
O spotkaniu dowiedziałam się przypadkiem przelatując stronę mojej biblioteki. I do końca nie byłam zdecydowana, czy iść. Bo antycypowałam zaduch, upał i tłok. Tylko Spoconego Polonisty nie musiałam się obawiać, bo wypatrzyłam, że spotkanie prowadzi znana mi z widzenia Miejscowa Poetka, która po cichu jest i Biznes Łumen, więc posiada nie tylko puder matujący, ale i ciuchy od Maxmary.
I tu mnie przeczucie nie zwiodło, było estetycznie i trendowo. Nawet powietrze jak na salę biblioteczną było elegantsze niż zwykle, żadnego skisu zakurzonych i przegrzanych kartek, rozmamłanych czytelników, studentów, co to na mydło nie mają, albo z przyzwyczajenia go nie używają. Okna importowały świeży powiew i wyjątkowo połyskliwe światło, miejsca w sali było całkiem sporo, poza panami obwieszonymi fotograficznym sprzętem, nikt się nie pocił. Dookoła pełno było wyczesanych i wyprysznicowanych kobiet i zrobiło się mi się z tego wszystkiego nieswojo, bo rozczochrałam się w biegu od autobusu, a bluzkę miałam spackaną spagetti co to chybcikiem w ofisie zjadłam, żeby nie zakłócać spotkania dźwiękami z pustego żołądka. Przyklepałam grzywkę, poprawiłam strategicznie zawieszony szaliczek i czekałam. Na gwiazdę najjaśniejszą na firmamencie literatury polskiej obecnie występującą.

Znałam ją z rozdania Nike i rozmów w telewizji, ale i tak się zdziwiłam, jak zobaczyłam w realu. Wydawała mi się na ekranie posągową panią, a tu weszła do sali drobniutka i śliczna kobieta butikowa, z tych szczupłych i delikatnych, co największy ekslusiv uosabiają na ulicach Nowego Jorku, Londynu czy Barcelony. Wgapiłam się w nią więc jak sroka w kość, albo raczej w cenną błyskotkę. Nie ma dwóch zdań, wszystko wysokiej klasy tutaj było, i kobaltowa bluzka pod szyję, i czarne spodnie i półbuty na koturnie i lekko opalona cera. Przy biżuterii całkiem odpadłam, bo Pani Joanna miała jakiś niesamowity szamański naszyjnik, wielki srebrny, z kawałkami korala, czarnym agatem i zawieszkami o dziwnych kształtach. Jednym słowem krew, pióra i czarne słońce, to wszystko mi jak ulał pasowało do tego, co o jej prozie czytałam. Poetka zaczęła snuć jakieś wstępy, dywagacje, ekwlibrystykę pochwał i zachwytów uprawiać, a ja siedziałam i dumałam, co to za talizmany Pisarka ma na sobie, skąd je wzięła? Tymczasem rozmowa szła dalej, leciały pytania o pisanie, sztukę prozy i twórcze uniesienia. Paniom na sali coraz bardziej oczy błyszczały, bo usłyszały dokładnie to, czego oczekiwały, o pisarskim przeznaczeniu, talencie, co człowieka w niewole bierze, za rękę chwyta, do biurka ciągnie i groźnie machając paluchem każe siadać i pisać, a jasne promienie natchnienia wala prosto w pochyloną nad klawiaturą pisarską głowę. Jakoś do mnie ta teoria iluminacji słabo przemawiała, przypomniałam sobie, że nawet w mojej francuskiej czytance stoi, że taki Balzak, który jak wiadomo wielkim pisarzem był, pracował od godziny do godziny, jak zwykły urzędas, choć poprawkę wziąć trzeba, że musiałby to być urząd, który otwierają o północy.

Siedziałam grzecznie i patrzyłam kiedy zza tej pięknie przybranej formy Pisarki zacznie wymykać się prawdziwy człowiek. Czasem błysnął uśmiech, zmieniał się ton głosu i jakiś przebłysk do mnie tego co pod spodem, dolatywał. A na powierzchni były historie różne, panie z widowni słały zachwyty, opowiadały o budzie w Ząbkowicach, czy jakimś innym miasteczku śląskim (sorki, ale Śląska nie znam, zupełnie jest mi obcy i geograficznie i kulturowo) gdzie wyświetlano Godzillę, co wywołało u pisarki należne uznanie. Najdziwniejsze pytanie jednak zadała prowadząca, bo kazała Pani Joannie porównać pisanie do macierzyństwa, gdy każdy chyba wie, że Pisarka dzieci nie ma. Skąd pomysł na to pytanie trudno powiedzieć, dla mnie brzmiało nieodrzecznie, na szczęście Pisarka podeszła do sprawy spokojnie i bardzo inteligentnie, wyjaśniając, że być może. Zwłaszcza, że książka po wydaniu jak dziecko po dorośnięciu, żyje własnym życiem i zapanować się nad jednym, ani nad drugim, już nie da. Miałam ochotę bić brawo i zapytać, czy czasem da się wycofać nakład, ale się w język ugryzłam. Było, dla odmiany z sali, fajne pytanie o to, co by Pani Joanna robiła gdyby przestała pisać. Odpowiedziała że zajęłaby się reportażem, najlepiej z jakiejś niszowej sfery, na przykład małej zamkniętej społeczności, jak sekta ludzi, którzy wierzą że świat za chwilę przestanie istnieć.

Już nie przymuszana naszymi pytaniami Pisarka opowiadała o tym, co ostatnio robiła. Najciekawiej było, jak zaczęła opowieść o wyprawie na Sri Lankę, gdzie pojechała tropić losy zaginionej Amerykanki. Znana i zamożna osoba pewnego dnia zdecydowała się rzucić wszystko i pojechać na Sri Lankę właśnie. Tam podróżowała sporo, głównie po odległych zakątkach. Pewnego dnia wybrała się w góry i ślad po niej zaginał, został po niej tylko plecak. A w nim nie wysłane listy. I może ten naszyjnik który Pisarka ma na sobie, zaczęła mi szeptać wyobraźnia. Ale o tym nie było ani słowa, za to była zapowiedz, że z historii powstanie książka. Inne plany na przyszłość to ekranizacja Ciemno prawie noc, którą ma się zrobić Borys Jankosz, ten od Rewersu. Być może Pisarka się tam pojawi, nie jako odtwórczyni głównej roli (tutaj najchętniej widziałaby Magdalenę Cielecką), ale postaci jednej z kociar. Ma też być napisana książka o kobiecie, która poświęca się zemście. Nikt nie zapytał, czy będzie to krwawa i straszna historia, po tonie zapowiedzi wywnioskowałam, że tak. Spytaliśmy też, jakich polskich pisarzy najchętniej czyta i tutaj wymieniła Tokarczuk, Myśliwskiego, a także Witkacego. Powiedziała nam też, że do tegorocznej Nike typuje Sońkę Karpowicza.

Na koniec było podpisywanie książek, i na tę okoliczność pognałam kupić Chmurdalię, którą może teraz, z autografem autorki przeczytam.
A naszyjnik? Nie był od śląskiej czarownicy, indyjskiego szamana, zaginionej turystki. Tylko z allegro. Chociaż, czy to wiadomo do kogo należał i dlaczego na aukcji się znalazł?
mowa o: