
Els Quatre Gats znajdowała się rzut kamieniem od domu i było to jedno z moich najbardziej ulubionych miejsc w Barcelonie. Tam właśnie, w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym drugim, poznali się moi rodzice, nie bez powodów więc przypisywałem urokowi tej starej kawiarni, przynajmniej po części, początek mej podróży ku życiu na tym świecie. Kamienne smoki strzegły fasady osaczonej nakładającymi się cieniami, a jej gazowe latarnie zatrzymywały w miejscy i czas, i wspomnienia. Wewnątrz lokalu goście współżyli z przeróżnymi echami z innych epok. Buchalterzy, marzyciele i czeladnicy dzielili stół z duchami Pabla Picassa, Izaaca Albeniza, Federica Garcii Lorki czy Salvadora Dali. Tutaj byle chłystek mógł czuć się przez chwilę ważną postacią historyczną za cenę kawy z odrobiną mleka
Carlos Ruiz Zafon „Cień Wiatru”, str 17

Oto i rozwiązanie zeszłotygodniowej zagadki kawiarnianej , do której zaprosiłam Was w ramach konkursowej zabawy. Chodziło o Cztery koty, Els Quatre Gats, dawny przybytek artystycznej bohemy, ulubione miejsce spotkań, Daniela Sempre, bohatera słynnego Cienia Wiatru.

Historia Czterech Kotów została szczegółowo opisana w jeszcze jednej książce, w Najsłynniejszych Kafejkach literackich Europy. Z niej można się dowiedzieć ze według założycieli Quatre Gats to

Gospoda dla tych, którzy stracili apetyt, ciepły kącik dla tych, którzy tęsknią za domem, muzeum dla tych, którzy pragną uczty duchowej, tawerna i trejaż dla tych, którzy lubią sok z winogron i cień rzucany przez winne krzewy, to gotycka restauracyjka dla miłośników północy i andaluzyjskie patio dla miłośników południa; to prezbiterium, dziedziniec kościoła dla tych, którzy są chorzy od naszego stulecia, centrum przyjaźni i harmonii dla tych, którzy przychodzą wypocząć pod jego dachem (str 126)

Tak było w roku 1897, czyli dosyć dawno temu. Obecnie wystrój kawiarni wygląda na niezmieniony, nowoczesne elementy to wisząca na ścianie gaśnica i express do kawy. O wiele mniej pieczołowicie zadbano o zachowanie dawnej atmosfery tego miejsca. Apetyt można stracić już przy zamawianiu, kiedy to zdegustowany kelner wyrywa gościowi menu ruchem zdradzającym chęć pobicia go za to, niepoprawnie wymówił słowo „tortilla”.

Cztery koty to kącik może ciepły, ale i bardzo głośny, bo tu obsługa, jak i w innych katalońskich knajpkach, za główny cel ma pokazanie (w pełnej wersji dźwiękowej) klientom jak szybko i ciężko się dla nich pracuje. Personel robi też wszystko, żeby klient wybił sobie z głowy traktowanie Czterech Kotów jako ośrodka przyjaźni i harmonii. Już u progu postawiono naburmuszoną pannę, do której obowiązków należy opieprzanie niezdecydowanych kupców pamiątek. Mógłbyś się raz zdecydować, a nie muszę dwa razy szafkę otwierać – usłyszał od niej chłopak, który poprosił o podanie dodatkowych souvenirów.

Nie lepiej traktowani są chętni do robienia zdjęć. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy to trzaskający wszystkim co się dało kelner, wygłosił ,a właściwie wywarczał, pod moim adresem długa tyradę, której na szczęście nie zrozumiałam. Wszystko dlatego, że musiał mnie ominąć, kiedy pstrykałam zdjęcie.

Jeśli więc ktoś ma ochotę na kilka niezwykłych doświadczeń, czytaj: pobyt w uroczej kawiarence z obsługą wyznaczającą nowe standardy nieuprzejmości w UE, to zachęcam do odszukania Czterech Kotów w jednej z wąskich barcelońskich uliczek.

Dodam tylko, że po powrocie do mojego miasteczka z niemałą rozkoszą wyciągnęłam się w fotelu tutejszej cichej i skromnie urządzonej kafejki, gdzie kelnerzy mówią półgłosem, uśmiechają się i nie rzucają talerzami.

PS. W nawiązaniu do notki konkursowej, chcę ogłosić, że zwyciężczyniami kawiarnianej zgadywanki zostały Ania i Ika. Dziewczynom serdecznie gratuluję, a Ikę bardzo proszę o kontakt na maila, z informacją na jaki adres należy przesłać nagrodę. Przypominam, że do wygrania jest jeszcze druga część konkursu, w której można otrzymać herbatę i komplet pamiątkowych barcelońskich zakładek.
mowa o:
