american dream (czyli preludium do wspomnień)

Wiedziałam doskonale, że sunące wzdłuż ulic samochody hałasują, ze znajdujący się w nich ludzie, ludzie mieszkający za fasadami tych wszystkich domów, wydają z siebie najrozmaitsze dźwięki, że rzeka szumi, ale ja tego wszystkiego nie słyszę. Miasto wisiało za moim oknem, płaskie jak afisz, połyskujące i migotliwe , ale co z tego, co z tego, skoro nic do mnie nie docierało.

Sylvia Plath, Szklany Klosz, Str 34

Na pierwszy rzut oka to opowieść o zagubionej dziewczynie, która musi odnaleźć nową tożsamość by dalej żyć. Początek całej historii ma miejsce w Nowym Yorku, gdzie bohaterka udaje się wraz z grupą innych wybranek losu, ażeby uczestniczyć w programie dla najlepiej zapowiadających się panienek, zorganizowanym przez prestiżowy magazyn dla Pań. Miasto okazuje się dusznym od skwaru molochem, rozkład dnia zbyt intensywny,  a radość z pobytu przyćmiona wiadomościami o egzekucji Rozenbergów ( autentyczny proces w latach pięćdziesiątych, w którym skazano za szpiegostwo ludzi bez jednoznacznego stwierdzenia winy). Potem mamy serię nieprzyjemnych zdarzeń, które kończą się powrotem Ester do domu. No i tutaj dopiero zaczyna się problem. Dziewczyna popada w depresję i próbuje na własną rękę poszukiwać rozwiązania. Jak to jej wychodzi nie będę opisywać, bo nie chcę psuć przyjemności czytania innym.

Natomiast polecam spojrzenie na tę książkę w bardziej różnorodny sposób. Po pierwsze, to świetny obraz Ameryki lat pięćdziesiątych, kiedy to Wuj Sam zaczynał mieć moralną czkawkę po wojnie w Korei, a na karku czuł oddech dziadzia McCarthy. Dziewczęta miały nosić spodnice-abażury i szukać męża. Po drugie, każdy, kto choć trochę czytał o życiu Sylwii Plath bez trudu zauważy, ze jest to książka niemal autobiograficzna. Autorka w wieku lat 19 przeżyła poważne załamanie nerwowe, którego omal nie przypłaciła życiem. Po trzecie, dla miłośników poezji Plath to istna kopalnia wiedzy o jej wierszach. W książce nie tylko mamy pełen asortyment środków wyrazu którymi Plath posługuje się w poezji: lustra, kwiaty, krew, drzewa, martwe ciała ludzkie. Cała książkę można odczytać jak precyzyjnie sformułowany poemat, z konsekwentnie skonstruowanymi metaforami i szeregami symboli, które tworzą przemyślaną całość. I tak na przykład imię głównej bohaterki Esther jest homonimią „Easter”, czyli Wielkanocy i podobnie jak Święto Zmartwychwstania symbolizuje dla niektórych krytyków śmierć i odrodzenie, przez które główna bohaterka przechodzi. Jej coraz bardziej zdeformowany obraz siebie, widziany w lustrze, jest oznaką pogłębiającej się utraty własnego ja. Dziewczyny, które ją otaczają, cwana Doreen i szkapiasta Joan, to nie koniecznie tylko koleżanki, ale i swoiste alter ego głównej bohaterki.

Książka nie jest napisana językiem poetyckim, ma formę żywej relacji z pewnego epizodu z młodości, relacji powiedzianej wartko i z poczuciem humoru. Idealna lektura obowiązkowa każdej dwudziestolatki.

mowa o:

P.S. To pierwsza z serii notek powtórzeniowych ze starego bloga.  Ponieważ mamy wakacje, na pierwszy rzut pójdą opisy książek, które najlepiej wpasowują się w czas letniego czytania.  Tych którzy już kiedyś to wszystko u mnie czytali, z góry przepraszam za   narażenie na nudę.

gdy kwitną pelargonie

Aby uczynić rzeczywistość znośną musimy podsycać w sobie jakieś drobne szaleństwa.

Marcel Proust, „W poszukiwaniu straconego czasu”, T.2, str. 156

Jeszcze chwila i przestaniemy tęsknić za epoką lodowcową, a zaczniemy za latem. Nawet bez dotarcia do kalendarzowej Hanki schłodziły się noce i poranki, na balkonie po szóstej wieczorem wysiedzieć się nie da. Trzeba więc staranniej dobierać pory balkonowego czytania,  szklankę zimnego soku wymienić na herbatę i to bardzo gorącą. Ale to nie problem, do czajnika z wiklinowego fotela mam blisko. Większą przykrością byłoby natkniecie się na pomyłki przy wyborze tego, co do czytania. Na przykład ostatnio nacięłam się na Terminal Bieńczyka. Bełkotliwe toto było i niedorzeczne, niby o miłości mówiło. Autora do kobiety którego niczego nie chciała. Jak mniemam, taki związek niejednemu mężczyźnie wydaje się idealny. Do czasu, gdy okazuje się, że w obszarze tego, czego nie pragnie najdroższa, znajduje się także osoba zakochanego.

Czy tak w tym wypadku było rzeczywiście, nie miałam okazji się przekonać, bo książkę rzuciłam w kąt po pierwszych dwudziestu stronach. W innym kącie na szczęście mam spory zapas lektur, wśród których mam nadzieję nie znaleźć podobnych gniotów. Ryzyko może ocenić każdy, kto zerknie na zdjęcie i poczyta dalej.

Stos z kątka miedzy doniczkami zawiera:

  • Notes from the Small Island Brysona, za które bardzo gorąco dziękuję Magamarze. Opowieści Amerykanina o Malej wyspie kusiły mnie od dawna, teraz dzięki zaangażowaniu blogowej współczytelniczki w Noc Książek będę mogła sobie je poczytać w oryginale.
  • Podróże Maudie Tipstaff i Home of Truths to podarunki od Ani, która jest nieoceniona wyszukiwaczką nieznanych, a wartych przeczytania książek. Dziękuję Ani serdecznie za pamięć przy dokonywaniu kolejnych znalezisk.
  • Nabokov zawsze musi się znaleźć w moim letnim stosie, tym razem skusiłam się na Obronę Łużyna. Przyznam, że trochę się tej książki boję, bo w szachy nie gram, wiec opowieść o mistrzu tej gry może się okazać dla mnie trochę zbyt skomplikowana.
  • Orhan Pamuk to pisarz do którego ciągle nie mogę dotrzeć. Zastawiam nim półki i czekam na tzw stosowną chwilę. Może zbiór felietonów szybciej się jej doczeka.
  • Nic się nie stało, zbiór felietonów A Łapickiego, to książka którą pożyczyłam wczoraj z wiadomych chyba wszystkim powodów, i postanowiłam przynajmniej przejrzeć.
  • Hiromi Kawakami kupuje zawsze w ciemno i nigdy nie żałuję. Oby nic się przy tym tytule nie zmieniło.
  • Fototapeta Witkowskiego jest już nadczytana i choć mało w niej luja, zapowiada się obiecująco. Choć wydaje mi się, że pasuje bardziej do wczesnej jesieni.
  • Pod niemieckimi Łóżkami kupiłam w ramach poszukiwań podobieństw wrażeń i przeżyć koleżanki po fachu. Sprawdziłam, że czyta się migiem, wiec pewnie niedługo opowiem więcej.
  • Na czerwona różę biała różę namówiła mnie Ania przy okazji empikowych obniżek.
  •  Dom jedwabny to tez efekt tej przecenowej oferty. Ciekawa jestem bardzo, jak wypadnie kolejny fałszywy Sherlock w czytaniu.
  • Na samym dnie stosu kryje się książka Alexandry David-Neel Mistycy i Magowie Tybetu. Nabrałam na nią ochotę od czasu przeczytania Domów pisarek, gdzie znalazłam opis fascynujących życia i poczynań autorki.

Tyle byłoby opowieści na temat lektur bieżących. Ale to nie koniec zapowiedzi. Jako że mamy sezon ogórkowy w pełni, powzięłam pewien zamiar. Otóż parę miesięcy temu zauważyłam ze zniknął, trwale i skutecznie, mój stary blog książkowy. Strata może niewielka, ale spowodowała pewien problem. Kilka tytułów z mojej listy książkowych wybestów było zalinkowanych właśnie tam, do miejsca, którego już nie ma. Ponieważ teksty niektórych notek zachowały mi się na komputerze, postanowiłam stopniowo powrzucać tu stare opisy książek uznanych przez mnie za najlepsze. Wszystkich tych, którzy już je kiedyś czytali  z góry przepraszam za nudzenie powtórkami. Pozostałych zapraszam do poczytywania.

mowa o:

a boy story

Zostałem jak to nazywasz, mediewistą, ponieważ w Leicester eseje z historii średniowieczu były najłatwiejsze, wiec wybrałem właśnie tę specjalizację. Potem kiedy starałem się o prace tutaj, odpowiednio zaakcentowałem ten fakt, bo wydawało mi się, że lepiej jest mieć konkretne zainteresowania. I dlatego zatrudnili mnie, a nie tego mądralę z Oxfordu, który podczas rozmowy kwalifikacyjnej wplątał się w dyskusje o współczesnych teoriach interpretacji.

