
Wertheimer nie był w stanie dojrzeć w sobie kogoś wyjątkowego, a każdy powinien być do tego zdolny, musi, jeżeli nie chce popaść w rozpacz, każdy człowiek, obojętne kto, to byt wyjątkowy, powtarzam wciąż to sobie i tylko to mnie ratuje.
Thomas Bernhard „Przegrany”, Str 120
Zacznę od krótkiego, ale szczerego wyznania: porażka to moja specjalność. Nic mi tak w życiu nie wychodzi jak to, że mi nie wychodzi. Nawet jak mi się trafi jakiś sukcesik, w wersji mini rzecz jasna, to z biegiem czasu okazuje się on jedynie przygrywką do tej lub innej, ale zawsze spektakularnej, katastrofy. Gwarantuję że ten talent na pewno nie jest moim wymysłem, a gwarancję tę może stanowić choćby fakt, że w prezencie dostaję takie właśnie jak wyżej cytowana, książki. Czyli spostrzegawczy obserwatorzy też orientują się w miarę szybko, jak to ze mną jest. A połapawszy się, starają pomóc choćby w taki sposób. Wręczając swoisty manual obsługi niepowodzenia.
Co prawda sytuacja wyjściowa bohaterów Bernharda jest nieco inna od mojej. Oto trzech chłopaków zapisuje się na zajęcia w renomowanej szkole muzycznej. W trakcie warsztatów dwóch z nich przekonuje się, że nie ma szansy na bycie lepszym od trzeciego. Bo tym trzecim okazuje się Glenn Gould, wygrywający wariacje goldberowskie z wirtuozerią jakiej pozostali dwaj pianiści nigdy nie będą w stanie osiągnąć. Tak wiem, tu niby większość z nas może odetchnąć z ulgą, bo co jak co, ale próby ścigania się z mistrzem gry na instrumencie muzycznym raczej nam nie grożą. Ale im dalej w tekst, tym bardziej oczywiste się staje, że nie muzyka jest tu głównym tematem. Tylko osobista porażka jednego i drugiego bohatera. I w to warto się wczytać, w próby uchwycenia idei przegrania, analizę porażki, jej symptomów i genezy.
Jak by tego było mało, autor serwuje nam jeszcze opis dwóch sposobów radzenia sobie z przegraną. Jeden, prezentowany przez narratora, to kompletne odcięcie się od tego co porażkę spowodowało. Wyrzucenie tego gdzieś hen, poza pole widzenia i własną świadomość. Narrator dokonuje tego aktu niemal dosłownie, podarowując swój niezwykle drogi fortepian córeczce znajomego nauczyciela. Przy ma świadomość, że dziecku talentu brak i efektem tego gestu będzie jedynie kompletne zniszczenie instrumentu.
Drugi sposób na porażkę, to rozsmakowanie się w niej. Czyli dręczenie siebie i osób najbliższych, do granic wytrzymałości. Celebrowanie jej bez mała z taka intensywnością, jak zwykle celebruje się sukces. Ten sposób wybiera drugi uczestnik warsztatów muzycznych, bliski kolega narratora. To on jest prawdopodobnie tytułowym przegranym. To jego postawa jest szczegółowo opisana i stanowi pretekst do dalszych rozważań na temat sztuki, Wiednia, muzyki, rodziny i sukcesu lub jego braku.
Całość powinna stać się lekturą obowiązkową każdego, kto choć trochę ma jakieś ambicje i chce spróbować ich spełnienia. Sądzę, że będzie to dla niego trudna, ale i pouczająca książka.
Co do mnie, to na szczęście nie musiałam wołać ekipy tragarzy, by pozbyć się przyczyny mojej aktualnej porażki. Wystarczyło zatrzasnąć wieko pudełka.
mowa o:
