O co tyle hałasu?

Jedna książka to była zwykle „piła”, czyli książka naukowa lub popularnoanukowa, drugą nazywałyśmy „kobyłą”- była to monografia lub powieść historyczna albo jakiś cięższy kaliber beletrystyczny, trzecia był zwykle jakiś „Dar księżycowy”, czyli coś z zakresu bardzo lekkiej beletrystyki, czwarta jakiś „Miesiąc zatajony”, czyli książka znana, kochana, którą co jakiś czas czyta się znów od początku. Poza tym na stoliku przy książkach leżały stosy atlasów, ponieważ wraz z bohaterami Ojciec odbywał wszystkie podróże, częściowo w wyobraźni, częściowo palcem po mapie.

„Przyśle Panu List i Klucz”, Maria Pruszkowska, Str 8

 Wreszcie udało mi się położyć na nocnej szafce książkę, o której już legendy krążą. Sam urok i czar zaczytanego towarzystwa w ciemnej epoce stalinizmu miałam tam znaleźć. Po pierwsze okazało się, że wcale nie o lata pięćdziesiąte chodzi, tylko okres międzywojenny. Wniosek ten łatwo będzie wysnuć każdemu, kto wie o tym, że niejaki Pan Żeleński Boy wojny nie przeżył, w związku z czym bohaterki książki mogły się z nim osobiście kontaktować tylko przed rokiem 41. 

Po drugie byłam nieco zaskoczona jak dziwny niekiedy wpływ pasja do książek miała na rodzinkę bibliofilów. Otóż autorka niejednokrotnie dowiodła w swojej historii, że czytanie nie jest wcale czynnością poszerzającą horyzonty, słownictwo i wiedzę o człowieku. Okazuje się na przykład, że jej zaczytani nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać, i posługują się głównie cytatami. Są to na dodatek cytaty z dzieł naszego największego narodowego grafomana, jakim, moim zdaniem, był Sienkiewicz. Zachwyty na Żeromskim wzbudziły zresztą jeszcze większe moje zdumienie. No ale cóż, trzeba wziąć poprawkę na czas akcji, odpuścić sobie poszukiwanie błyskotliwych refleksji na temat przeczytanych lektur lub wskazówek na arcydzieła zupełnie nieznane. Po takim otrzepaniu swoich myśli  ze zbyt wygórowanych oczekiwań, mogłam zając się lekturą bez przeszkód. Traktując ją jako rzecz lekką i gładką, choć niespecjalnie wartościową. 

mowa o: