american pie

kuszenie

Zupełny brak szacunku dla własności prywatnej – krzyczał nasz sąsiad, pan Benz. A jego żona, Phyllis, dodawała:

– Gdzie oni będą mieszkać, jak spala swoja dzielnicę?

Tylko ciotka Zo wydawała się rozumieć ich zachowanie:

– Sama nie wiem…Gdybym szła ulica i zobaczyłabym leżące futro z norek, być może zabrałabym je.

– Zoe –  Ojciec Mike był wstrząśnięty – Przecież to jest kradzież!

– Och, a tak naprawdę, co nie jest kradzieżą? Ten cały kraj jest skradziony.

 Jeffrey Eugenides Middlesex str 283

Na bogato. Tej zasady powinien trzymać się pisarz, który chce zasłużyć swoim dziełem na Pulitzera. Fabułę musi upichcić w wielkim kotle, a właściwie przepisowym tyglu, do którego powinien wrzucić wszystko. Powtórzę jeszcze raz, głośno i wyraźnie: Wszystko. Czyli co? Ano nie tylko różne narodowości, ale i wierzenia, kultury, przekonania polityczne, walkę klas, walkę ras, nierówność płci, i zblendowany gender.

Trzeba zacząć od Ellis Island, a jeszcze lepiej od starego kraju (w tym wypadku jest to nękana przez Turków Grecja) potem przejść przez prohibicję, wielki kryzys, fabrykę Forda, więcej niż jedną amerykańską wojnę. Trzeba wrzucić kanał prawy, kanał lewy, kolor biały, czarny i czerwony, a na koniec tęczę.

Tak właśnie wygląda historia, której autor musiał niejeden raz przegrzebać archiwum miejskiej biblioteki, oraz zrobić przyspieszony kurs genetyki. Wyszło z tego coś pomiędzy konspektem z historii, zeszytem wspomnień, pastiszem Lolity i podróbką Buszującego w zbożu. Snuta na gęsto utkanej kanwie dziejów współczesnej Ameryki (ze szczególnym uwzględnieniem miasta Detroit) kronika zapowiedzianej zmiany płci, umęczyła mnie nieco. Może winien był temu stan napięcia wywołany niepokojem, że narrator lada moment przestanie być dziewczynką. I przedłużanie tego momentu w nieskończoność. Może nadmiar faktów, w większości wcześniej znanych czy to z filmów, czy z podręczników.

W sumie nieźle napisana rzecz o sprawach, o których nie zawsze mam ochotę czytać.

mowa o:

middlesex