Obudzić Obłomowa

facet 2

Wyjałowiłem życie poezją, a teraz za późno, żeby zaczynać je od nowa. Myślę tylko, że ostatecznie lepiej być sangwinikiem, człowiekiem działania- a jeśli już się bawić, to tak, żeby lustra trzaskały.

Vladimir Nabokov, Maszeńka,  str 46

To książka o zamykaniu przeszłości. O tym, że czasem trzeba wyruszyć pełna parą naprzód, bez oglądania się w tył, bo jest to jedyna szansa przeżycia. Ganin, protagonista tej chudej książeczki, będzie nam tu przewodnikiem i nauczycielem. Ganin to mdły młodzieniec, rosyjski emigrant, gnieżdżący się wraz z innymi nieszczęśnikami w marnym berlińskim pensjonaciku. Duszno tu i brudno, powietrze wypełnia kurz i uczucie beznadziei. W takim otoczeniu nawet hoża dwudziestosześciolatka czuje się słaba i pozbawiona przyszłości.

Ganin tkwi w nudnym związku z kobietą, której nie kocha, i której nie potrafi się pozbyć. Z marazmu wyrywa go spojrzenie na zdjęcie mającej przybyć do współlokatora żony. Okazuje się, że to dawna ukochana Ganina. Bohater zaczyna intensywnie wspominać swoją pierwszą miłość. Paradoksalnie, ten półobrót wstecz stanie się dla niego impulsem do skierowania się ku przyszłości. Dokładny przegląd wspomnień uświadomi mu brak możliwości powrotu do czasów minionych.

Ta pierwsza książeczka Nabokova to ciekawy portret człowieka wybierającego życie. Być może tak właśnie udało się przetrzymać emigrację Vladimirowi i jemu współczesnym uciekinierom z rewolucyjnej Rosji. Włączając trybiki egoizmu, ciekawości i chęci sięgnięcia po nowe.

Polecam nie tylko emigrantom:

Ganin

Cudzoziemiec

domek

Czytam Annę Kareninę po raz siódmy i zachwycam się nią tak samo, jak się zachwycałem nie czterdzieści, ale sześćdziesiąt lat temu, kiedy byłem siedmioletnim szkrabem. Za każdym razem odkrywa się coś nowego. Na przykład dopiero teraz zorientowałem się, że Lew Nikołaicz nie wie, w jaki dzień tygodnia zaczyna się jego powieść: niby jest piątek , bo tego dnia zegarmistrz przychodzi do domu Obłońskich nakręcić zegary, ale jest również czwartek, czego dowiadujemy się z rozmowy na ślizgawce miedzy Lewinem a matką Kitty. A co to za różnica – wykrzyknęła Warwara- kto u licha, musi znać dokładną datę?

-Ja ją znam_ powiedział Pnin, mrugając oczami w migotliwym blasku słońca.

Vladimir Nabokov Pnin, Str 113

 To miała być najzabawniejsza najlżejsza książka Nabokova. Może i była, jeśli się weźmie poprawkę na Wladmirowskie poczucie humoru. Jego skłonność do stawiania swoich bohaterów w sytuacjach bez wyjścia, wplatania ich życiowych ścieżek w labirynty pechowych zdarzeń.

Profesor Pnin, przedstawiciel starej, rewolucyjnej emigracji rosyjskiej, wielu wydaje się być śmiesznym. Jest roztargniony, mówi z akcentem i na dodatek o sprawach, które niewielu współczesnych mu Amerykanów mogą obchodzić. Dla mnie komizm tej postaci ma taką samą formę jak komizm bohatera Błękitnego Anioła, ofiary miłości do filmowej Marleny Dietrich. Pnin jest równie nieporadny i nieświadomy bycia obiektem kpin.

Jedno trzeba dodać: nie oznacza to, że Pnin, jak tamten, jest człowiekiem nieszczęśliwym. On sobie jakoś radzi. Choć przeszkadzają mu niewygody wynajmowanych pokoi, choć daje się wykorzystywać byłej żonie, wiedzie w miarę pogodne życie. Pracuje na niewielkim amerykańskim uniwersytecie, ma paru kolegów, zajmuje się przygotowaniem fascynującego go dzieła naukowego. Od czasu do czasu miewa napady nostalgii, z których jednak otrząsa się i wraca do codzienności, do swoich małych zwariowanych przygód. Które mu się przydarzają dzięki niezwykłemu talentowi do popełniania gaf. Tylko Pnin potrafi wsiąść do niewłaściwego pociągu, wziąć nie te co trzeba notatki na wykład, chłopcu który kompletnie nie interesuje się sportem dać w prezencie piłkę do futbola. I żywić się „w niezbyt dobrze prosperującej restauracyjce „Jajko i my”, w której Pnin jadał z czystej sympatii do niepowodzeń”. (Ibidem Str 32)

