Zbliżała się już chyba pora lunchu, bo po drugiej stronie ulicy zobaczyłem gromadki urzędników w śnieżnobiałych koszulach z krótkimi rękawami, wysypujące się z przeszklonego budynku, tam gdzie kiedyś stał barek pani Kawakami. Patrzyłem i nie mogłem się nadziwić, jak bardzo ci młodzi ludzie tchną optymizmem i zapałem.
Kazuo Ishiguro „Malarz świata ułudy”, Str 301
Zupełnie nie to. Nie tak, jak sobie wyobrażałam. Nie trafiłam z tej książki do mglistej krainy snów szkicowanych piórkiem. Jak sugerował tytuł. Tylko do starej Japonii. Gdzie małżeństwa są aranżowane, ojciec traktowany jak mniejszy, ale jednak bóg, a honor ma wielkie znaczenie.
Narrator opisuje ten świat oszczędnie i z taką dozą niedomówień, że bez dobrej znajomości historii współczesnej Nipponu ciężko jest zrozumieć wszystkie niuanse opowiadanej historii. Dziwnie przypominającej dzieje naszych artystów ubiegłego wieku. U nas sztukę zdegenerował swojego czasu socrealizm, w Japonii, też nie brakowało chętnych do użycia artystów i ich dzieł w celach propagandowych. W każdym przypadku skutki były opłakane. W Japonii dodatkowo tragiczne, bo niegdysiejsi „mistrzowie” stawali się w jednym momencie znienawidzonymi bałwochwalcami dawnego reżimu.
Niektórzy ze wstydu i rozpaczy popełniali samobójstwa. Inni nie do końca zrozumieli na czym polegał ich błąd. Do tych ostatnich zalicza się bohater i jednocześnie narrator tej jednej z najgłośniejszych powieści Ishiguro.
Powieści odkładanej przez mnie na specjalną okazję, po której obiecywałam sobie wiele. W trakcie czytania okazało się, że za dużo. Bo o ile wątki obyczajowe uznaję za fascynujące, to już polityczno historyczne opowieści, zagęszczone w drugiej połowie książki, ciężko jest mi zaliczyć do ekscytujących. Przyznaję, że podczas ich czytania często wzdychałam zastanawiając się, ile jeszcze zostało mi do końca. I czemu Ishiguro tak mocno przegina narracje w stronę innej propagandy, tym razem na rzecz pędu Japonii ku nowoczesności.
mowa o: