dym, ćma i zgubione wczoraj

stolik

Spuchł, utył i posiwiał. I zdziadział –usłyszał mistrz.

Marcin Świetlicki „Dwanaście”, Str 36

Czas się podzielić refleksją na temat zeszłorocznej lektury: Poeci nie powinni pisać kryminałów. Wyciąganie trupów z szafy wychodzi im znacznie gorzej od rozsypywania gwiazd duchowych olśnień. Drzwi im się zacinają, ręka nieboszczyka myli z własną, w końcu otwierają jednym kluczem zbyt wiele zamków.

Do takich wniosków doprowadziło mnie czytanie krakowskiego thrillera o zagadkowym tytule dwanaście. Kraków tonie tutaj we mgle jak sherlockowski Londyn. Gorzej, że równie przymglony jest umysł bohatera książki, zwanego Mistrzem. Upojony oparami smętku i alkoholu wodzi nas na manowce, myląc tropy, pielęgnując przywidzenia i wywołując zamieszanie. Snuje się od baru do baru, od butelki do szklanki, od szklanki do papierosa. Wreszcie zaplątuje się tak, że staje się nagle narratorem, przechodzi z trzeciej osoby do pierwszej, po czym okazuje się, że właściwie był przez chwile inna postacią. A czytelnik solidarnie gubi się wraz z nim w pijackim malignie.

Nasz bohater czyli mistrz, to krakus, nie pełen fantazji obywatel innego kraju czy miasta, jak choćby słynny Wieniuszka z Moskwy-Pietuszki Jerofiejewa. Mistrz Świetlickiego będzie spał, albo krążył uparcie po trzech ulicach i dookoła jednego pomnika. Będzie patrzył jednym okiem, pił półgębkiem, odpowiadał niepełnym daniem. Oszczędnie jak na Krakowiaka przystało. I choć miał budzić sympatię, jako typowy święty pijaczek polskiej literatury współczesnej , to mnie do siebie nie przekonał. Powiem więcej: z ulgą przyjęłam nasze rozstanie. Niech sobie dalej puchnie, tyje i siwieje beze mnie jako świadka jego degrengolady.

mowa o:

dwanascie-1