Życie bez snów i uniesień jest życiem bezkrwistym, smutnym, życiem bez walorów.
Waldemar Bawołek Furtka przy dozorcy, Str 61
Jakbym powiedziała, że patrzę w pomidorową zawartość mojego gara jak w morze czerwone, a moją ziemią obiecaną będzie pełna zapasów piwniczka, to byście się spytały/li co piłam. A jak w tej formie mniej a więcej opowiada o swoich drabinach, pokrętłach i uszczelkach Bawołek, to nikt się o nic nie pyta, tylko jest zachwyt. To ja nie wiem, czy on pisze tak dobrze, czy tak się przyjęło. Że gadanie o garach inaczej się traktuje niż gadania o szpachli i wiadrze.
Tak, feminizuję i nie mam ochoty za to przepraszać. Ale ma być tu nie o tym, co u mnie, i jak mi kobiece doświadczenia przeszkadzają w dążeniach do sławy, chwały czy choćby poczytności. Ma być o Bawołku, pisarzu coraz bardziej czytanym i nagradzanym. Jak z nim. Co u niego. No to proszę bardzo, poniżej zapodaję pobieżny spis tego, co w Bawołka najświeższej książce znajdziecie (w porządku alfabetycznym, w innym się nie da).
Anachronizmy, anteny, antresole, bajzel, butelki, bibeloty, cementy, ciuszki, czajnik, dykta, dokumenty, etole, framugi, futra i frustracja, gazety, gwinty, gejzery, gongi, gzymsy, halucynacje, haki, huki, irytacja, jełopy, kable, książki, klepsydry, kubki, krypty na landszafty, lampy, lustra, łomot, młotki, nakrętki, ościeżnice, pył, pety, piwnice, regały, rumor, suki, szatan, szmery, ślady, tablaeu Boscha, taboret, tapczan, usta, usterki, wizje, wizjery, wycieraczki, yale zamki, zalotnice, żako i żakiety.
A nad tym wszystkim Mickiewicz stoi, za serce się trzyma jak majster za klamkę i mu puk puk serce stuka jak naderwany wichajster po wizycie speca, bo to Polska właśnie i każda poluzowana klepka, czy z parkietu, czy z umysłu, Wam tu o ojczyźnie powie.
Naplecie Wam, nastula, aż się pogubcie, westchniecie, że to jak w życiu, choć na serio, to ten gościu mógłby się za coś złapać, a nie tylko przez okno wędrować wzrokiem i sobie umilać czas zapominaniem o tym co tu i teraz. Aż w końcu zamarzycie, by jakoś umknąć z małpiego gaju pisarskich zmyśleń i zaczniecie liczyć strony do końca książki. Bo ileż można, no ileż, ładować się komuś w drzwi i słuchać o tym, że boi się zniszczenia swojej doczesności przez chłopców z wiertarką i Wyborową.
Na finiszu się przyznam, że piłam tylko herbatę, zwykłą czarną. Czyli nie mam usprawiedliwienia na swoje bełkoty.
Uwaga, teraz będzie bardziej serio o książce!
Żeby zadość uczynić tym, co wytrwale doczytali do tego miejsca, kilka słów jeszcze. Dałabym Furtce chętnie podtytuł Pełnostany, bo jest jak rewers super popularnej książki Doroty K. Może nawet jest reakcją na nią? Narrator jest równie gapowaty jak bohaterka Pustostanów, ale bardziej od niej zajęty. Robi jakieś bliżej nieokreślone remonty i łazi od mieszkania do mieszkania krakowskiego blokowiska. Lokatorzy są żywi, ale zajęcia i wypowiedzi miewają nie z tego świata. Jak u Kotas, nie dzieje się w książce nic, choć opisane jest w niej wszystko. W sposób nieco bardziej ścisły, bez tak szerokiego lania wody jak w pierwowzorze. Treść mniej meandruje, za to wiruje częściej, powtarzając wątki i tematy. Sam bohater mi się w wyobraźni wyświetlał jako Himilsbach, murarz (kamieniarz)/romantyk i często w głowie brzmiał mi jego schrypły glos, gdy przemierzałam tekst. Czy słusznie? Nie mam pojęcia. Nie wiem też dlaczego ta rzecz , co jest o codziennościach, tak jak są książki Mirona B., znużyła mnie szybciej i mocniej, niż jakikolwiek wyrób Białoszewskiego.
Jak Furtkę przeczytacie, to, proszę, wyjaśnicie mi tę tajemnicę.
Można spróbować: