Była dla wszystkich przykładem, dla wszystkich pomocą, wzorem, z kieszeni jej wykrochmalonych fartuchów wyfruwały z szelestem niczym gołębie płócienne chusteczki i cukierki w papierkach, była królową śniegu, poczuciem bezpieczeństwa, latem pierwszą czereśnią, stukotem kasztanów jesienią, zimą gorącą dynią, a wiosną pierwszym pąkiem na żywopłocie: Emerenc była czysta i nienaruszalna, ona była nami wszystkimi, tymi najlepszymi, jakimi zawsze chcieliśmy być .
Magda Szabo, „Zamkniete Drzwi”, str. 182
Kiedy zamknęłam wreszcie tę książkę, miałam ochotę ubrać się, i pognać do najbliższego kościółka, by sypnąć garść monet do skrzynki Świętemu od Dziwnych Miłości. Do tego załączyłabym karteczkę z modlitwą zaczynającą się od słów: „Chroń mnie przed szantażem emocjonalnym, dzikim i bezlitosnym, wymagań nie do spełnienia pełnym”. Jednak za oknem dalej mam półzimę, śniegiem i deszczem straszącą, wykazu Świętych, odkąd przepadła rodzinna Złota Legenda, nie posiadam, wiec za odruchem nie podążyłam. Zamiast tego, przemrożona niedawną lekturą, naciągnęłam wyżej kolanówki, posmarowałam ręce kremem i zabrałam się za notkę.
Oto mam za sobą książkę, od której nie mogą uciec myśli i zaczyna uwierać w lewym boku. Na pozór jest to tylko opis relacji miedzy panią domu i służącą. Jednak tak naprawdę to studium namiętności, pozbawionej co prawda erotyzmu, lecz o dramaturgii godnej niejednego szekspirowskiego utworu. Niby prosta staruszka zostaje gospodynią u mało popularnej pisarki. I tak zaczyna się tango dwóch kobiet, wojna przechodząca w rozejm, wreszcie wzajemne uwielbienie. Zaharowana dozorczyni okazuje się kimś pomiędzy aniołem miłosierdzia, a dzierżycielem gorejącego miecza sprawiedliwości. Należy dodać, że jest to sprawiedliwość surowa, o zasadach dziwnych, ciężkich do zrozumienia i realizacji. Zasadach, które nie bardzo pasują do współczesnego świata. Pod koniec książki Emerenc jest nie tylko zdradzoną staruszką, wyrzutem sumienia dla tych, którym czyniła dobro, jest także symbolem odchodzącego systemu wartości, który nie sposób przełożyć na język obecnego społeczeństwa.
W pewnym momencie, tak w dwóch trzecich książki, odłożyłam ją, pełna wątpliwości, czy w ogóle skończę. Już wiedziałam, że będzie tylko coraz gorzej i pomyślałam, że nie wiem, czy koniecznie chcę dać się dalej prowadzić autorce. Szabo uwodzi elegancją stylu. Jednak wmiarę czytania zaczęłam mieć wrażenie, że słów używa jak nożyka do wyostrzania zdań, tak, by ostro kłuły rozemocjonowanego czytelnika. A ja chyba nie bardzo lubię jak ktoś moim uczuciom robi akupunkturę. Może to i zdrowe, ale i bardzo nieprzyjemne. Dlatego jeśli jesteście z tych, co lubią zapach mrozu i uczucie chłodu na ustach, gdy ciepły oddech zamienia się w biały obłok, to ta książka jest jak najbardziej dla Was. Jeśli o mnie chodzi, to idę znaleźć na półce coś, na czym moja duszyczka będzie mogła zagrzać sobie dłonie.
mowa o: