w drodze na Hula Gula

Kiedy podczas spotkań autorskich pytają mnie, co mam teraz na warsztacie, to biorąc pod uwagę, że ostatnio moim warsztatem jest komputer, odpowiadam, że na warsztacie mam popiół i psią sierść. A na pytanie, skąd czerpię natchnienie, co mnie pcha do pisania, mówię że konkretne zamówienie i niezapłacony rachunek, ja nie lubię pisać, ale w związku z tym, ze nic innego nie potrafię, to piszę. Nie żyję, żeby pracować, tylko pracuję, żeby żyć.

Maria Czubaszek „Każdy szczyt ma swój Czubaszek”, Str 94,

 

Lubię absurd, bez tego lubienia nie byłabym tu gdzie jestem przez tyle czasu. Nic tak nie dodaje życiu smaczku jak szczypta niedorzeczności. W latach dzieciństwa tej przyprawy dostarczało mi słuchanie audycji „60 minut na godzinę” w radiowej trójce. Młoda lekarka, chłopaki opowiadający sobie filmy czy wreszcie pewien nerwus który mówił serwus byli moimi ulubieńcami, których kochałam głównie za niezmącony spokój i lekkość w pleceniu bzdur. Już wtedy strzygłam uchem na dźwięk nazwiska Czubaszek, bo wiedziałam że oznacza niezły tekst i prawdziwy galimatias zwariowanych skojarzeń i nonsensów. Dlatego nie mogłam się oprzeć, gdy to samo nazwisko zobaczyłam na okładce książki. Wreszcie nadarzyła się okazja, żeby dowiedzieć się czegoś więcej kto się za tym wszystkim kryje. Faktycznie, moje wiadomości na temat zjawiska pod tytułem Maria Czubaszek poszerzyły się znacząca.

Niedoszła anglistka, zawdzięczała życie bystremu psu, a karierę zaczynała od pisania artykułów do Przeglądu Sportowego. Szybko wyszła za mąż za niewłaściwego faceta i potem długo się z nim rozwodziła. Miała mnóstwo kochanków i psów. O tych pierwszych rzekomo zapomniała, o tych drugich opowiada z czułością i swadą. Wspomina też wybitnych znajomych, miedzy innymi Jonasza Kofte, Adama Kreczmara czy Jacka Janczarskiego. No i oczywiście tłumaczy się z małżeństwa z Karolakiem całkiem szczegółowo, choć bez sentymentu, W ogóle jej opowieści to nie wywody na wysokich obcasach i z zadartym nosem. Maria Cz. nie cedzi słów przez wypuczone silikonem usta, nie trzepocze jedwabiem rzęs nad błękitnymi źrenicami uzbrojonych w odpowiednie soczewki oczu. Nie unosi wzdychając obfitej i dobrze odsłoniętej piersi, nie odgarnia wystudiowanym gestem złotego loka znad czoła. Jednym słowem przyzwyczajonym do obowiązującej w naszych tokszołach konwencji Maria może wydać się mało kobieca.

 

A ona sobie po prostu rozmawia z sympatycznym facetem. Jak wiadomo jest kobietą dowcipną, Arturowi A. tez niczego nie brakuje, a po pytaniach (Andrus) i odpowiedziach (Czubaszek) widać, że tych dwoje odbiera na podobnych falach. Dzięki temu całość jest porządną pogaduchą o życiu, zwierzakach znajomych i krewnych królika, a także o przygodach zająca. I naprawdę dobrze się to czyta po całym dniu listopadowej rzeczywistości. 

mowa o: