z cudzego ogródka

z-cudzego-ogrodka2
Na wzór Mości Wróbla, wiosnę podziwiam za cudzymi płotkami, jako że własnego nie posiadam. Nie martwi mnie to specjalnie, bo unikam dzięki temu wielu ciężkich i niewdzięcznych prac, a nacieszyć oko mogę zawsze spacerując, zwłaszcza że w okolicy zachował się sielski-anielski skraweczek uliczki domków drewnianych pełnej i prawie wiejskich ogródków.
Obce domy, mieszkania , balkony, okna lubię zresztą oglądać bardzo, jak pewnie większość z nas. Uwielbiam też przeglądać czyjeś regały z książkami, dokładnie przejść wzrokiem po tytułach, a co niektóre nawet wyciągnąć z rzędu i poprzeglądać. Ileż to rzeczy można przy okazji zaobserwować, pedanterię gospodarzy polegającą na ustawianiu książek tak, by wszystkie grzbiety były równe, upychanie książek po kątach, jakby były czymś wstydliwym, lub właśnie eksponowanie ich już w przedpokoju, tak by od wejścia widać było, że dom czytający to jest.
Oczywiście zrozumiałym następstwem oglądania obcych książek jest ich pożyczanie. I tu zaczyna się, przynajmniej w moim przypadku, problem. Bowiem nie tylko nie lubię swoich książek pożyczać, ale i korzystanie z książek znajomych odczuwam jako pewien dyskomfort.

Po pierwsze trzęsę się nad taka książką bardziej niż nad własną, bo nieswoją książkę zniszczyć lub -tfy tfy-  zgubić to wstyd wielki. Do dziś pamiętam jak pewna, zadawałoby się kulturalna i inteligentna koleżanka po wielu napominaniach zwróciła mi książkę wymiętoloną i wyczytaną nie do poznania. Skala mojej sympatii do tej osoby zleciała gwałtownie w dół.

Po drugie- ciężko mi się do czytania takich książek zabrać. Od lat dwóch stoi na mojej półce pożyczony Krajewski, Napoczęty Kapuścinski i poradnik „jak udoskonalić swoją pamięć w 10 dni” (który, o ironio, ciągle zapominam oddać). Trochę moje ociąganie powoduje fakt, że moi dobrze wychowani znajomi i krewni o te książki się specjalnie niedopominają. Ale główna przyczyna tkwi chyba w tym, że nie są to „moje” wybranki. Bo książki , które kupuję, wzbudziły moją sympatię na tyle, że zabrałam je do domu. Natomiast te cudze biorę do siebie bardziej z ciekawości, która zaspokajam z reguły szybko i pobieżnie, tak że nie starcza mi cierpliwości na całość.

No i po trzecie-to wstyd oddać książkę ‘zaczytaną’ ale nieprzeczytaną również. Bo co? Jeśli nie przeczytałam, to znaczy,  że mój gust rozmija się z gustem pożyczającego, ba, nawet moje nieprzeczytanie może być pewna formą krytyki preferencji czytelniczych właściciela. Jednym słowem obciach. Dlatego wpadłam an chytry pomysł: kupuję na prezenty książki, które a powinny wpasować się jakoś w gusty obdarowanego, a które jednocześnie i mnie powinny się spodobać. W ten sposób , po odczekaniu odpowiedniego czasu będę sobie mogła na cudzej półeczce wyszukać coś, co na pewno oddam dokładnie i z przyjemnością przeczytane.