zbliżenia

Ona niczego sama nie przerwie, ona nie jest zdolna kończyć i na tym polega jej nieszczęście. Ciągnie za sobą nieistniejące światy, jak nieznośny balast, którego w żaden sposób nie potrafi się pozbyć, Bezustannie wywołuje duchy, nie pozwala im odpocząć w spokoju. W całym mieście, tuż pod powierzchnią ulic, w kawiarniach, na skwerkach i przystankach autobusowych czają się upiory z jej przeszłości.

Kaja Malanowska Imigracje, str. 189

Nie wiem dlaczego taka cisza panuje na temat tej książki. Przysiadła skromnie na półce księgarni, jak szary ptaszek na gałęzi i grzecznie czeka na zainteresowanie. Dla mnie ten nowy okaz wypatrzyła Ania, szepnęła cicho, że o tam jest i może warto byłoby się przyjrzeć. Posłuchałam jej rady i jestem więcej niż zadowolona.

Bo nowa Malanowska jest nie tylko niegorsza od starej, ale i barwniejsza i bardziej precyzyjna w mówieniu na temat. A tym razem jest nim nie tylko depresja. Owszem, smutek, chandra i spleen przewijają się jak zawsze obecni statyści w prozie tej autorki, ale opowiedziane historie dotyczą już innych problemów.

Mnie kojarzyły się z zajączkami z rozbitego lusterka, lusterka często rozpaczliwie składanego na powrót tak, by przynajmniej trochę można było zobaczyć w nim własną twarz, utwierdzić się co do jej istnienia. Czasem obraz rozbija się na kilka portretów tej samej zdawałoby się osoby. Tak jest w przypadku opowiadania otwierającego zbiór, mówiącego o Chińczyku transwestycie. Mamy tutaj i skośne oko, i dziwaczny makijaż drag queen i modne okularki młodego biznesmena i pobladłe policzki ojca rodziny. Aż trudno uwierzyć, że wszystkie te cechy udało się pomieścić w jednej postaci. Obraz jest całkowicie niespójny, mylący i w efekcie trudny do uznania za realny.

Jednak już za chwilę przenosimy się do Stambułu, nie po to by zabrać się za oglądanie miasta, ale by odbyć wraz z bohaterką dziwną trasę stawania się bytem osobnym od własnych rodziców. Potem zwiedzamy Indie i Stany i patrzymy jak wyostrza się tożsamość bohaterki w zetknięciu z obcymi kulturami, innymi sposobami myślenia.

W połowie książki następuje zwrot. Zaczyna się druga cześć, w przeciwieństwie do pierwszej zawierająca historie zmyślone. Rozbite lusterko okazuje się zawierać fragmenty zwierciadeł z Gabinetu Śmiechu. Bohaterom opowieści coraz trudniej zobaczyć siebie w niezmienionym kształcie. Aż do momentu, gdy odbicie staje całkiem zamazane, niemożliwe do odczytania. Tutaj mamy opisy niekompletnego „ja”, aż do całkowitej degradacji, jak w ostatnim opowiadaniu o małżeństwie, które decyduje się emgirację.

Nie jestem w stanie powiedzieć, że wszystkie przeczytane opowiadania mnie zachwyciły. Za najlepsze uznałabym trzy ostatnie „historie prawdziwe”, za najsłabsze końcowe opowiadanie z „historii które wydarzyc się mogły”. Wszystkie tworzą spójną całość, pokazującą różne formy osobowości, a może wręcz ich analizę od stanu wielokrotnego do stadium zaniku. Trafność spostrzeżeń i umiejętny opis zjawisk i stanów czasem niezwykle ulotnych, to dla mnie największe atuty tej prozy. Czytanie Malanowskiej to próba pochwycenia słabo widocznych fragmentów rzeczywistości, ćwiczenia z łapania nitek babiego lata. A mnie zawsze fascynowały te wiotkie i mgliste pajęczynki.

mowa o: