na noce letnie

„Gdy Ci się wszystko znudzi spraw sobie Aniołka i staruszka” radził kiedyś Pan B, Poeta. Z braku wyżej wymienionych można sobie sprawić też książkę Mitchella. Jej czytanie to bardziej gra kompowa niż dziecięca, ale nudę zabije na śmierć wielokrotną. Dziewięciokrotną, można powiedzieć za autorem, używającym hojnie tej cyfry. Która symbolizuje dziewięć kręgów piekielnych. Co wykorzystał już kiedyś Polański, ale zamiast onirycznego horroru wyszła mu bzdura i Dziewiątych wrót szczerze nie polecam. Dziewiątka to 3X3, przepołowiony krzyżykiem znak nieskończoności. 9, jako ostatnia w szeregu cyfr jest jednocześnie końcem i początkiem.

A czym jest jako książka? Majakiem dwudziestolatka, który wyrusza do Tokio by odnaleźć nieznanego ojca. Marzeniem i koszmarem zagubionego chłopaczka, który szuka miłości i na tej drodze spotyka sporo okrucieństwa. Prztyczkiem w nos Murakamiego, który jakoś mniej udolnie opisuje podobne przypadki (nawet tytuł, podobnie jak u pana M. pochodzi od piosenki Beatlesów) .To też zabawa autora z czytelnikiem, zabawa polegająca na piętrzeniu poziomów zmyśleń, wirtuozerskim wykazywaniu się giętkością pióra i potęgą wyobraźni. To wszystko najpierw dziwi, potem bawi, a na końcu oszałamia czytelnika, tak, że po zamknięciu ostatniej strony ma wrażenie właśnie zakończonego seansu hipnotycznego. Szczerze polecam wszystkim zniechęconym do rzeczywistości. Ta książka pozwala od niej uciec na dziewiątą kwadrę księżyca.

mowa o:

sen 9