upiory w Breslau mają się dobrze

mroczno 2

Prawie wypadła z wanny próbując się z niej wydostać, przy wycieraniu zrobiła kilka efektownych piruetów, wkładając piżamę, tradycyjnie wpakowała obydwie nogi do tej samej nogawki i o mało nie rozstała się przy tym z częścią uzębienia, ale koniec końców wypadła z łazienki mniej więcej sucha i ubrana, po czym zbiegła na parter.

 Marta Kisiel Nomen Omen,  str 148

Trochę jak zupka chińska po kawiorze. Badziew fantastyczny po dostojnym Maraiu. Taką sobie zafundowałam czytelnicza dietę, i czekam na pierwsze objawy niestrawności. Na razie jakoś nie czuję. Może dlatego, że badziew był wyjątkowo świeży i nieźle przy fabule trzymał.

No i jeszcze w moje narzekania trafił, na temat braku powieści o strachach rodzimych. Tymczasem proszę, mamy horror z polskim Wrocławiem w tle. Byłoby pewnie lepiej, gdyby całość bardziej przystawała do wymogów gatunku. I została napisana stylem mniej krotochwilnym. Cóż, kiedy autorka jest niestrudzoną wielbicielką Lesia, i za wszelką cenę chce oddać mu cześć i styl jego naśladować. Tymczasem Lesia nie cierpię, jego gapowatość zupełnie mnie nie śmieszy i nie pamiętam nawet, czy do końca czytanie tej Chmielewskiej zdzierżyłam. A tu mi pani Marta zapodała bohaterkę która ma być damską wersją nieznośnego Lesia.

Salka, dziewczę wielkie, rude i bezwiednie seksowne, co rusz się o coś obija, przewraca i brudzi. Żeby było jeszcze zabawniej, każde jej potknięcie jest opisane przy pomocy wymyślnych przenośni i hiperboli. Jak dla mnie wyszedł z tego narracyjny koszmar. Z dialogami było trochę lepiej, zwłaszcza w wydaniu Niedasia, młodszego brata i przyczyny wielu nieszczęść heroiny Salki.

Sam suspens uznać można za pomysłowy. Historia panny wiejącej  przed dziwaczną rodzinką prosto w pielesze jeszcze dziwaczniejszego domostwa, prowadzanego przez duet szalonych staruszek i papugę, potrafi zainteresować. Zwłaszcza jak się do tego domiesza trochę mitów, gusłów i historii. Niestety, w środku nieźle rozpędzona akcja ciut siada, a wykład  na temat topografii Wrocławia wręcz nuży. Trzeba to jednak przetrwać, by dalej rzucić się w pogoń za miłością, złowieszczym zombim i sensem. Ten ostatni znaleźć tutaj najtrudniej, a to przez wspomniane stylistyczne zachaszczenie.

Na szczęście są w książce fragmenty świadczące o tym, że autorka pisać normalnie czyli lepiej, umie. Może się z czasem przestawi na takie  bezwysiłkowe i mniej śmiechliwe pisanie. Co byłoby działaniem na korzyść i czytelników i kolejnej książki.

mowa o:

z papugą

szlachetny mieszczanin

noblesse 2

Człowiek może długo czuć się samotny miedzy ludźmi, lecz gdy któregoś dnia znajdzie się w towarzystwie swych zmarłych, spostrzeże ich stałą, taktowną obecność.

Sandor Marai „Wyznania Patrycjusza”, Str 98

Na początku książki musiałam sobie to i owo w głowie przestawić, zakonotować, że patrycjusz węgierski to ktoś zupełnie inny niż patrycjusz rzymski. Nie mieszka w pałacu, nie ma stada niewolników, namiętnej Eunice i kolekcji najlepszych dzieł sztuki. Nie jest smakoszem i koneserem. To dobrze usytuowany przedstawiciel klasy średniej, stateczny i wykształcony. Gatunek obecnie wymarły, możliwy był do zaobserwowania  na początku dwudziestego wieku. Dzięki szczegółowemu opisowi Maraia stał się eksponatem świetnie zakonserwowanym w literaturze.

Od salonu, po kuchnię i łazienkę, Marai opisuje jego miejsce bytowania, jego sposób życia, zabawy i wychowanie. Pisze z doskonałego, bo własnego punktu widzenia, jako uczestnik tej dawno minionej codzienności. Pisze o prozaicznych szczegółach. O tym, jak dzieci chowano w najciaśniejszych i najciemniejszych pokojach, podczas gdy najmniej używany był przestronny i jasny salon. O tym jak traktowano służbę, nie dbając o jej losy ani w trakcie, ani po ustaniu zatrudnienia. Opowiada o obsesji ścierania kurzy, zawartości talerzy i biblioteki, pozycji w domu poszczególnych mieszkańców. Dostarcza mnóstwa informacji, dzięki którym ówczesne życie można sobie doskonale wyobrazić.

