Wygrane i przyznane czyli zgadywanki rozstrzygnięte

zaspany

Hurraa! Bardzo się ucieszyłam, że okolicznościowy konkurs został rozwikłany jeszcze w tym roku. Dwóm z Was udało się prawidłowo odgadnąć tajemniczy, zdublowany pod choinką tytuł. Był to, określony przez aniołka jako „niegramatyczny przewrót historyczny”, quasi scenariusz Głowackiego „Przyszłem”. Zwycięzczyniom, Eireann i Ice serdecznie gratuluję i daję pod rozwagę możliwość otrzymania w nagrodę następujących tytułów. Dla Eireann, wielbicielki Błękitnego Zamku kolejna zamkowa opowieść, czyli Zdobywam zamek Dodie Smith. Dla Iki, która zdaje się lubi tajemnicze historie z Londynem w tle, nowa przygoda Holmesa, czyli Dom Jedwabny Anthonego Horowitza. Bardzo proszę o sygnał, czy lektury nie będą kolejnym dublem dla Was i czy pozostają w kręgu Waszych zainteresowań. Wszystkim pozostałym bardzo dziękuję za udział w we wspólnej zabawie.

mowa o:

Wygrane

poświąteczna zgadywanka

prezenty 1

Sytość. Lekkie przegrzanie i rozbawienie, takie uczucia pozostawiły u mnie właśnie zakończone Święta. Myślę, że tych pierwszych nie muszę specjalnie tłumaczyć, wiadomo, pyszne domowe jedzenie, wiosenna pogoda za oknem i grzejący kominek, bo tym razem trafiła mi się możliwość spędzenia pierwszego świątecznego posiłku w tradycyjnym towarzystwie kolęd, pierogów i mocno rozgrzanegoo domowego paleniska.

A skąd rozbawienie? Ogolnie było wesoło, a zwiększoną chęć do śmiechu wzbudziło rozpakowywanie prezentów. Podczas którego okazało się, że nie tylko brak wspólnych literackich gustów może być problemem, ale i nadmierne ich zbliżenie.

Po pierwsze wydało się, że z jednym ze współbiesiadników wymieniliśmy się identycznymi tytułami. Na szczęście obdarowany nie zdążył tego, co kupił, sam przeczytać, więc po prostu odpadła konieczność pożyczki. Druga niespodzianka była jeszcze dziwniejsza. Oto złapałam z radością wielką, książkowo wyglądającą pakę, a kiedy ją rozpakowałam zobaczyłam… Pamiętniki Osieckiej, na które tak długo czekałam! Świetnie trafiliście – jęknęłam – tak bardzo chciałam tę książkę mieć, że sama ją sobie kupiłam dwa miesiące temu. Ha! Sytuacja była ciut patowa, na szczęście dała się rozwiązać.

Jak? Niech to będzie zagadką do poświątecznego konkursu. Spróbujcie proszę wymyślić, jak postąpiliśmy z tym problemem, a także jaki tytuł został przez Aniołka zdublowany. Dla 2 osób które będą najbliższe prawdy, nieco zmęczony, ale ciągle chętny do pracy Aniołek obiecuje przygotować specjalnie dobrane książkowe prezenty. Napiszcie tez parę słów na temat Waszych najbardziej zaskakujących podchoinkowych niespodzianek.

mowa o:

prezenty

*

choinkowy

Wszystkim Czytającym życzę, by Aniołek sypnął pod choinkę  zamiast piórek mnóstwo książkowych kartek, i by piękne chwile towarzyszyły Wam w te Święta i w literackiej fikcji i w prozaicznej rzeczywistości.

 

z mlekiem? cytryną? rumem? cukrem?

tea 12

Nie wiem, kiedy Anglicy wymyślili tak zwaną early morning cup of tea, czyli wczesną poranną filiżankę herbaty, ale musiało się to się stać w okresie, kiedy szatan miał na Wyspach Brytyjskich szczególnie silne wpływy. Bo trzeba wiedzieć, że w Anglii każdy, ale to każdy człowiek niezależnie od stanu majątkowego, statusu społecznego, wyznania, płci, poglądów politycznych czy zawodu, słowa nie wypowie, siusiu nie zrobi, firanek nie odsłoni, dopóki nie wypije filiżanki mocnej, aż pysk ściskającej herbaty. 

Mira Michałowska „Przez kuchnię i od frontu”, Str 11

tea 14

Herbatka ach herbatka, wzdycham co najmniej kilka razy dziennie, śpiesząc w stronę czajnika. Bo mam sentyment. Nie tylko do uroczej piosenki Starszych Panów , ale i do samego napoju, o którym tak ładnie wyśpiewywali. Od dzieciństwa wszystko co najmilsze kojarzyło mi się z herbatą. Kawa owszem, zawsze pachniała przyjemnie, ale występowała często z papierosem. Co oznaczało, że jest sprawą tylko dorosłych.

tea 18

Natomiast herbacie zwykle towarzyszyły ciastka i ploteczki. Mogłam więc w pełni uczestniczyć w rytuale jej picia, zajadając się smakołykami, popijając aromatyczny napój i słuchając ciekawych opowieści. I tak mi zostało do dziś. Kawę łączę w myślach ze zdenerwowaniem i pośpiechem, herbatę z miłym relaksem. Kawę piję nie częściej niż raz na tydzień, gdy potrzebuję dodatkowego bodźca by sprostać kolejnym problemom, herbatę piję znacznie częściej i z reguły czynność ta oznacza dla mnie odpoczynek.

tea 16

Dlatego tak świetnie rozumiem zamiłowanie Anglików do a nice cup of tea, a zwyczaju  herbacianego fajfa mocno im zazdroszczę. Ostatnio bardziej niż zwykle, bo podobno five o clock jak wszystko, co stare i trąci jeśli nie myszką, to lokiem na czole i spódnicą bombką, wraca znowu do mody. Coraz więcej jest chętnych nie tylko na szykowne spódniczki vintage, ale i na retro party, gdzie pogryza się kanapki z ogórkiem albo śliczniuchne ciastka i popija herbatkę. Sprawa jest do tego stopnia poważna, że napisano na ten temat książkę. Wzięła za to dziewczyna rozmiłowana w tego typu sprawach, która zawodowo już zajmuje się organizacja herbacianych przyjęć.

tea 19

Od kiedy dowiedziałam się o istnieniu rzeczonej książki, kombinowałam co zrobić, żeby ją mieć. Wreszcie po roku poszukiwań i przemyśliwań udało mi się ją kupić za pół ceny w sklepie, który księgarnią nie jest, za to stanowi dyskont wszystkiego, co angielskie. Książkę oglądałam i oglądam i cały czas się zastanawiam, na ile będę jej używała, a na ile po prostu będę ją mieć.

 tea 3

Wydana jest pięknie. To wręcz nowy gatunek, nie książka, a album kulinarny, a właściwie nie kulinarny, a sztuki użytkowej, jaką jest podawanie do stołu. Na wyszperanych na targach staroci i w desach najwyższej urody zastawach Angela Adoree serwuje potrawy, do których stworzenia nie trzeba wielkiego talentu kucharskiego, ale sporo drygu artystycznego. Niektóre pomysły zadziwiają prostotą, jak na przykład ten, by podać zapiekane grejpfruty z kropelką alkoholu i białą plamką śmietany na żółtym lub czerwonym, owocowym tle.

 tea 1

Każdemu przepisowi towarzyszy nie tylko rewelacyjne zdjęcie, ale i krótkie wprowadzenie, które ma za zdanie  opowiedzieć o potrawie ciut więcej, dodać jedną lub dwie rady na temat jej sporządzenia i wyjaśnić, dlaczego ten przepis autorka uznała za wart opublikowania. Do tego od czasu do czasu zamieszczone są instrukcje dla tych, których ogólnie urzekł vintage style of living. Można nauczyć się kręcić włosy a’la Merlin Monroe, przyklejać sztuczne rzęsy i kompletować stara porcelanę.

tea 17

Jedyne czego mi w tej książce brakuje, to, paradoksalnie, przepisów na herbatę. Jest kilka pomysłów na drinki z nią związane (czy teaquilla nie brzmi ciekawie?), ale nie da się tu znaleźć sposobów na stworzenie cudów z samej herbaty. Za to można i chyba warto dać namówić na mały powrót do dawnych lat. Do tego, jak kiedyś piło się herbatę. U nas, nie w Anglii, brało się do tego szklankę z koszyczkiem, czajniczek, cytrynę i suche ciasteczka czyli herbatniki. Pamiętacie?

mowa o:

vintage tea party

z kim nie siadać do stołu

obiad 1

Pytanie z kim chętnie zjadł(a)byś obiad, kolacje (ewentualnie śniadanie) było stawiane niejednokrotnie w małych blogowych kwestionariuszach jak i w rozmowach ze sławami i gwiazdami wszelkiego autoramentu. Odpowiadający na nie ma szansę powspominać o swoich ulubionych bohaterach, zmyślonych i prawdziwych. Taka tak, śniadanko z Gandhim (szklanka wody), obiadek z Mary Poppins (pożywna potrawka z kurczaka, pure z zielonego groszku, na deser apple pie) a kolacja koniecznie z Proustem (szparagi i reszta podane na porcelanie i srebrze).

Rozkosznie i zabawnie jest sobie pogdybać. Ale, czy nie ciekawiej byłoby trochę odejść od schematu i pozastanawiać się z kim absolutnie nie chcielibyśmy zasiąść do wspólnego posiłku? Pomyślmy na przykład, jak by smakował szybko stygnący rosół w towarzystwie Buki. Albo babeczki z kremem malinowym w obecności Księżnej z Alicji w krainie czarów. Która na pewno darłaby się, że należy nas ściąć za nie używanie serwetek. Taki Gatsby zadręczyłby nas opowieściami o swojej nieszczęsnej miłości i stworzył nerwową atmosferę od której leciałyby nam z rąk talerze i kieliszki. Lewin, albo i sam Tołstoj, zanudziłby szczegółami  reformy agrarnej.

Można by pewnie jeszcze kilka albo i kilkanaście osób wymienić. Ale po co robić to wszystko? A no po to chociażby, by uniknąć tego typu przykrości w prawdziwym życiu towarzyskim. Gdyby jednak się okazało, że jest to sposób zbyt skomplikowany, można sobie trochę sprawę ułatwić. I skorzystać z praktycznych porad mojej ulubionej pisarki:

 GarGar 1 Hanna Bakuła „Gar Anonim”, str 51, 53

A Wy macie swoje typy koszmarnych współbiesiadników?

Sztukmistrz z Rzymu

-uważaj na Felliniego. Nie można mu ufać. Zasypie cię stosem najrozmaitszych kłamstw!

-Właśnie na to liczę – odciąłem się

Bernardino Zapponi „Mój Fellini”, str 104

Z dzieciństwa, ale jednak, pamiętam jego filmy. To Fellini, szeptano w mojej rodzinie, dając do zrozumienia ze po pierwsze należy film obejrzeć, po drugie nie należy oczekiwać, że się wszystko od początku do końca z niego zrozumie. Wtedy jego nazwisko było synonimem awangardy i surrealistycznego szaleństwa, dzisiaj większości kinomanów nie skojarzy się z niczym. Jednak we mnie wciąż budzi sentyment. I z tego głownie powodu przeczytałam krótkie wspomnienia jednego z przyjaciół i scenarzystów Frederica. I choć czasem dotyczyły one realizacji filmów, które chyba nigdy nie dotarły do polskich kin, to nie zdarzyło mi się przy lekturze nudzić. Bo jest tutaj też, a może przede wszystkim, Fellini pokazany w drobiazgach, w małych urywkach rzeczywistości, która w jego obecności nabiera innych kolorów. Wygląda na to, że w towarzystwie Frederica zawsze było ciekawie. Wiecznie miał jakieś pomysły, reżyserował nie tylko filmy, ale i codzienność, z posiłkami znajomych włącznie. Zaraz na początku książki, jest historia o tym jak w restauracji Fellini głosem nie znoszącym sprzeciwu poleca dania swoim znajomym. Wyglądało to mniej więcej tak:

 (Fellini) – Zamów zabaione, zobaczysz jakie to dobre!

-A ty nie zamówisz?

-Nie, niespecjalnie za tym przepadam

Bernardino Zapponi „Mój Fellini”, str 8

Swoimi przyjaciółmi, czy scenarzystami, potrafił zawładnąć bez reszty. Wchodził szybko w ich życie i zajmował się dyrygowaniem. Oni przyjmowali to z pokorą, bo wiedzieli, że właśnie spotyka ich najbardziej fascynująca przygoda życia. A czytanie książki o nim można zaliczyć do jednej z nich.

mowa o:

Fellini

kolorowe gazetki, czytelnicze jarmarki

gazety

Zasadniczo kupuję dwa do trzech kolorowych magazynów miesięcznie. Twój Styl i inne nie stanowiące wyzwania dla intelektu pisma, zostawiam sobie na wizyty u fryzjera. Kiedyś kupowałam Art and Business, ale zaporowa cena (20 złotych, za to przecież dostanę porządną książkę) i bardzo wysokie artystycznie tony mnie zniechęciły. Papermint zniknął niepostrzeżenie z rynku. Pozostałam wierna Elle Decoration, który moim zdaniem od lat jest najlepszym  magazynem wnętrzarskim wydawanym w języku polskim. Regularnie kupuję magazyn Książki, którego jednak nigdy nie udało mi się przeczytać od deski do deski. I od pierwszego wydania co miesiąc biegnę do kasy z Harper’s Bazaar. Przy którym chciałabym się zatrzymać na dłużej.

Bazaar 3

Dlaczego? Bo z jednej strony jest to idealnie pstrokate targowisko próżności, gdzie machają mi przed nosem botkami za kilka tysięcy i doradzają kupno torebki Korsa za pół mojej pensji. Ale mogę tu znaleźć i coś więcej. Na przykład wywiad z Jandą, w którym aktorka wspomina jakie znaczenie miało dla niej przeczytanie Prousta. Iskrzącą się od anegdot rozmowę z Andrzejem Makowieckim, na temat jego książki o warszawskich kawiarniach literackich. Pogawędkę z najbardziej u nas słynnym Islandczykiem,  Hallgrimur Helgasonem, którego najnowszą książkę niedawno przeczytałam i opisałam. Długą opowieść o Sophii Dahl, autorce oryginalnych książek kucharskich i wnuczce twórcy „Charliego i jego fabryki czekolady”. Czy wreszcie wspomnienia najmodniejszej obecnie polskiej pisarki, Joanny Bator, z jej podróży po Japonii. Przyznacie, że jak na magazyn o modzie i urodzie, to całkiem nieźle?

mowa o:

Bazaar 1P.S. Ten wpis nie jest sponsorowany przez wydawców Harper’s 😉

gdzie łyżwy, bałwanki i sanki

grudniowe pelargonie 2

Patrzę za okno i wierzyć mi się nie chce, że to grudzień. Na balkonie zamiast świeżutkiego śniegu bieleją mi, nieco zmęczone życiem, pelargonie. Mimo zimowej pory roku, są jednak ciągle zielone i w rozkwicie. Kłam ich letnim zapędom zadają wysuszone i czerwone liście klonów i data na kalendarzu. W przyszłym tygodniu powinien wskoczyć w sanie i zacząć swój objazd Święty Mikołaj, a tu proszę! Nie wiem jak sobie Rudolf i reszta poradzi z suchą i pozbawioną śnieżnej nawierzchni drogą, pozostaje nadzieja, że widniejąca wszędzie trawka wynagrodzi im większe niż zwykle trudy podróży.

jesienny klon

Tymczasem, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak mikołajowy zaprzęg nie dotarł, przygotowałam dla samej siebie kilka czytelniczych przyjemności. Po pierwsze przytaskałam z biblioteki to i owo, w tym dwa, przeznaczone na pierwsze mrozy, kryminały oraz, podobno świetną, biografię Nowosielskiego.

biblioteczne

Po drugie, w czasie krótkiej podróży po kraju zdobyłam książki, o których kupnie w polskiej księgarni nawet mi się nie śniło. Faktycznie, w księgarni ich nie znalazłam, ale za to były w bardzo przystępnej cenie. Są tak piękne i oryginalne, że przeznaczę im osobną notkę. Oddzielny wpis będzie też na temat mojej super zimowej opowieści, którą napoczęłam spodziewając się pierwszych śniegów. Które pojawiły się bardzo niewyraźnie i przelotnie. Natomiast w mojej lekturze panuje porządny mróz. Na razie nie powiem co to jest, nadmienię tylko, że wzięłam się za kolejny klasyk i jestem nim bardzo pozytywnie zaskoczona. Czy ktoś już odgadł o jakim tytule mówię?

mowa o:

zagadka