Ostatnio trafiła mi się książka Zaczytana. Zresztą sama do tego doprowadziłam. Znalezione na bibliotecznych regałach, książki zniszczone, po których widać, że przeszły przez ręce wielu czytelników, zawsze mnie kuszą. Zaczytana, czyli pewnie dobra, zaraz myślę. Ale zaczytana to też upaćkana, z poklejonymi kartkami, poszarpanymi na brzegach stronami. I jak tu wziąć taką do łóżka, jęczę potem.
Ale znacznie bardzie cierpię przy Zaczytanej z innego powodu. Bo często się zdarza, że taka książka nosi inne, oprócz plam na kartkach, ślady poprzednich czytelników. Po czytelnikach wnikliwych, zafascynowanych talentem autora, lub szukających sensu życia, zostaje z reguły mnóstwo podkreśleń, nawiasów, czy innych znaczników. Czasem się z tego powodu cieszę, bo inaczej nie zwróciłabym uwagi na te czy inne złote myśli. Ale znacznie częściej się wkurzam. Bo to zupełnie jest tak, jakby mi ktoś co chwilę przerywał lekturę głośno szepcząc: zobacz tutaj, spójrz na to, a to zdanie, musisz uważnie przeczytać. Jednym słowem mam głos z backgroundu jak przy amerykańskich serialach komediowych. Tyle, że ten przylekturowy jest niemy, wyrażony jedynie ołówkiem lub długopisem. Jednak wkurza tak samo. Dlatego błagam, nie bazgrajcie po książkach z biblioteki!
ktoś czytał z tej książeczki
