Rozumie pan jednak, monsieur, ze człowiek czasami poświęca się zdobyciu jakiegoś celu, w pocie czoła dąży do zorganizowania sobie nowego trybu życia, łączącego odpoczynek i pracę, a potem mimo wszystko dochodzi do wniosku, że ciągnie go ku dawnym pełnym świetności czasom, ku dawnemu zajęciu, które tak bardzo chciał porzucić.
Agatha Christie „Zabójstwo Rogera Ackroyda”, Str 17
Kolejny Poirot, tym razem na czas wiosennego osłabienia. Tutaj narrator był, na szczęcie, bystrzejszy. To doktor z małej mieściny, gdzie wszyscy znają wszystkich. Na dodatek ma siostrę, starą pannę, z którą mieszka i która uwielbia trzymać rękę na pulsie i być na bieżąco. Lubi też wszystkie lokalne ciekawostki z bratem omawiać, choć ten nie pali się do dyskusji. Wkrótce pojawia się temat, którego nie sposób uniknąć podczas żadnego towarzyskiego spotkania. W jednym z zamożnych domów popełniono morderstwo, a do stwierdzenia zgonu jest wezwany nasz lekarz narrator.
Oczywiście zaraz się okazuje, że sąsiadem pana doktora jest rozpoczynający hodowlę dyni Poirot. Słynny detektyw przerzuca jeden z nieudanych okazów przez płot i w ten sposób zawiera z lekarzem znajomość. Reszty łatwo się domyślić. Poirot szybko wraca do dawnej pasji i panowie spędzają razem mnóstwo czasu na próbach rozwikłania kryminalnej zagadki. Wokół kłębią się wydarzenia i domysły, a kolorów akcji dodają bystre uwagi lekarskiej siostry.
I wszystko było pięknie i końcówka byłaby pełna niespodzianek, gdyby nie jeden istotny szczegół. Otóż całkiem niedawno czytałam Mężczyznę w brązowym garniturze, za którego bardzo Christie chwaliłam. Niestety, okazało się, że nawet mistrzyni szła czasem na skróty i zastosowała w obydwu książkach ten sam trick. O czym się z wielkim niesmakiem przekonałam podczas czytania finału.
mowa o: