nibylandia

Dobra, jakby nie było to blog książkowy i czas się zabrać za temat główny. Czyli zaczynamy akcje „teatrzyk letnie lektury przedstawia”. W roli głównej: błękitna ważka Pani Byatt. Tak właśnie, to udające wintydżowy zeszyt tomiszcze było książką w której zaczytywałam się przez spora część urlopu. Książką, nie zawaham się użyć tego słowa, dobrą. Wyjaśnijmy, że tylko dobrą i spodziewanie dobrą. Ku mojemu zaskoczeniu jednak „The Children’s Book” nie okazała się książką skomplikowaną, misternie skomponowaną i przewrotną. A tego właśnie spodziewałam się po następczyni „Opętania”.

Tymczasem cóż, dostała mi się bardzo zręcznie napisana saga rodzinna, w której z łatwością odnalazłam wszystkie motywy charakterystyczne dla Byatt. Jako bonus do całości zostało włączonych kilka rozdziałów z historii Anglii, urywki z katalogu Wystawy Światowej w Paryżu w roku 1900 i dwie bajki nie całkiem dla dzieci (że o paru  kiepskich wierszach nie wspomnę). Taki miszmasz stworzył całość zachęcającą do szybkiego przewracania kartek przez czytelnika niecierpliwie chcącego zobaczyć co się dzieje dalej z tym tłumem postaci, który zaludnia strony książki. Pod koniec miałam wrażenie, że sama Byatt połapała się, że trochę za wielu bohaterów natworzyła, i na ostatnich kilkunastu stronach intensywnie się ich pozbywa. W sukurs wzywa historię, czyli pierwsza wojnę światową. Dzięki włączeniu jej do akcji powieści może spokojnie uwolnić się od balastu wielu jednowymiarowych bohaterów męskich. Zresztą ta właśnie mała złożoność postaci to jedna ze słabych stron książki. Niewątpliwe najbarwniejsza jest Olive Wellwood, matka, żona, kochanka i pisarka w jednej osobie. Do tego zła siostra i potworna egoistka.  A cała reszta? Kogo należałoby wyróżnić, polubić? Każdy znajdzie coś dla siebie, jest w czym wybierać: ubogi artysta z nizin, zahukane dziewczę, delikatny poeta, szalony twórca, leśny chłopiec, zasobny bankowiec, rozważna robotnica, lekkomyślna panna, dziewczyna z ambicjami, arystokrata socjalista: co tylko chcecie. Przyznam, że dla mnie było tego wszystkiego nieco przydużo, i wolałabym żeby ilość został zastąpiona jakością.

Czy to znaczy, że książka mi się nie podobała? Nie, to absolutnie niemożliwe, czytałam ciurkiem całymi godzinami, wartki styl i drobiazgowe opisy różnych cacuszek nie pozwalały mi zapomnieć jak sprawną pisarką jest Byatt. A kiedy sięgnęłam trochę głębiej, pod te drobiazgi którymi zasypana jest wierzchnia warstwa fabuły, odkryłam prawie filozoficzną przypowieść o dzieciństwie, dojrzewaniu i o tym jak bardzo baśnie dzieciństwa nie przygotowują nas do tego, co zastaniemy w swoim dorosłym życiu. Po zakończeniu czytania miałam to charakterystyczne poczucie lekkiego oszołomienia, jakie zwykłe odczuwam po wyjątkowo długiej i charyzmatycznej lekturze.

Czy należy wiec wyglądać z niecierpliwością tej książki na naszym rynku? Nie wiem. Nie wiem, czy ktoś się weźmie za tłumaczenia takiej cegły, nie wiem czy któreś wydawnictwo porwie się na ryzykowne przedsięwzięcie wrzucenia na rynek książki, która zainteresuje głównie anglofilów. Co nie znaczy, że w przypadku gdyby książka jednak się nie ukazała w języku polskim, należy pogrążyć się w rozpaczy i złorzeczyć, że oto jesteśmy pozbawieni kolejnego cudu literatury europejskiej. O wiele rozsądniej będzie rozejrzeć się za jakąkolwiek inną książką Byatt, w której znajdziemy mniej więcej to samo co w „The Children’s Book”. Przy odrobinie szczęścia będzie to sporo więcej. 

mowa o:

wicked

It sounds to me as though you believe in Natural Selection, and you don’t think you and I are the fittest.

 A.S. Byatt “The Game”, str. 256

 To nie była ładna książka. Każdy jakiś taki pokręcony, nikt nie był choćby cieniem osoby dobrej do towarzystwa. Najpierw dwie siostry: starsza z wielką wyobraźnią i emocjonalnymi zahamowaniami, młodsza z pragnieniem akceptacji i sprytem większym od pierwszej. Chce być niby lubiana przez starszą, a jednocześnie cały czas jest przyłapywana na robieniu czegoś, czego ona nie akceptuje. Czyta jej pamiętniki, przerabia jej historię na własne opowiadania, no i jest bardziej kochana  przez ojca. Starsza, czyli Cassandra, ma więcej niż jeden powodów by ćwiczyć na młodszej, Julii, swój talent do pogardy i potępienia. Pojawienie się trzeciej osoby, młodego mężczyzny, destabilizuje kompletnie, ten i tak niełatwy, związek. Niepozbierany Simon, przylega mocno do każdej z sióstr, i w każdej budzi ciepłe uczucia. Sam jednak nie wybiera żadnej z nich, a gdy sytuacja zdaje się go zmuszać do podjęcia decyzji, czmycha do dżungli, gdzie może dowoli rozwijać swoją fascynację wężami. Te stworzenia przynajmniej pozwalają mu być przy sobie bez groźby jakichkolwiek uczuciowych zawirowań.

To książka, w której każdy element urasta do rangi zagadki, symbolu albo wskazówki. Pominięcie choćby jednego akapitu , jednego opisu, oznacza utratę istotnej cząstki, bez której opowieść staje się niekompletna. Trzeba ją czytać z wyostrzoną uwagą i chęcią do studiowania każdego zdania. Nadpruta sukienka Cassandry, wypukłość przełyku najedzonego węża, rude loki córki Julii, nie można tego zostawić niezauważonym i pognać dalej w głąb akcji. Julia-pisarka, odwiedzając w Oxfordzie siostre-naukowca ma szansę poznać na kolacji szanowne grono profesorskie gdzie: łapczywie obserwowała jak drżące , zabarwione żyłkami dłonie, niezgrabne i kruche, skubały chleb (A.S. Byatt “The Game”, str. 131, tłum wlasne). Podczas tego wieczora zdaje sobie sprawę, że właśnie takie detale przykuwają jej uwagę i z nich składają się jej książki. Czy przez to umyka jej coś ważnego? Czy przeciwnie , właśnie istota całości zawarta jest w tych pozornie nieistotnych szczegółach? I czy to pytanie zadaje sobie fikcyjna bohaterka powieści, czy jej rzeczywista autorka?

Drobiazgi, małe gesty i niewielkie wydarzenia zaczynają gromadzić się w książce, tak jakby autorka usypywała z nich niebezpiecznie wysoki stos, który w końcu zaczyna się chwiać i grozić katastrofą. Komu? Bo czy ktoś z tej trójki  zasługuje na ocalenie? Simon powraca ze swojej wyprawy i ponownie zbliża się do obu sióstr,  łykając beznamiętnie uczucia, którymi go obdarowują, zupełnie jakby naśladował spożywanie pokarmów przez jego ulubione gady. Cassandra ze swoim dziwnym kodeksem moralnym i łatwością potępiania innych, z brakiem zdolności do wybaczenia, jest jednocześnie nieznośna i godna współczucia. Julia, lekkomyślna i bez skrupułów wypisująca w swoich książkach rzeczy, które mogą ranić jej najbliższych, jest może łatwiejsza do zrozumienia, ale niebudząca większej sympatii. Komu wiec przypadnie najgorszy los, kto w tej grze skończy z Czarnym Piotrusiem w ręku? I czy będzie to ten, kto najbardziej na to zasłużył, czy ten, kto nie potrafił odpowiednio zagrać?

Musiałam skończyć tę książkę jak najszybciej i nie tylko dlatego, że byłam ciekawa finału całej historii. Musiałam ja skończyć, bo za bardzo wbijała mi się w myśli uwierała moje ego. W miarę czytania zaczęłam mieć objawy lekkiej depresji i bezsenności. Bo to nie jest wygodna książka, której słowa owijają się miękko wokół czytającego, jak ciepły kocyk. Nie obiecujcie sobie po niej niczego miluśkiego.  

mowa o:

 

powody zachwytów

Czasem wszakże zdarzają się czytania , od których jeży się i drży puch na karku, nieistniejąca sierść, gdzie każde słowo pali i świeci, twarde, wyraźne, nieskończone i dokładne, jak ognisty kamień, jak gwiezdny punkt w ciemności.

 A.S. Byatt „Opętanie”, str 491.

Od dawien dawna nie czytuję romansów. Zresztą nigdy nie byłam zbyt gorącą ich entuzjastką. Opis na obwolucie książki zapowiadający zawiłą historię miłosną działa na mnie zazwyczaj odstręczająco. Tym razem jakoś się nie zniechęciłam. Może dlatego, że nie do końca uwierzyłam podtytułowi (obecnemu w angielskiej wersji tylko) „A Romance”. A może dlatego, że właśnie dałam się zwieść obietnicy klasycznego, czystego romansu, romansu doskonałego, spełniającego wszelkie oczekiwania jakie niesie w sobie to hasło? Dość, że zaczęłam czytać, że nie mogłam się od tego czytania uwolnić, że obietnica została spełniona z nawiązką.

Już sam początek całej historii był zapowiedzią niesamowitej przygody literackiej. Oto w Bibliotece Londyńskiej nad starym tomem przesiaduje młody doktorant, przerzucając sfatygowane strony w poszukiwaniu informacji o interesującym go poecie epoki schyłku romantyzmu, Randolphie Ashu. Nagle, spomiędzy starych rachunków i notatek wychylają się szkice dwóch listów. Są adresowane do kobiety, którą poeta miał okazje spotkać na jakimś przyjęciu. Z treści wynika, że był więcej niż zauroczony jej osobowością i inteligencją. Zaintrygowany Roland (bo tak ma na imię ów grzebiący w papierach naukowiec) w jednym momencie decyduje się ukraść listy. W ten sposób rozpoczyna się fascynująca historia śledztwa w sprawie dawnej i dotąd nieznanej światu przygody miłosnej. Opowiedziana za pomocą listów, fragmentów pamiętników i wierszy dawnych kochanków, a także domysłów tych, którzy ja badają.

Jednak sam romans sprzed wieków stanowi tylko oś, wokół której zaczepione zostają inne wątki, rozważania czy wręcz dyskursy naukowe. Ta książka jest bowiem gęsta od aluzji, mocno aromatyzowana feminizmem i przyprawiona wybornym poczuciem humoru. Nie pamiętam kiedy ostatnio spotkało mnie tyle czytelniczych przyjemności. Niezwykle udane pastisze poematów epoki romantyzmu tchną tu i ówdzie duchem Emily Dickinson. Poszukiwania śladów dawnej miłości przypominają akcję zawiłej zagadki kryminalnej. Perypetie młodszych i starszych badaczy życia i twórczości tajemniczych kochanków dają posmak tak lubianej przeze mnie powieści akademickiej. Jest tu jeszcze przepiękny język, szczegółowość opisów, barwność postaci. I delikatny optymizm, wiejący z finału książki, przekonanie o subtelnej celowości wydarzeń pozornie bezsensownych czy tragicznych. Chyba po prostu trafiłam na moja Doskonałość Roku 2009!

Jestem z moim entuzjazmem szczera, ale i bardzo opóźniona. Książka została nagrodzona Bookerem w roku 1990. Niemalże dwadzieścia lat poślizgu to szmat czasu. Zdaje się jednak, że mogę mieć szansę na wykazanie się lepszym refleksem w najbliższej przyszłości. Z wielką satysfakcją oznajmiam bowiem, że dzisiaj ogłoszoną, tzw. krótką liste Bookera 2009 otwiera „The Children’s Book” Byatt. I choć nie dane mi było poznać jej treści (książka jest ciągle nieosiągalna na rynku polskim nawet w wersji oryginalnej), to ze względu na doświadczenia z właśnie zakończoną lekturą, mogę śmiało powiedzieć, że swojego faworyta do tegorocznej nagrody już mam.

mowa o: