Przyglądają mi się, jakbym była zepsutą lalką ludzkich rozmiarów
Barbara Klicka „Zdrój”, str 78
Wracam, moi Mili Nieliczni Czytelnicy, wracam do wpisów i fotek. Uroczyście ogłaszam czas bujania w obłokach, z dala od bloga, czasem minionym. Schodzę na ziemię. Przeganiam mrzonki, robię z marzeń mrożonki i spadam. Na glebę, z obitym ego, rozbitym tym i owym. Ale za to z planem notkowania przynajmniej raz w tygodniu. Nie wiem jak was, ale mnie reaktywacja Czytanki jara jak mało co ostatnio.
Żeby się długo nie zastanawiać jak się do tego zabrać, zaczynam od końca. Czyli od podsumowania zeszłego roku. A podziało się sporo. Nobel rzecz jasna, Nobel najważniejszy, najcenniejszy i najbardziej brzemienny w skutki. Nie tylko te oczywiste, jak powołanie fundacji i obecność książek Laureatki na każdej poczcie polskiej i pod każdą ojczyźnianą strzechą. Bo rezultatem nagrody jest moim zdaniem zmiana w geografii literackiej kraju. Oto Kraków przestaje być literacką stolicą Polski. Ze zubożałym festiwalem Conrada, z oprotestowanymi targami książki, usuwa się w cień. Z atrybutów literackich zostaje Krakowowi deszcz i miesięcznik Znak. Przyznacie, że to nie dużo. A kto w grudniowym Znaku podczyta dział literacki właśnie, przekona się, że jeszcze mniej niż by się na pierwszy rzut oka wydawało.
Miejsce Krakowa z uśmiechem, z luzikiem, z rozwianą brodą Irka Grina, zajmuje Wrocław. Z jednej strony cieszę się i gratuluję, z drugiej trochę się martwię. Bo Wrocław mam daleko i mogę sobie pozwolić na czytelnicze podróże do Krakowa jedynie. Pozostaje mi mieć nadzieję, że znajdę tam coś więcej oprócz zamkniętych na czas spotkań literackich kawiarnio-księgarni i pustych kącików noblowskich w empiku.
Kącik noblowski Szymborskiej w empiku w krakowskim Rynku, obecnie jedynej księgarni w ścisłym centrum miasta. Piątek, środek dnia, Festiwal Conrada 2019.
Kącik noblowski Miłosza w empiku w krakowskim Rynku, obecnie jedynej księgarni w ścisłym centrum miasta. Piątek, środek dnia, Festiwal Conrada 2019.
Ale ad rem, czyli do książek wrócę, bo jednak to one są i wciąż będą głównym tematem tutejszych pogawędek. W ramach podsumowania słów kilka o moich wonderbookach roku 2019. Z książek obcojęzycznych jest nim Lucinella Lore Segal. Jestem tego pewna jak nigdy. Bo Lucinnelę czytałam początkiem roku, i potem niejednokrotnie otwierałam ją na byle jakiej stronie i zawsze znajdowałam w niej słowa, frazy i spostrzeżenia budzące zachwyt. To jedna z tych książek, co przychodzą do Was we właściwym momencie w życiu, dostarczając trafnych w danym czasie przemyśleń i refleksji.
A co z literaturą rodzimą? Hmm. To temat na kilka notek, ba, uczony esej. Tego ostatniego się nie podejmuję, te pierwsze może kiedyś popełnię. A teraz tylko powiem, że najlepszą książką polską tego roku jest dla mnie Zdrój Barbary Klickiej. Jakoś słabo zauważany i doceniany póki co. A wielka szkoda, bo ta nieduża książka ma w sobie wszystko, co dobra współczesna literatura powinna oferować. Świetny język, wielowarstwowość, i niedopowiedzenia pozwalające czytelnikowi na własną interpretację tekstu. Bardzo bym chciała, żeby droga wyznaczona przez Klicką stała się częściej używanym traktem przez rodzimych twórców. Bo to, co od nich z reguły dostajemy…. cóżżż. To na pewno nie temat na tę, już przydługą, notkę ;).
mowa o: