Jej Znakomitość

Czy naprawdę mam uwierzyć, że Królowa Angielska mogłaby zapomnieć o bożym świecie i stac się zagorzałą czytelniczką? Ta Królowa, która pasjami śledzi wyścigi konne i jedyne, co ma do powiedzenia swoim żołnierzom wracającym z Afganistanu, to że tamtejszy piasek jest bardziej miałki i drobny? Czy ktokolwiek, kto widział choćby jeden dokument o życiu Her Majesty, jest w stanie dać cień wiary w to, co napisał autor tej książki?

Wizja Królowej zagadującej na temat Prousta, lub upychającej pod fotel karocy najnowsze dzieło Anity Brookner jest urocza, ale i zupełnie nieprzekonywująca. Poza tym wokół tych kilku dosłownie, oczywiście czarujących, obrazków królowej bibliofilki zbudowano opowiastkę bardzo schematyczną i często o miałkiej treści. Miała być  fascynująca wizja, wyszedł banał, który nie wiedzieć czemu wzbudza całkiem spory zachwyt rzesz czytelników. Nie jest to książka zła (sympatycznie się czyta choćby o doborze lektur jakie autor zafundował swojej bohaterce), ale nie jest to arcydzieło. Po prostu czytadełko na kilka godzin, które chcemy spędzić miło i kompletnie bezużytecznie.  

mowa o:

Czytelniczka znakomita

iiiiiiiiiiiii

Prawdę mówiąc, tytuł notki wystarczyłby za cały opis tej książki. Bo po skończeniu ostatniego kryminału Grimes, tylko taki dźwięk byłam w stanie z siebie wydobyć. I cóż, że czytałam przy pogodzie totalnie konwergentnej z akcją powieści. I cóż , że występuje tu grimesowa trójca, czyli Jury, Melrose i Ciocia Agatha. Nie pomógł nawet gotycki początek i wyleniały kot. Zatłoczony pub ze żłóbkiem i dziwaczną siedmiolatką też nie. Nieco otuchy wlał w moje czytanie wieczór w zacnym towarzystwie, które skupiło się w starym dworze dla uczczenia Świąt Bożego Narodzenia. Szybko jednak zebrani tam przedstawiciele elity zaczęli nudzić siebie nawzajem i mnie, czytelniczkę.

Nie wiem, czy po prostu przy czwartej już części serii z Jurym zobaczyłam wzór matrycy od której są odbijane kolejne przygody detektywa, czy też pani Grimes cierpiała w momencie jej pisania na niedowład twórczy, ale jakoś tym razem byłam daleka od zachwytu. Moje niezadowolenie pogłębił fakt, że mniej więcej w połowie książki zaczęłam, początkowo z niedowierzaniem, domyślać się rozwiązania zagadki. Jak się okazało, bardzo trafnie. Ale jeszcze przebolałabym brak niespodzianki. Jak i również to, że cała historia okazała się wariacją na temat „ Księcia i żebraka”. Natomiast nie mogę wybaczyć autorce bardzo amerykańskiego zachłyśnięcia sportową rywalizacją, które rozsiała po książce szczodrym gestem farmerskiej córki. No ale w koncu nie jej wina, że amerykanskiego ducha ma w swoim ciele i, jak sie okazało, piórze. 

Należałoby sobie może tylko wniosek wysnuć i zapamiętać, że choćby się ktoś nie wiem jak starał, kamuflował i dyscyplinował, i tak w  końcu wychynie z niego to „coś”,  co w nim, gdzies tam głęboko, ale jednak,  siedzi. Czy będzie to czwarta książka, czy 157 notka na blogu. I w razie zawodu winić nie autora, tylko siebie – za brak spostrzegawczości.

mowa o:

czytanko

Jak czytasz? Czy masz wtedy przy sobie ulubioną herbatę/kawę? Czy robisz to w ulubionym fotelu? Czy musisz mieć absolutną ciszę? Jeśli zaznaczasz fragmenty w książce, to jak? Ołówkiem, karteczkami, zaginaniem rogów? Pyta Lilithin.

 

Czytam statecznie, bez porywów i emocji, co nie znaczy, że obojętnie. Po prostu nic mnie tak nie mierzi, jak wybujała egzaltacja. Jak już kiedyś wspominałam, czytać mogę gdzie popadnie i jakoś specjalnie tego do tego procesu nie podchodzę z namaszczeniem. Raz na jakiś czas jednak się zdarza, że mam godziny przeznaczone specjalnie na czytanie. Takim chwilom buduje ołtarzyk na moim białym, okrągłym stoliku. W roli ofiarowanych pokarmów występuje na nim wielki kubek czarnej herbaty (zwykłej, mandarynkowej albo waniliowej) i możliwie nisko kaloryczne pogryzki (talarki suszonych jabłek albo rodzynki). W roli głównej występują oczywiście książki. Zwykle jedna napoczęta porzucona, jedna rozczytana i jedna świeżo zakupiona do oglądu. Jak to przy celebracjach bywa, jest i odpowiedni podkład muzyczny. Z reguły cos łagodnego i ściszonego, czyli smooth. Gładkie i miękkie muszą też być poduszki którymi sobie moszczę miejsce kultu: sofę. W zimie dodatkowo występuje patchwork szczelnie owinięty wokół stóp. Kiedy już uszykuję sobie ten czytelniczy grajdołek, zsuwam się do pozycji półleżącej, kolana układam w namiocik i opieram na nich książkę. Czasem robię wyprost kolan i wtedy bardziej angażuję łokcie. Wzrok mam zaangażowany stale. W życiu nie czytałam na brzuchu i nie wyobrażam sobie jak można to robić w tak niewygodnej pozycji. Zwłaszcza gdy się przy czytaniu podjada 😉

A odpowiedz na resztę pytań zawiera obrazek.

wuala

Param, zaczynamy ebałtowac. Pierwszy zestaw pytań sponsorowany jest przez Monsieur Giera. Zastanawiam się wiec : koty czy psy? Dlaczego nie poezja?

Odpowiedz pierwsza brzmieć musi koty. Nie żebym coś miała do psów, które zasadniczo omijam szerokim łukiem, ale czasem obcmokuje, wygłaskuje i ogólnie lubię. Kot jakiś taki bardziej literacki jest? Już na wstępie przygody z książką powitał mnie Kot w Butach, każdej szanującej się czarownicy akompaniował czarny kot , a wspomniany już Kot z Cheshire był nader interesującym partnerem do rozmów. Tymczasem psy w literaturze wypadają blado. Jedynym bajkowym psem jakiego pamiętam, jest Toto towarzyszący Dorocie w wędrówce do krainy OZ. Nie był stworzeniem specjalnie błyskotliwym, i podczas gdy każdy głupi, (nawet mający w głowie tylko siano Strach na Wróble) potrafił się z Dorotą dogadać, Toto umiał tylko poszczekiwać i machać ogonem. Kiedy podrosłam, zaintrygował mnie Kot Behemot i z wielka przyjemnością śledziłam rozterki pana Eliota na temat sposobów zwracanie się do kota. Natomiast psy, no cóż, Wierny Rusłan wzbudził moja niechęć do tego stopnia, że zdecydowałam się poprzestać na opowieściach o tej książce, i darować sobie jej czytanie. No a tak wracając ze stron książek na ziemię, a właściwie fotel czytelnika, cóż może być przy czytaniu przyjemniejszym akompaniamentem niż kocie mruczenie?

A dlaczego nie poezja? Ależ do czytania jak najbardziej poezja, do samodzielnego, cichego zerkania w duszyczki własne i cudze. Wchodzenie w wiersze jest jednak sprawą zbyt intymną by robić to na oczach wszystkich i opowiadać o tym publicznie. Czy do Ogrodu Luizy wypadałoby zaprowadzić całą wycieczkę z przewodnikiem? Moim zdaniem każdy musi sobie znaleźć do niego furtkę sam, samodzielnie ją otworzyć i żadne namawianie, opiniowanie, rozpościeranie zachwytów nie pomoże. Co najwyżej znudzi i przestraszy. W końcu zaczynanie konwersacji od „fajną książkę wczoraj czytałam” jest coraz rzadszym zjawiskiem społecznym. A zdanie „dobry wiersz wczoraj czytałam” to z reguły towarzyska wtopa. Nad czym boleję, ale z czym walczyć się nie podejmuję.  

O co tyle hałasu?

Jedna książka to była zwykle „piła”, czyli książka naukowa lub popularnoanukowa, drugą nazywałyśmy „kobyłą”- była to monografia lub powieść historyczna albo jakiś cięższy kaliber beletrystyczny, trzecia był zwykle jakiś „Dar księżycowy”, czyli coś z zakresu bardzo lekkiej beletrystyki, czwarta jakiś „Miesiąc zatajony”, czyli książka znana, kochana, którą co jakiś czas czyta się znów od początku. Poza tym na stoliku przy książkach leżały stosy atlasów, ponieważ wraz z bohaterami Ojciec odbywał wszystkie podróże, częściowo w wyobraźni, częściowo palcem po mapie.

„Przyśle Panu List i Klucz”, Maria Pruszkowska, Str 8

 Wreszcie udało mi się położyć na nocnej szafce książkę, o której już legendy krążą. Sam urok i czar zaczytanego towarzystwa w ciemnej epoce stalinizmu miałam tam znaleźć. Po pierwsze okazało się, że wcale nie o lata pięćdziesiąte chodzi, tylko okres międzywojenny. Wniosek ten łatwo będzie wysnuć każdemu, kto wie o tym, że niejaki Pan Żeleński Boy wojny nie przeżył, w związku z czym bohaterki książki mogły się z nim osobiście kontaktować tylko przed rokiem 41. 

Po drugie byłam nieco zaskoczona jak dziwny niekiedy wpływ pasja do książek miała na rodzinkę bibliofilów. Otóż autorka niejednokrotnie dowiodła w swojej historii, że czytanie nie jest wcale czynnością poszerzającą horyzonty, słownictwo i wiedzę o człowieku. Okazuje się na przykład, że jej zaczytani nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać, i posługują się głównie cytatami. Są to na dodatek cytaty z dzieł naszego największego narodowego grafomana, jakim, moim zdaniem, był Sienkiewicz. Zachwyty na Żeromskim wzbudziły zresztą jeszcze większe moje zdumienie. No ale cóż, trzeba wziąć poprawkę na czas akcji, odpuścić sobie poszukiwanie błyskotliwych refleksji na temat przeczytanych lektur lub wskazówek na arcydzieła zupełnie nieznane. Po takim otrzepaniu swoich myśli  ze zbyt wygórowanych oczekiwań, mogłam zając się lekturą bez przeszkód. Traktując ją jako rzecz lekką i gładką, choć niespecjalnie wartościową. 

mowa o:

jak Wam sie podoba?

Wygląda no to, że nie mogę się zabrać za ebałta, który wisi nade mną jak głowa kota z Cheshire nad Alicją. Pozostaje wiec i mi się wyszczerzyć i powiedzieć, że wreszcie wpadłam na pomysł, co tym z fantem począć. Otóż w związku ze spora ilością pytań, na które powinnam odpowiedzieć, ebałt zostanie rozpisany na kilka notek. W „About” natomiast będzie kilka zdań wstępu, a resztę stanowić będą linki do sukcesywnie ukazujących się postów. Mam nadzieję, że ta koncepcja wszystkim będzie odpowiadać. A może ktoś ma lepszy pomysł? 

nie tylko konfitury

I have my honey, 

six jars of it

Sylvia Plath, „Wintering’

Tym razem czuję się zwolniona z robienia podsumowania zeszłego roku. Po pierwsze sporządziłam niedawno listę wybestow, gdzie umieściłam między innymi wszystkie moje osobiste hity 2009. Po drugie tuż po przeczytaniu „Opętania” Byatt ogłosiłam, że bez żadnych wątpliwości jest to moja wspaniałość roku i od czasu sporządzenia tamtej notki nic a nic się nie zmieniło. Jak już nieraz wspominałam, za swoje największe odkrycia 2009 uważam Byatt, Brookner, a także Białoszewskiego prozą.

Żeby wiec po raz kolejny nie rozwodzić się na ten sam temat, przechodzę od razu do rzeczy. A rzecz miła bardzo, bo chcę się pochwalić pełną spiżarką na rok następny. Oczywiście chodzi o spiżarkę czytelniczą, w której niczym ciasto na drożdżach wyrósł stos niemal przesłaniający choinkę. Teraz tylko oczy pasę widokiem barw, faktur i węszę za zapachami zadrukowanych stron. Wygląda to mniej więcej tak:

 

Zamiast ekscytować się odgłosem odkręcanych słoików, będę zachwycać się skrzypem otwieranych książek (niektóre z nich nawet już zamknęłam przeczytane). Zgodnie z kolejnością  ułożenia są to :

Martha Grimes „Jerusalem Inn” – o niej wkrótce

Chantal Delsol „Wariatki” – wypożyczona z polecenia tajemniczej Hypat-i

A.S. Byatt „Opowiadania z Matissem w tle” –przeczytana czeka na notkę

Philippe Soupault „Ostatnie noce paryskie” – Paryż i noc to zestawienie zbyt uwodzicielskie by pozostawić je na półce biblioteki

Ewa K. Kossak „Misia z Godebskich” –pożyczona na fali zauroczenia Chanel

Magdalena Samozwaniec „ Z pamiętnika niemłodej już mężatki” – wypatrzona w czytaniu u Dormezy

Alan Bennet „Czytelniczka znakomita” – następna w kolejce po notkę

Evelyn Waugh „Work suspended” – z półki w domu Kaji, dziękuję bardzo za udostępnienie 🙂

Mircea Cartarescu „Travesti” –czyli dalszy ciąg romansu z Pewnym Rumunem

A.S. Byatt „The Game” – zakup z wynalezionej niedawno księgarni

Adam Foulds „The Quickening Maze” – podarunek od Magamary 🙂

Maria Pruszkowska „Przyślę Panu list i klucz” – z trudem zdobyta, z łatwością przeczytana

A.S. Byatt „The Children’s Book” – czyli moje The Greatest Expectation

Dina Rubina “Oto idzie Mesjasz” – chyba będzie to kolejna galopada czytelnicza

Rabih Alameddine „Hakawati” – okrzyknięta przez Padmę Książką Roku, budzi nadzieje na wiele niezwykłości

Janusz Degler „Witkacego portret wielokrotny” –  nawet jednokrotny portret tego pana budzi moją ciekawość

Frantz Vaillant „Roland Topor. Zduszony Śmiech” – jaki by nie był, śmiech przy lekturze (i w lekturze) przyjemna sprawa

Zofia Turowska „Nasierowska. Fotobiografia” – znaleziona pod choinką i już napoczęta