Mój ojczym, Czech, olim prokurent pewnego banku w Pradze, zwykł był mawiać do podpisanego tym kształtem:- Konstantine, vystie taki błazen. Niestety, miał rację”
Gałczyński do Tuwima, w : Anna Arno „Konstanty „Ildefons Gałczyński, Niebezpieczny poeta”, str. 314
Uff skończyłam, mogę westchnąć z ulgą, przewracając ostatnią stronę biografii Gałczyńskiego.
Z początku nie było źle: oto mały poeta o błyszczących oczach wypatruje to gwiazd, to ojca, z okien ciemnego mieszkania. Chłopak dorasta, zaczyna się z domu wyrywać do jakiś humanistycznych arkadii, jak choćby biblioteka polonisty. Potem jest miłość, a właściwie kilka, zanim nadejdzie ta największa, czyli Natalia piękna i smagła. W międzyczasie Gałczyński ląduje wojsku, potem w urzędach. Te fragmenty jego życiorysu wywołują najszerszy uśmiech. Bo wiadomo, że Konstanty do sformalizowanych instytucji się nie nadawał. Nie na darmo skrócono jego imię we wdzięczny pseudonim Kot. Kocio chadzał własnymi drogami, nie dało mu się nic nakazać ani go zdyscyplinować. Rozrabiał jak pijany (i to często) zając albo oddawał się lenistwu. Musiał to robić z niebywałym wdziękiem, skoro dowódcy wojskowi patrzyli na jego wybryki przez palce, a kolega urzędnik odwalał za niego cała papierkową robotę.
Jednak w końcu trzeba było jakoś pieniądze zarabiać, obijać się wówczas w biurze bez przerwy nie dało. Musiał się wziąć za pisanie wierszy na poważnie. I tutaj następuje pierwszy nieprzyjemny epizod w biografii Kosteczka. Oto po wielu perturbacjach znalazł przystań w bardzo prawicowym pisemku pt Prosto z mostu. Do którego pisywał wierszyki nie tylko narodowe, ale i antysemickie. Te ostatnie były agresywne do tego stopnia, że bardzo przejmował się nimi Tuwim.
Wojna położyła kres tym niechlubnym poczynaniom Gałczyńskiego i zafundowała mu niezwykle burzliwy okres życia. Już zaraz na jej początku wylądował w obozie jenieckim, gdzie nawiązał nie tylko przyjaźnie, ale i kilka romansów. Po wojnie sporo po Europie wędrował, mając w porywach do 3 narzeczonych naraz. Każdej obiecywał małżeństwo i wielka miłość. Nic dziwnego, że z powojennej tułaczki wrócił do kraju bardzo zmęczony. Na dodatek wcale mu się tak nie speszyło do najdroższej Natalii i to bardziej dzięki jej staraniom małżeństwo po wojnie wróciło do normy.
Nieźle się też rozwijała w tym czasie jego kariera pisarska. Szybciutko nawiązał współpracę z Przekrojem, gdzie publikował w odcinkach humoreski teatrzyku Zielona Gęś. Niestety, czasy nie sprzyjały wygłupom. Stalin, socjalistyczna gospodarka oraz lud pracujący miast i wsi mieli odmienne wymagania. Zaczął się najbardziej przykry okres życia pisarza. Przykry jest też jego szczegółowy opis, z wyjątkową pieczołowitością sporządzony przez biografkę. Można zrozumieć, że kilka cytatów z głosów krytyki było niezbędnych do oddania atmosfery nagonki, ale półstronicowe fragmenty ówczesnych wypowiedzi Ważyka czy Putramenta mogą do lektury skutecznie zniechęcić. Ma się wręcz wrażenie, że autorka nie posiadała zbyt wielu informacji na temat ostatnich lat poety, wiec w desperacji wypełniła strony protokołami z obrad Związków Literatów Polskich.
Innym mankamentem tej książki jest słaba szata graficzna. Tworzą ją kiepskie i zbyt małe zdjęcia, na dodatek nieopisane. Żeby dowiedzieć się kto na fotografiach jest widoczny, trzeba za każdym razem zaglądać na koniec książki, do przypisów. Na szczęście mogłam się poratować lekturą dodatkową, jaką była kupiona jakiś czas temu biografia Gałczyńskiego autorstwa jego córki. Wydana w przepięknej serii „A to Polska właśnie”, jest wypełniona po brzegi porządnie wykonanymi reprodukcjami zdjęć i rysunków, na dodatek zaopatrzonymi w obszerny komentarz. Niezwykle przyjemnie się to wszystko ogląda.
Aby sprawiedliwości stało się zadość, należy jednak dodać, że biografia autorstwa Kiry Gałczyńskiej jest na pewno mniej bezstronna i bogata pikantne szczegóły. Dlatego miłośnikom Konstantego Ildefonsa poleciłabym do czytania jednak książkę Arno, uzupełnioną o obrazki od Kiry.
Dla wytrwałych: