyby to wszystko okazało się zbyt mało przekonujące, dołożono jeszcze maleńki kluczyk, symbol odnoszący się do postulatu Wirginii Woolf, by każdą utalentowaną kobietę wyposażyć we własny pokój, tak by miała miejsce do rozwijania swojej twórczości.

Właśnie ten maleńki kluczyk wywołuje pewien zgrzyt. A to dlatego, że bohaterki zamieszczonych w książce opowiadań raczej trudno zaliczyć do naśladowczyń Woolf. I to nie z powodu braku talentu. Opisywane przez Munro dziewczyny są co najmniej bystre, niektóre, jak rozmiłowana w językach klasycznych Juliet, wyjątkowo uzdolnione. Problem polega na tym, że właściwie żadna z nich nie chce własnego pokoju mieć. Bo wejście do niego, objęcie go w posiadanie, oznacza zamkniecie za sobą drzwi, za którymi toczy się „normalne” życie, jakie mogą zaaprobować otaczające je osoby. Gdy wspomniana już Juliet wraca do rodzinnego miasteczka po tym jak zrezygnowała ze studiów i zajęła się wychowaniem dziecka, czuje się wreszcie akceptowana, wręcz rozgrzeszona z wcześniejszych przewinień, jakimi było nadmierne zainteresowanie nauką i własnym rozwojem. Do własnego pokoju wróci, w sensie dosłownym niemalże, dopiero wiele lat później, gdy będzie już starą opuszczoną kobietą.

Jedną z nielicznych bohaterek z własnym pokojem jest Delphine, kobieta na pozór niezależna, kelnerka, kolorowa i rozgadana przyjaciółka małej Lauren, inteligentnej i wyobcowanej jedynaczki. Tylko, że pokój Delphine to obskurna klitunia, życie Deplhine to nieustanna tułaczka i żałosne poszukiwanie porzuconego kiedyś dziecka. Nic kuszącego jednym słowem. A raczej coś wręcz przerażającego. Żeby uniknąć takiego losu, lepiej zrezygnować z mało przytulnej samodzielności. Tak jak robi to Carla, dziewczyna  z tytułowego opowiadania, która próbuje się rozstać ze swoim chłopakiem. Próba trwa pięć minut, Carli szybko przechodzi ochota na zmianę i z pokorą wraca do dawnego życia. Inna bohaterka, córka wspomnianej już Juliet, zrywa kontakty z matką w celu odnalezienia własnej ścieżki duchowej. Która w rezultacie prowadzi ją do małżeństwa i piątki dzieci.

Dlatego przy czytaniu książki ciężko jest uniknąć refleksji nad przyczyną wyboru takiego a nie innego jej tytułu. Uciekinierka? Można się z politowaniem uśmiechnąć,. Można też stwierdzić, że owszem jest tu spory przegląd ucieczek. Wykonanych w kierunku przeciwnym niż drzwi do własnego pokoju, czy inna droga ku wolności.

Nagrody i pochwały należą się tej książce nie za przecieranie nowych szlaków. Jeśli powinna dostać wyróżnienie, to za chłodny, stoicki obraz społecznych i obyczajowych ograniczeń. Pytanie tylko, jak bardzo czytelnik lubi, by mu te ograniczenia uświadamiać. I jak bardzo tego potrzebuje. A może raczej, do jakiego stopnia jest w stanie przyznać się do tej potrzeby.

 

 

PS. Znacznie więcej i znacznie lepiej napisanych rzeczy znajdziecie w ostatnim wydaniu KZO. O czym z przyjemnością informuję i oddalam się w stronę tej wielkiej palety opowiadań, wierszy i innych form literackich.