Tęskniłam do przygody, do wielkiej miłości, do romantycznych przeżyć, tymczasem skazana byłam na najbardziej prozaiczną egzystencję. Wypożyczalnia książek w naszej wiosce oferowała mnóstwo rozlatujących się na strzępy, tanich powieści. Ich lektura stanowiła dla mnie namiastkę prawdziwej miłości i prawdziwej przygody. Zasypiając marzyłam o silnych, małomównych Rodezyjczykach, o mężczyznach, którzy „Kładli swoich wrogów jednym ciosem”. W naszej wiosce nie było nikogo, kto chociażby wyglądał na zdolnego położyć swojego wroga , jeśli nie jednym, to nawet kilkoma ciosami.
Agatha Christie „Mężczyzna w brązowym garniturze”, Str 15
Posypały się resztki igeł z choinek, do następnego wolnego ponad sto dni, jednym słowem nastał czas poświątecznej smuty. Przetrwać go trzeba, musi się człowiek jakoś pocieszyć. A to nareszcie swobodnym zjadaniem zwolnionych z roli świątecznych ozdób słodyczy, a to stosowną herbacianą mieszanką. I koniecznie właściwie dobraną lekturą. U mnie w takim czasie przymulenia najlepiej sprawdzają się kryminały. I nie żadne skandynawskie zbrodnie i fiordy, tylko klasyka gatunku. Czyli zawsze dobra Agatha.
Tym razem zrezygnowałam z zawsze przynoszącego pocieszenia towarzystwa Panny Marple, i zaczęłam czytać coś zupełnie nieznanego. Wyglądało mi to na starszawy kryminał mojej ukochanej autorki. Akcja rozgrywa się po zakończeniu pierwszej wojny światowej, a narratorką jest młoda dziewczyna. Ta świeżo dorosła panienka zostaje osierocona przez ojca, wybitnego i roztargnionego naukowca, który w wyniku swojej lekkomyślności nabawił się śmiertelnego w skutkach przeziębienia. Dziewczyna początkowo zostaje przygarnięta przez rodzinę znajomego prawnika, jednak szybko bierze los we własne ręce. Oto na stacji londyńskiego metra staje się świadkiem tragicznej śmierci dziwnie zachowującego się człowieka. Przypadkiem znajduje skrawek papieru, na którym denat zapisał tajemniczy adres. Nasza bohaterka jest ciekawska i na cztery nogi kuta, więc angażuje się w śledzenie dziwnej sprawy. W rezultacie odkrywa, że napis na znalezionej kartce oznacza nazwę statku, który odpływa w najbliższym czasie do Afryki. Bez namysłu kupuje za cały pozostawiony jej spadek bilet i udaje się w podróż w nieznane. Spotyka ją oczywiście mnóstwo przygód, które opowiada z humorem i swadą. Są tam lwy, miłość i diamenty, czyli to, czego dobrej akcji potrzeba.
Sama narratorka też jest niczego sobie. Ta trochę egzaltowana, ale też inteligentna i sprytna panienka była ani chybi starszą siostrą tak przez czytelników kryminałów uwielbianej Flawii de Luce. Dla równowagi jej ciut naiwne monologi są przerywane fragmentami pamiętników Sir Eustchego Pedlera, zblazowanego arystokraty, który nieustannie żali się na brak świętego spokoju i nadgorliwość swojego sekretarza. Jego opowieść przypominała mi stylem historie opisane przez Bertiego Woostera, pracodawcę wyśmienitego kamerdynera Jeevesa.
Myślę, że po takich porównaniach nie muszę udowadniać, że ta książka to świetny, pełen humoru, ciepła i żwawej akcji, kryminał. Namawiam gorąco, przekonajcie się sami.
Idealna na zimowego bluesa: