na rozgrzewkę

-Ale ja nie znam ani słówka po niemiecku. Nie mam praktyki, nie mam dyplomów i w ogóle nie gram w krykieta.

-Niechże pan nie będzie taki skromny – rzekł Levy. – To niewiarygodne, czego można uczyć, gdy się człowiek przyłoży. Proszę bardzo: nie dalej jak w zeszłym półroczu poleciliśmy człowieka, który nigdy w życiu nie przestąpił progu laboratorium, jako starszego wykładowcę i szefa pracowni fizyczno-chemicznej, i to jednej z najlepszych szkół prywatnych. Zgłosił się do nas jako nauczyciel muzyki. Radzi sobie podobno zupełnie nieźle.

Evelyn Waugh, „Zmierzch i upadek”, Str 17 

 Ostatnio marudziłam, jakie to wszystko jest ble i nie do czytania. Tymczasem zdarzyło mi się natrafić na książkę palce lizać, tudzież paluszki u nóżek autora całować. Książkę, przy której chichrałam się głośno i gwałtownie. Książkę, gdzie udowodniono, że Monty Python niejedno może mieć imię. Na przykład Evelyn. Tak TEN Evelyn Waugh, od Powrotu do Brideshead. Tym razem mówi raczej o odwrotach i przewrotności losu. Zwłaszcza tych mniej uprzywilejowanych obywateli Albionu.

Cała historia zaczyna się od wydalenia z Oxofordskiej uczelni za złe (nieswoje) zachowanie niejakiego Paula, studenta teologii. Paul, jako „figura bez żadnego znaczenia” (Zmierzch i upadek”, str 9) mógł ponieść przykładną karę, w przeciwieństwie do jego rozwydrzonych, ale za to wyśmienicie urodzonych kolegów. I tak zaczyna się gorzka farsa na temat społeczeństwa angielskiego i rządzących nim zasad. Paul wkrótce znajduje posadę nauczyciela w prywatnej szkole dla chłopców, której uczniowie są w dużej mierze młodszymi wersjami jego kolegów z czasów studenckich. I tu czuję pokusę ogromną do poczynienia pewnej dygresji na temat podobieństwa szkół prywatnych wszelkiego autoramentu. Okazuje się, że głównym zadaniem Paula jest bowiem nie edukacja chłopców, ale utrzymanie całej klasy w jakiej takiej dyscyplinie. Paul nawet zostaje zaangażowany do nauczania jednego z chłopców gry na fortepianie, choć w życiu nie miał z tym instrumentem doczynienia. I tutaj nie mogłam powstrzymać nasuwających się wspomnień z jakże błyskotliwego okresu mojej kariery zawodowej, który spędziłam na jednej z dobrze prosperujących prywatnych uczelni. Tam również należało przede wszystkim robić wszystko, aby zachować na zajęciach spokój i utrzymać studentów w stanie sennego zadowolenia. Dla wielu prowadzących zajęcia najlepszym na to sposobem było po prostu puszczanie filmów, niekoniecznie o charakterze edukacyjnym. A na przykład zarządzania nauczał profesor uczelni technicznej specjalizujący się w metalurgii. Ech, łza mi się nieraz w oku zakręciła, kiedy zarykiwałam się śmiechem czytając o pedagogicznych przygodach Paula, tak czasem bardzo przypominających moje własne.

Jednak dalsze losy Paula zupełnie nie były podobne do moich. Otóż Paul miał szczęście zainteresować swoja osobą zamożną matkę jednego ze swoich uczniów. Co z tego wszystkiego wynikło pominę milczeniem, żeby nie psuć przyjemności czytania tym, których do lektury zachęcę. Dodam tylko, ze książka jest wyjątkowo zabawna, i nie brak w niej bystrych i cynicznych spostrzeżeń na temat zasad rządzących naszym współczesnym społeczeństwem. Troszkę może drażnił mnie fakt, że autor niejako poświęca swoich bohaterów na rzecz wykazania kolejnych absurdów, dotyczących funkcjonowania  przeróżnych, teoretycznie szacownych, instytucji. Jednak mogę zapewnić każdego miłośnika poczucia humoru Monty’go, że książka ta dostarczy mu sporo radości na kilka nijakich wieczorów tej wstępnej jesieni. 

mowa o:

zmierzch