Zaczęłam od końca, teraz czas przejść do początku. Jak każdą większą podróż i tę rozpoczęłam od wizyty na Saskiej Kępie. Gdzie jako główną atrakcję do zwiedzania wybrałam ulice Francuską. Ostatnio o niej dosyć głośno, że odnowiona, że zmieniona, że można się tam poczuć un peu parisenne, powąchać kwiaty przy Osieckiej i zajrzeć do bistra totaly en vogue. Miejsce okazało się spokojne i przyjemne, spacerując zastanawiałam się, czym mam ochotę na crepes w towarzystwie Pani Agnieszki, zdziwiłam się obecnością bardzo mało frankofońskiej herbaciarni i rozejrzałam się za witryna jakieś księgarni. Okazało się, że owszem jest, po tej samej stronie ulicy, po której siedzi pomniczek poetessy. Na wystawie oczywiście wszystko, co tylko imię Osieckiej ma na okładce, nie mogłam westchnąć innymi słowami niż how apropriate. Ale dopiero kiedy weszłam do środka, wydałam głośny okrzyk zdumienia.
Okazało się, że w bocznym pomieszczeniu kasę i czytnik kart płatniczych obsługuje nie kto inny tylko Pan Kot. Ale jaki! Nie zwykły mruczek księgarniany, tylko elegancki wyczesany i dostojny maine coon. Jak każda gwiazda miał swojego impresaria, był nim kierownik czy też nawet właściciel księgarni, który przedstawił tego najważniejszego pracownika jako Pana Auriusa (bliscy znajomi mogą się do niego zwracać Auri), zwycięzcę wielu kocich zawodów i konkursów. Aurius został do zdjęć ubrany w jeden z licznych medali, które zapełniały całą wielką tablicę korkową. Osobny regał zajmowały zdobyte przez niego puchary. Udało mi się dowiedzieć, że właśnie zakończył karierę, by jak Małysz odejść z dumnie podniesionym czołem u szczytu chwały. Bohater całego zamieszania ze stoickim spokojem znosił okazywane mu zachwyty i względy, dał się uprzejmie pogłaskać, a na wyraźną prośbę właściciela nawet pozował przez chwilę do zdjęć,
jak na profesjonalistę przystało, pokazując także prawy
i lewy profil, obydwa jednakowo piękne.
A po całym zamieszaniu nonszalancko przyjął pozę lekkiego znudzenia.
Był to pierwszy przypadek, gdy w księgarni zamiast oglądać książki zajęłam się jednym z pracowników. Jednak mimo tego mojej uwadze nie uszły liczne półki zarzucone wszystkimi możliwymi wydaniami na temat kotów i dotyczacych ich spraw. Niezwykle uprzejmy Pan, który mi opowiedział historię swojego wspaniałego współpracownika, w odpowiedzi na moje słowa o imponującej liczbie oferowanych tam kocich tytułów, westchnął „ Auri nie wybaczyłby nam, gdyby było inaczej”. Do dziś jestem przekonana, że miał rację.