Jednocześnie czyni swoją historię bardzo osobistą, rysując autoportret samotnika, który podlega coraz to innemu rodzajowi banicji. Najpierw jest to wygnanie książątka z maminego serca, celem zrobienia miejsca młodszej siostrze. Potem ucieczka zbuntowanego czternastolatka. Wreszcie zesłanie do szkoły z internatem,

W części drugiej książki, Marai staje się faktycznym emigrantem. Przemieszkuje w największych krajach Europy. Snuje się po ulicach Berlina, Paryża i Londynu, obserwuje ich mieszkańców, by potem w przenikliwy sposób opisać. Tworzy unikatowy album europejskich narodów okresu międzywojennego. Ale nie patrzy uważnie tylko na zewnątrz. Poddaje też analizie własne zachowywania i uczucia. Pokazuje kolejne stadia stawania się chłopca dorosłym człowiekiem. Daje obraz wykluwania się z naiwnego młodzieńca zapalonego dziennikarza, a następnie jego metamorfozy w pisarza.

Wszystko to stanowi żmudną, ale i wyśmienita lekturę.

mowa o:

Patrycjusza

miłość niewydarzona

niewydarzona

Mamy święto, które dosyć jednoznacznie się u nas obchodzi. Na czerwono i słodko. Można i na literacko. Można by spróbować się zastanowić, kto kochał mocniej, Scarlet czy Anna Karenina i co tak naprawdę się działo w sercu Elizabeth Bennet. Można, ale na szczęście nie trzeba, zwłaszcza kiedy próbują zrobić to już inni. Dlatego postanowiłam zająć się rzeczą dla mnie bardziej przyjemną. Otóż na szybko postarałam się w myślach, pamięci i starych notkach zrobić przegląd najbardziej niezwykłych miłosnych historii literackich. Taka lista mi z tego wyszła:

Pamiętniki tatusia Muminka T. Janson – Tytuł i charakter książki historii miłosnych nie zapowiada, ale warto zajrzeć pod koniec tatusiowej opowieści. Są tam fascynująco opisane początki związków rodziców Ryjka, Włóczykija i samego Muminka. Co więcej, możecie się przekonać, że miłość potrafiła odnaleźć nawet tak wielka nudziara jak  Ciotka Paszczaka.

Ada albo żar W. Nabokova – można się to historią zgorszyć, ale znacznie lepiej jest się nią zachwycić. Piękna, bajkowa opowieść o kazirodczej miłości, która trwa niemalże przez wieki.

Patrz na mnie Klaro K. Malanowskiej – pouczająca przypowieść o tym co się może zdarzyć, gdy się kocha za mocno.

Opętanie A.S. Byatt – gęsta i szalona opowieść o romansach sprzed wieków i całkiem nowych. Podprawiona poezją i naukową terminologią.

Cyrk nocy E.Morgestern – Miłość magiczna, łącząca serca współzawodniczących czarodziejów. Niebezpieczna i niesamowita.

Podróżnik Stulecia A. Neumana – niespodziewany rozkwit uczucia w dziewiętnastowiecznym, zapyziałym miasteczku. Wśród tajemnic i chłodu powoli rodzi się nieposkromiona namiętność miedzy dalekim przybyszem a szlachetnie urodzoną i wykształconą panienką.

Sensei i Miłość H. Kwakami – historia związku między nauczycielem i jego byłą uczennicą opowiedziana przyciszonym głosem. W pastelowych barwach japońskich rycin. I w oparach sake.

mowa o:

miłosne

To moja złota siódemka najbardziej niezwykłych powieści o miłości. A Wy co byście do niej dodali?

udręka bez ekstazy

uwiezienie

Miłość w swojej bolesnej trwodze, jak w szczęściu pragnienia, jest żądaniem wszystkości. Rodzi się, istnieje tylko o tyle, ile pozostaje coś do zdobywania. Kochamy jedynie to, czego nie posiadamy całkowicie.

Marcel Proust „W poszukiwaniu straconego czasu”, t. 5 .Uwięziona,  Str 96

Pamiętam, jakie kiedyś wywołało we mnie zdumienie opowiadanie wnuczki Anny Iwaszkiewiczowej o tym, że Proust nie podobał się babce. Bo tam wiecznie są podchody, niesnastki, intrygi, stwierdziła ponoć z niesmakiem. Po przeczytaniu piątej części Proustowskiego cyklu, mam ochotę przyznać jej rację.

W tej części główny temat to miłość narratora i Albertyny. Ale nie ma tu boskich uniesień wśród kwilenia ptasząt. Ta miłość to jedna wielka mitręga. Próba sił pomiędzy Albertyną i w niej zakochanym. Dziewczyna zostaje zaproszona do zamieszkania z Marcelem, i zaczyna się rozgrywać cała komedia wybiegów, kłamstewek i obłudy.

Marcel wie, że ukochana do miłosnych przygód lubi wybierać kobiety. Stara się więc jej te romanse na wszelkie sposoby uniemożliwić. Pozwala je wychodzić tylko w towarzystwie przyjaciółki, która potem zdaje mu szczegółową relację ze wspólnie spędzonego dnia. Jednocześnie niby zakochany, czuje, że nie cieszy go jak dawniej towarzystwo Albertyny. Snuje plany dotyczące zerwania, rozważa w szczegółach jak wiele przygód może go przez ten romans ominąć. Ale wzdraga się na samą myśl, że Albertyna mogłaby go opuścić. Analizuje każdą rozmowę, strój i gest ukochanej. Dręczy siebie, ją i czytelnika. Rozszczepia zazdrość na kwanty i atomy. I nam uświadamia, jak wielki bałagan robi z człowiekiem miłość.

mowa o:

Proust