Myślę, że z tego samego powodu tak bardzo polubiłam Pnina.

mowa o:

Pnin

chożdienie po mukam

portret

Nieśmiały i surowy, zawsze dążący pod górę, tracący wszystkie siły na tropienie niezliczonych, przebłyskujących w nim istnień, jakby się to działo o świcie w mitycznym gaju, nie potrafił już zmusić się do obcowania z ludźmi dla zarobku  albo rozrywki, dlatego pozostawał ubogi i samotny.

 Vladimir Nabokov „Dar”, str 107

Takiego Władka to nie lubię. Bo mnie nuży i w letarg popycha. I denerwuje trochę. Ta parada utraconych mężczyzn, za którymi tylko wzdychać można. Wiem, wiem, to takie czasy były, kiedy facet modny musiał być mocno obtęskniony, w świecie zaginiony, wspominany na kanapce, na wysiedzianym fotelu, przez zasmuconych bliskich. Tutaj jest takich bohaterów co najmniej ze trzech: młody samobójca, niepowracający z egzotycznej wyprawy ojciec entomolog i skazany za poglądy rewolucjonista. Zwłaszcza historia tego ostatniego była przyczyną moich wielu udręk czytelniczych. Pryszczaty ciamajdowaty politykier, który sam dokładnie nie wie o co mu chodzi, zostaje skazany na zsyłkę i tam niknie w pamięci, to zupełnie nie mój typ literacki.

Moja uwagę przy tej książce trzymała głownie świadomość, że jest to jedna z najbardziej autobiograficznych opowieści Nabokova. Faktycznie, narrator to młody literat, rosyjski emigrant, który snuje się po Berlinie w poszukiwaniu zarobku i tematów do wierszy. Liryczny jest bardzo, zarówno w postrzeganiu otoczenia jak i w doborze środków wyrazu.

Robi się z tego Nabokov nieklarowany, ciężki w natychmiastowym spożyciu. Widać, że to wczesna powieść, że jeszcze autor nie potrafi na tym etapie wytrącić z tekstu nadmiaru uniesień i poetyckich sformułowań. Daje ponieść się erudycji, chęci literaturoznawczych popisów, zapewne robiących niegdyś wrażenie na jemu współczesnych. Teraz, niestety, mogą one być jedynie interesującym źródłem wiedzy dla ambitniejszych studentów filologii rosyjskiej. My, zwykli bywalcy księgarń, Puszkina już nie czytamy. Czy mamy i nie czytać dawniejszego Nabokova?

Może nie całkiem, może wystarczy, gdy pominiemy tylko niektóre rozdziały, jak ten o życiu męczennika politycznego, Czernyszewskiego. Bo jednak ta książka już zawiera pewne, charakterystyczne dla Nabokova treści i przesłania. Już tutaj autor bawi się w rozpatrywanie alternatywnych działań przeznaczenia, zadając sobie i czytelnikowi zagadki na temat tego, co by było, gdyby inaczej potoczyły się wydarzenia, gdyby obsunął się choć jeden element ułożonej przez los układanki. Na dodatek tę zabawę konstruuje stosując swoje ulubione rekwizyty: słoneczne popołudnia, mieszczańskie saloniki, uczuciowe zawirowania. Jeśli wiec uznacie, że warto pomęczyć się, żeby od czasu do czasu zobaczyć cień, zarys Nabokova, to zachęcam. A dla niezdecydowanych dodam, że zgodnie ze słowami autorki biografii żony Nabokova, była to jedna z ulubionych książek pisarza.

mowa o:

Vladimir 1

żona i skryba

Zdawała się uważać, że jest w stanie przekonać ludzi, że nie rzuca cienia, a nawet jeśli zauważą ów ciągnący się za nią ciemny, kanciasty kształt – że on do niej nie należy.

Stacy Schiff, Vera Nabokov, str 409

Szczupła kobieta z burzą białych włosów siedzi przy niewielkim biureczku i pisze listy. W imieniu swojego prywatnego boga. Czyli męża. Vladimira Nabokova, genialnego nie tylko jej zdaniem pisarza i zapalonego entomologa. Tak mniej więcej wygląda portret Very Nabokov nakreślony przez jej biografkę. A bardziej naszkicowany bardzo delikatnym ołówkiem, który ledwie znaczy kontury i wyraz twarzy. Bo ciężko wyraźnie zobaczyć Verę, w tym, co zostało o niej napisane.

Na początku są mocne akcenty. Rollercoaster wydarzeń. W czasach młodości Vera zawsze jakimś cudem lądowała w epicentrum burzliwych przemian historycznych. Jako dziecko mieszkała w Petersburgu z którego będąc nastolatką musiała uciekać przed rewolucją. Osiadła  w Niemczech, z których jako Żydówka musiała się wynieść w przededniu drugiej wojny. Za kolejny azyl wybrała Paryż. Kiedy i tam dotarł Hitler wskoczyła na statek płynący do Ameryki. Gdzie wreszcie, razem z rodziną, osiadła na dłużej. I tam podjęła dożywotnio pracę na pełny etat – jako żona pisarza. Pisała dla swojego męża, w imieniu swojego męża, za swojego męża. Wykłady, oceny prac, poprawki tłumaczeń. Listy do znajomych, pracodawców, landlordów i wydawców. Niezmordowanie czytała, przepisywała i korygowała jego książki, porządkowała jego notatki, dbała o jego dom.

O tym wszystkim biografka pisze aż za dokładnie. Z jednej strony budzi podziw, że udało jej się dotrzeć do tylu źródeł. Czytelnik informowany jest niemal o każdym liście, ocenie pracy studenckiej, piśmie, które sporządziła Vera. Tylko, że to trochę za mało, żeby dowiedzieć się jaka była naprawdę. Po części to wina samej bohaterki. Vera była osobą bardzo skrytą, pilnie strzegącą prywatnych i rodzinnych tajemnic. Mocno dala się we znaki śmiałkom, którzy próbowali opisać życie jej i słynnego pisarza. Zaprzeczała niektórym faktom, szczególnie tym świadczącym o paryskim romansie jej Vladimira w czasach, gdy rozdzieliła ich wojna. Czasem potwierdzała niemające nic wspólnego z prawdą wypowiedzi  współmałżonka, do reszty mieszając w głowach nieszczęsnym biografom. Dlatego pewnie książka Schiff roi się od przypisów i odnośników, jakby autorka panicznie bała się, że może zostać posądzona o nieścisłości lub zmyślenia.

Dzięki tym zabiegom nie byłam w stanie nie uwierzyć w choćby jeden przytoczony fakt. Jednak pod koniec czytania czułam tak wielkie znużenie, jakbym przez cały ten czas asystowała niezmordowanej Verze w opracowywaniu ogromnych stosów dokumentów, fiszek, umów i listów. Musze przyznać, że było to tyleż fascynujące, co wyczerpujące doświadczenie.

mowa o:

ta jedyna, najwspanialsza

Świerszcze nadal ćwierkały, raz po raz dolatywała słodka woń płonącego jałowca, a nad czarnym wyżynnym stepem, nad jedwabistym morzem, przeogromne, wszechograniające niebo, gołębioszare od gwiazd, przyprawiające o zawrót głowy, i wtem Martin znów doznał uczucia doświadczanego nieraz w dzieciństwie: nieznośnej intensyfikacji wszystkich zmysłów, magicznego, natarczywego impulsu, obecności czegoś, dla czego warto żyć.

Vladimir Nabokov „Splendor”, Str 34

 U Nabokova zawsze jest świetnie, u Vladmiria zawsze czuję się dobrze. Ciekawe towarzystwo, lekko podbarwione humorem opisy sytuacji, a w tle gdzieś drzemie dramat, który na koniec pobudza akcję groźnym warknięciem. Wejście w jego książkę to jak odwiedziny w starym dworku. Tym razem dworek był na odległym Krymie, tonący w zieleni i zapachach ziół. Niestety wkrótce zaleciał tam i dym z broni rewolucjonistów i bohater, a wraz z nim cała akcja, zaczęli przemieszczać po Europie. Tutaj należy dodać, że bohater zasługuje na to miano tylko dlatego, że jest centralną postacią powieści. W rzeczywistości jest to przeciętny chłopiec, który ma może za bardzo pobudzana wyobraźnię, głównie dzięki zamiłowaniu matki do czytania mu baśni. Chłopiec jednak dorasta, zaczyna uganiać się kobietami i szybko odnosi pierwsze sukcesy miłosne. Potem ląduje w Cambridge i tam dopiero jego losy nabierają coraz dziwniejszego kształtu. Oczywiście dzięki nieodwzajemnionej miłości.

Myli się jednak ten, kto  przypuszcza, że książka jest zwykłym romansidłem. Czy w ogóle możliwe jest, żeby u Nabokova coś było zwykłe? Amantka jest lekko obszarpana i pyskata, młodzian niepozbierany i bezradny. Tych dwoje męczy się ze sobą, męczy innych, a ich główną metodą kontaktu jest nieporozumienie. Bo dla mnie o tym właśnie jest ta historia, o braku umiejętności dotarcia do drugiego człowieka. A także o zagubieniu i obłędnym pragnieniu uznania, które w końcu prowadzi do podejmowania absurdalnych, a czasem i niebezpiecznych kroków.

Co tu zresztą dużo pisać, książka jest świetna w każdym calu, każdym wersie czytanego tekstu. Jest bezkonkurencyjną zwycięzczynią mojego osobistego plebiscytu na najlepszą wczasową książkę anno domini 2011. Należy tylko żałować, że jest tak niewielka. I że do jej kupna w żaden sposób nie zachęca paskudna okładka. Na szczęście nazwisko autora robi to wystarczająco skutecznie.

Naprawdę warto:

Na północ od Edenu

Czym są sny? Przypadkowymi sekwencjami scen, trywialnych lub tragicznych, iluzyjnych lub iluzjonistycznych, szarych lub szalonych, ukazujących mniej lub bardziej prawdopodobne wydarzenia połatane groteskowymi szczegółami i ponownie obsadzających zmarłych w tych samych rolach, odgrywanych jednak w innych dekoracjach.

(Vladimir Nabokov „Ada albo żar, str 430)

 Wyobraźcie sobie alternatywny raj, gdzie zamiast Adama i Ewy króluje Ada i Van, jabłka można jeść kilogramami, a wąż nie ma nic innego do roboty, jak bawić się w małego puszystego kotka. Gąsienice są tam piękniejsze od następujących po nich motyli, a piekielny ogień zamiast stanowić finał, staje się prologiem opowieści. Takie mniej więcej antyswiat stworzył Nabkov, sprawiając tym przyjemność i sobie i czytelnikom. Choć bardziej niż  porównanie do boga należy się Nabokovi metafora pasikonika. Bowiem narrator czyni spore susy miedzy wydarzeniami i przeplata je zbliżeniami, bo tak należałoby chyba określić pełne drobiazgowych opisów portrety sytuacji, jakimi zagęszcza swoja siedmiuset stronicową powieść pan N. bredzę? Jeśli nawet, to dlatego, że po wielodniowym czytaniu pełnego ornamentyki  stylu zaraziłam się językiem Nabokova. Cóż zrobić, to lektura niełatwa ale przyjemna, nuży ale nie nudzi, i powoli wsącza się w krwioobieg jak wyjątkowo łagodne wino.
Poza tym moje brednie są niczym w porównaniu z bredniami Wladmira, który wyraźnie poszedł tu na całość w rozkoszowaniu się swoją mocno wybujałą i nieco perwersyjną wyobraźnią estetyczno-erotyczną. I gdy omawia obraz Boscha w ten sposób: „jestem całkiem pewien, że po prostu doskonale się bawił, krzyżując ze sobą przygodne fantazje dla radości jaka daje kształt i kolor” (ada str 524),  daje przy okazji doskonały opis i własnego dzieła.
Dlatego w pewnym momencie (bardzo początkowym momencie) zdecydowałam się zrezygnować ze śledzenia fabuły książki i skoncentrować się na jej niezwykłym języku, na absurdalnych i uroczych pomysłach (według Nabokova np Maupassant była kobietą),  kalamburach ( insecte vs inceste) oraz zmysłowych opisach ludzi i owadów. Nie wiem, czy przez to mój odbiór książki był bogatszy czy uboższy i szczerze mówiąc guzik mnie to obchodzi. Wiem natomiast, że gdybym trzymała się kurczowo warstwy fabularnej, to porzuciłabym te książkę po jakiś 50 stronach. A tak „zmęczenie materiału” wystąpiło u mnie dopiero w okolicach strony 640, gdzie Nabokov wdaje się w dość zawiłą dyskusję na temat natury czasu. „Można też być miłośnikiem czasu, smakoszem trwania” (Ada str 641) stwierdza, i tej oryginalnej sztuki degustacji rzeczywistości uczy czytelników na każdej z 700 stron swojej książki.

mowa o: