Ramiona świadomości wyciągają się i zaczynają poszukiwania, a im są dłuższe, tym lepiej. Naturalnymi członkami Apolla nie są bynajmniej skrzydła, lecz macki.
Vladimir Nabokov „Pamięci, przemów, autobiografia raz jeszcze”, str 240
Tym razem nie składam obietnic powrotu na długo, na dobre i do regularnie pisanych notek. Siadam i piszę po prostu o tym, co czytałam w czasie niedotykania klawiatury. Biblioteki uchyliły drzwi, księgarnie otworzyły je na oścież. Mogę więc zachęcać do nowych książek. Bez wyrzutów sumienia, że się znęcam. I pokazuję cukierki do lizania przez szybkę. Szybki może tu i tam są, ale służą do zupełnie czego innego obecnie. A książki, ach, te jak zwykle koją i pomagają uciec od tego, od czego ucieczki nie ma.
A jednak przy ich pomocy udaje mi się czasem wybyć z tu i teraz. Choćby do błogiej krainy lat dziecinnych. Atrakcyjnych bardzo, bo nie moich własnych, tylko ulubionego pisarza. Za wehikuł do tego miejsca niedzisiejszych rozkoszy wybrałam wspomnienia Nabokova. A tam było naprawdę przyjemnie. Dostojny i mądry ojciec, wyrozumiała matka, urocze domostwo i rzesze oryginałów uczących i obsługujących Vladimira. Do tego stada motyli, poddane może zbyt często i szczegółowo opisom. Ale ten inny świat, choć upiększony zapewne przez autora, stanowi niezwykły azyl dla spragnionego odmiany czytelnika. I choć nie są to typowo spisane dzieje życia, choć pamięć autora zdaje się naśladować motylka właśnie, to przysiadając dłużej przy jakiś faktach, to ulatując beztrosko od innych, czytanie tej książki daje sporo wytchnienia. I odrobinę wiedzy o tym, kim był Nabokov nim stał się autorem Lolity.
mowa o: