Próbować zrozumieć, iść na ustępstwa, widzieć pewne rzeczy, to po prostu mnie nuży.
Marilyn Monroe „Fragmenty”, str. 47
Niedawno Czara dawała nam szczegółowe instrukcje jak zrobić się na Paryżankę. Zamieściła na swoim blogu zbiór porad, przydatnych zwłaszcza wiosną, gdy w wielu z nas rodzi się chętka na nowy imidż. Przyznam, że czytałam z wypiekami na twarzy i potem przystąpiłam do lustracji własnej sylwetki oraz szafy. I kiedy tak przewalałam sterty ciuchów, następnie przekładając je warstwami książek, doszłam do wniosku, że warto byłoby się pokusić o trochę odmienny instruktaż. W podjęciu decyzji pomogło mi oglądanie najnowszej książki o MM. Ta z założenia i definicji głupiutka blondyneczka miała w swojej bibliotece około 400 tytułów i nieobce były jej teksty Freuda czy Joyce’a. Skąd więc głęboko tkwiące w nas przekonanie że ta pani raczej nie czytała? Wszystkiemu winien wygląd. Platyna na głowie, karminowe usta, rozpięta bluzka, opięta spódnica i obcas na stopie, barwne ciuchy i pełny makijaż, to przecież główne atrybuty kobiety niezbliżającej się książek.
Choć do Marilyn mi raczej daleko (jestem trochę wyższa ;)), to zdarza mi się całkiem często, że jestem brana za osobę która raczej nie spędza wieczorów czy weekendów z książką. Z reguły mam to w nosie, ale bywają wyjątki, i wtedy trochę się wkurzam. No bo powiedzcie sami/same, czy nie ziałybyście ogniem, gdy koleżanka, która czyta trzy strony książki rocznie, jest brana za guru w dziedzinie literatury, podczas gdy wy, które czytacie Woolf czy Byatt w oryginale na co dzień i właśnie napoczęłyście kolejny tom eksperymentalnej prozy japońskiej (tym razem w przekładzie), jesteście pomijane w dyskusji, a wszelkie próby wtrącenia kilku słów komentarza są przez towarzystwo traktowane pobłażliwym uśmiechem. Co robić, jak zaradzić takiemu obrotowi spraw? Wysypać z torebki opowiadania Cortazara? Zamiast zdjęć dzieci nosić w portfelu fotografie półek z książkami? Wypchać sobie kieszenie listami (ambitnych) tytułów do kupienia i gubić je w widocznych miejscach? A czy choć jedną z tych rzeczy robiła Wasza koleżanka? Na pewno nie. Bo jej sekret polega zupełnie na czym innym. Na imidżu właśnie. Tak starannym, że trudnym do spostrzeżenia. Czas zastanowić się co należy zrobić, jakie elementy wziąć pod uwagę, jak popracować nad sobą, żeby osiągnąć podobny albo i może jeszcze lepszy efekt. Stad mój pomysł, by zrobić szczegółowy wykaz porad dotyczących osiągniecia wyglądu osoby wielbiącej towarzystwo książek. Here it comes – just follow, learn and use.
Włosy
Kolor musi być naturalny, łącznie z pasmami siwizny. Jeśli koniecznie nie chcemy wyglądać na osobę powyżej 35 lat, to farbujemy się na szary blond, albo przykurzony brąz. Odpada rudy, heban czy –fuj, fuj- blond. Długośćdo ramion, całość w nieładzie, warto zwrócić uwagę na grzywkę. To znaczy na to, żeby jej nie mieć, tylko wielkie i wypukle czoło. Jedna z bohaterek Colette ( w „Niebieskiej latarni”) opowiadała, że zamierza sobie wygolić zakola nad czołem, żeby je podwyższyć, i jest to pomysł godny naśladowania. Jeśli już koniecznie musi być grzywka, to przynajmniej niech będzie za długa i potargana. Można też wybrać wersje „na zapałkę”. W tym celu należy wydrukować sobie stare zdjęcie Olgi Tokarczuk albo Kingi Dunin na wzór i nie pozwolić zrobić fryzjerce żadnych asymetrii. Bob czy paź odpada. Pazia to tylko Marii Janion wolno, z tej prostej przyczyny, że ona nie musi już niczego udowadniać i może nawet sobie zrobić na głowie obfitą trwałą z błękitną płukanką. My jednak powinnyśmy pamiętać, że wszelkie loki i fale są synonimem umysłowej pustoty (Patrz wyżej: Marilyn).
Twarz i makijaż
Twarz nosimy bladą, z lekko zapadniętymi policzkami i cieniami pod oczami. Jako jedynego środka pielęgnacyjnego i upiększającego używamy kremu nivea. Jeśli jednak bezlitosna matka natura obdarzyła nas cerą zdrową i rumianą, musimy sobie zapodać odpowiedni make up. W tym celu kupujemy podkład o dwa tony jaśniejszy od naszego naturalnego koloru skóry, lilową, matową kredkę lub cienie do oczu. Podkład rozprowadzamy starannie, unikając smug, fiolet kładziemy nie nad, tylko – Uwaga!- pod oczy. Róż oczywiście odpada, podobnie szminka. Jeśli coś musi być na ustach, to bezbarwna pomadka albo niekoloryzowany błyszczek.
Paznokcie
Mają być krótkie i niepomalowane, za to raczej czyste. Żadne tipsy, frencze i karminy nie wchodzą w grę. Jeśli już koniecznie chcecie je czymś wypackac, to tylko lakierem bezbarwnym, albo innym zbliżonym do naturalnego.
Perfumy
Prawdziwa czytelniczka pachnie zleżałym księgozbiorem i mydełkiem dla dzieci Bambino. O ile mydełko jest łatwe do dostania, to nie sposób nigdzie kupić perfum pod tytułem zapach starej biblioteki. Dlatego musimy radzić sobie domowymi sposobami. Jednym z nich jest umieszczanie pomiędzy złożonymi w szafie ubraniami wiekowych wolumenów (nasze babcie trzymały tak lawendę w bieliźnie). Można też połączyć biblioteczkę i garderobę w jedno, ale wtedy trzeba pamiętać, żeby kilka zapchanych książkami półek zostawić na widoku, tak by ewentualni goście od razu mogli sobie wyrobić właściwą opinię.
Okulary
Bez nich ani rusz. Wiadomo przecież, że każdy kto czyta, ma zepsuty wzrok. Dlatego unikamy noszenia szkieł kontaktowych nawet w zaparowanych pomieszczeniach zimą. Dla właściwego efektu musimy starannie dobrać oprawki. Żadne wąskie kanciki czy kolorowe Owsiaki nie wchodzą w grę. Najlepsze będą druciaki, ewentualnie właśnie wchodzące u nas w użytek Alenki. Jeśli gdzieś wyszperacie wielkie koła z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, to bez wahania gońcie z nimi do optyka w celu zainstalowania szkieł. Oczywiście pozostaje problem, co należy zrobić, kiedy mimo badania komputerem, laserem i Snellenem żadnej dioptri nam nie znaleziono. Można niby kupić zerówki, ale na takim triku połapie się pierwszy lepszy krótkowidz i skucha gotowa. Dlatego najlepszym wyjściem jest zakup szkieł kontaktowych, które dadzą nam odpowiednia wadę (idealnie pomiędzy 3-7) i następnie skorygowanie jej właściwej grubości szkłami optycznymi. Trochę z tym zachodu, ale efekt murowany, nikt się nie połapie.
Ciuchy
Zasadniczo nie mogą być za nowe, za modne, za krótkie czy za obciśle. Bluzka luźna koszulowa, może być lekko sprana i niedoprasowana flanela. Sweter wyciągnięty i rozpinany typu kardigan. Jak wkładany przez głowę, to koniecznie na lewą stronę. Do tego raczej spódnica, w kontrafałdy albo z klinami, w trapez, za kolano albo do połowy łydki. Wiem, taka długość to tylko w secondhandach albo szafie Babci. Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Od biedy można zarzucić spodnie, ale nie żadne rurki czy legginsy, tylko co najwyżej marchewy, najlepiej o numer za duże. Od wielkiego dzwonu ubieramy sztruksowe lub tweedowe marynarki, koniecznie z łatami na łokciach i co najmniej jedną kieszenią naddartą (od wtykania książek, rzecz jasna). Przy kompletowaniu stroju musimy pamiętać o utworzeniu właściwej sylwetki: ramiona pochylone lekko do przodu, plecy przygarbione, klatka piersiowa i pośladki wpadnięte. Zapomnijmy o puszapach i stringach, bielizna ma być solidna bawełniana i prosta. W końcu zależy nam by eksponować jedynie nasz umysł i oczytanie.
Kolory
Tylko zdechłe, sprane i wyblakle. Musicie wybrać: albo jesteście kobietą w czerwieni albo kobietą w bibliotece. Na własne ryzyko możecie sobie zapodać pąsowy lub butelkową zieleń. Za to czerni, szarości i beżu możecie używać w każdej ilości.
Buty
Oczywiście płaskie i lekko zniszczone. Najlepiej wiązane trzewiki, jeśli to możliwe oxfordy.. Ostatecznie mogą być balerinki, byle nie dopinać im kwiatka czy dżecików. Obcas odpada bezwarunkowo. Że o lakierkach nie wspomnę.
Biżuteria
Najlepiej żadna. Wyjątkowo jeden pierścionek i tyci wisiorek, wszystko w srebrze. Jak coś dużego, to pod warunkiem, że dostane od babci i ma total wintydz look.
Torebka
Musi być duża, czyli mieścić dzienniki Mrożka, reportaże Szczygła i antologię współczesnej poezji amerykańskiej (w oryginale). Do tego ma być ekologiczna. Pozostaje więc nam wielki płócienny wór lub mocno powiększony chlebak. I co najważniejsze: zawsze musi się z niej wychylać najmodniejsza właśnie lektura, z ostentacyjnie wrzuconą w środek zakładką.
Uff. To by było na tyle. A jeśli ciągle jeszcze wątpicie w skuteczność takich porad, to spójrzcie tylko poniżej. Jak widać, przy odpowiedniej stylizacji nawet Wielkanocny Zając będzie wyglądał na bibliofila.
W Dniu Święta Książki życzę, abyście mogli iść jego śladem, z nosem w książce i z uszami do góry :).