Kinglsey Amis „Jim Szczęściarz”, Str 36

 

Jim to prosty chłopak lubiący proste przyjemności: piwo, papierosy i ładne dziewczyny. Jednak mimo nieskomplikowanego charakteru i upodobań wiedzie życie pełne problemów i zawiłości. A wszystko dlatego, że podjął się pracy asystenta na jednej z brytyjskich szkół wyższych. Od tej pory popada w same tarapaty. Na przykład wplątuje się w bardzo skomplikowany związek z koleżanka po fachu. Niedoszła samobójczyni, histeryczka i neurasteniczka Margaret jest jednak jedną, jeśli nie jedyną, przyjazną Jimowi istotą w raczej mało sympatycznym środowisku uczelnianym. Dlatego ze stoickim spokojem stara się znosić jej fochy, brak gustu, wdzięku i urody.

Kolejnym utrapieniem Jima jest jego szef, roztargniony i egocentryczny profesor o ambicjach krzewienia kultury wysokiej w raczej prowincjonalnym miasteczku akademickim. Chcąc zachować swoją posadę Jim musi nie tylko przyjmować zaproszenia na wątpliwej jakości wieczorki muzyczno-operowe ale i czynnie w nich uczestniczyć. Przy okazji jednej z takich imprez dowodzi kolejno braku talentów muzycznych, towarzyskich i dobrego wychowania. Na dodatek naraża na szwank swoje dobre relacje z jedyną przyjaciółką, prawie zakochuje się w dziewczynie syna swojego szefa i rujnuje pokój gościnny w którym żona profesora zaoferowała mu nocleg.

Jednak mimo tych wszystkich katastrof, która wydają się Jima otaczać jak swoista i niezniszczalna aura, nie wzbudza on w czytelniku współczucia, a jedynie niedowierzanie. W miarę zagłębiania się w lekturze nabierałam przekonania, że poprawniejszym dla niej tytułem byłby „Jim Krętacz”. Bohater bowiem oprócz talentu do ładowania się w niewydarzone historie ma wielki dar do pogarszania ich stertą zmyśleń, wybiegów i kłamstewek które w końcu czynią każdy problem beznadziejnym. Paradoksalnie wszystkie niewydarzone pomysły Jima prowadza go nie tylko do klęski. Przeczucie odmiany losów Jimiego towarzyszyło mi mniej więcej od połowy książki i spełniło się co do joty w bardzo przewrotnym finale. Muszę przyznać, że sprawiło mi to niewielki zawód. Poza tym wydawało mi się, że już kiedyś spotkałam się z pewnym bliskim krewnym Jimiego. Był to młodszy, o wiele mniej atrakcyjny i gorzej potraktowany przez los (lub autora) Gruby Anglik. W ramach podsumowania mogę zapewnić, że obaj panowie dostarczyli mi bardzo przyjemnej rozrywki.

mowa o:

don’t squeeze me just freeze me

Nie będę pisać o ptaszkach na gałęzi, czereśniach na drzewie, truskawkach w śmietanie. Nie chce mi się. Zupełnie. Mam ochotę na śnieg, wielkie i zimne płatki dzióbiące w nos. Krople z sopli lodu spadające za kołnierz. I szron na szybie przy otwieraniu okien. Gdzie mogę tego się doszukać?

35 stopni w cieniu, czyli trzeba sięgnąć poza rzeczywistość. Zabrać się za fikcje literacką, pogrzebać za książką z której wionie chłodem jak z najlepszej lodówki. Trafiłam dobrze za pierwszym ruchem w stronę półki, z której wzięłam kolejną Bakułę. Początek jest obiecujący, bo opisuje jak chiński karzeł spędził wigilię z polską emigracją w Nowym Jorku. Wszyscy tupią na mrozie i chuchają kłębami pary, nic milszego do czytania w zaduchu lipcowego  popołudnia znaleźć nie mogłam. Dalej bohaterowie trafiają do nieopalonego w styczniu mieszkania, śpią w pięciu swetrach, zawijają się w gazety w zagubionym na zlodowaciałej autostradzie samochodzie. Czysta rozkosz dla czytelnika marzącego o włożeniu stóp do zamrażalnika. Moja radość czytania została jedynie nadtopiona świadomością tego, że wszystkie te opowieści już kiedyś czytałam. Na szczęście było to dawno i o innej porze roku.

mowa o:

 

PS Wszystkim przegrzanym polecam orzeźwiający nawiew Wichrowych Wzgórz, chłodną mżawkę Manazuru oraz skostniały z lodu świat Kociej Kołyski. Wszystkich odwiedzających proszę o dalsze sugestie lektur obniżających temperaturę powietrza