Prawie się dusiłem pośród setek innych, w olbrzymiej większości niestety absolutnie jałowych głów, nie oszukujmy się bowiem, umysły które mamy najczęściej pod ręką, są nudne, nie ma z nich większego pożytku niż z towarzystwa przerośniętych ziemniaków, kaczych łbów wetkniętych w żałosne ciała, odziane w tandetna na ogół odzież, które naszym kosztem wiodą nędzną i, niestety, wcale niezasługującą na litość egzystencję.
Thomas Bernhard „Bratanek Wittgensteina”, Str 41
Jeśli się jest przeciwko światu, dobrze mieć do tego wspólnika. Do takiego wniosku prowadzi lektura tej książki. Autor, człowiek, oględnie mówiąc, niełatwy, miał szczęście znaleźć w swoim życiu kogoś, z kim mógł się porozumieć, ba nawet zaprzyjaźnić i spędzić sporo czasu na wspólnych potyczkach z rzeczywistością. A gdy doszło do rozstania z przyjacielem, sporządził mu swoiste epitafium. Tak, jest to epitafium w wykonaniu Bernharda, więc przypomina bardziej spis zarzutów wobec krewnych, znajomych i nieznajomych, niż pean ku czci tego, który odszedł.
Przy czym autor po raz kolejny udowadnia, że narzekanie jest sztuką i on doprowadził ją do perfekcji. Jeśli macie ochotę na spędzenie kilku wieczorów w towarzystwie wyrafinowanego szydercy, to gorąco polecam Bernharda. Jeśli macie potrzebę podkształcić się z ględzenia to również. Bo w końcu narzekać każdy potrafi, ale mało kto daje radę robić to inteligentnie i zajmująco. A Bernhardowi to wychodzi idealnie.
mowa o: