Miss from Missisipi

wiosenne 1

Mama chciała dać mi na imię Mignon, po swojej siostrze, ale tato wpadł w szał. Krzyczał, że nie chce żeby jego jedynaczka nazywała się jak befsztyk. Robił strasznie dużo hałasu, a ta kobieta z metryką miała już dość czekania, więc babcia Pettibone zakończyła sprawę, dając mi na imię Daisy, tylko dlatego, ze w pokoju stał wazonik ze stokrotkami. Bardzo bym chciała wiedzieć, kto przysłał te cholerne stokrotki.
Fannie Flag Daisy Fay i Cudotwórca, Str 9

Przy lekturze tej książki towarzyszyło mi stałe uczucie deja vu. Nie wiem czy to dlatego, że faktycznie bardzo dawno temu czytałam już opowieść o Daisy, czy może dlatego, że główna bohaterka, jedenastolatka ganiająca samopas po amerykańskim miasteczku, do złudzenia przypominała mi inną rezolutna dziewczynkę, Emmę z hotelowej trylogii kryminalnej Marthy Grimes. Jednego jestem pewna: jeśli ktoś polubił tamtą smarkulę, powinien niezwłocznie poszukać książki o Daisy Fay.
Daisy mieszka z rodzicami na amerykańskim południu lat pięćdziesiątych, jest nad wiek rozgarnięta i uwielbia opisywać drobne wydarzenia ze swojego życia. A dzieje się w jej życiu wyjątkowo dużo, dzięki pomysłowemu tatusiowi, który bez chwili wytchnienia i z niezmąconym optymizmem dąży do osiągnięcia wielkiego sukcesu. Idzie mu średnio, ale kombinuje jak może. A to zakłada bar przy plaży z kolegą, a to zdobywa nagrodę za złowienie największej ryby, podstawiając wypchanego śrutem pstrąga, albo podpala swój plajtujący bar, żeby dostać pieniądze z odszkodowania.
W tle tych dziwacznych historii maluje się portret obyczajowy Ameryki połowy ubiegłego wieku. Mama Daisy umiera ze strachu, że jej córeczka zarazi się heinemediną i co pięć minut prowadzi ją do lekarza. Gdy chce wyglądać elegancko, ubiera futro ze srebrnych lisów i do tego bierze torebkę z krokodyla. Kiedy opuszcza ojca Daisy, może znaleźć tylko pracę kelnerki. Sama Daisy pilnie bierze udział w cotygodniowych spotkaniach młodych debiutantek, prowadzonych przez ambitną Panią Dot. Dziewczęta zdobywają tam tak istotne umiejętności jak postępowanie z kolorowa służbą (Można dotknąć albo uściskać kolorowa kobietę, to jest w porządku, ale nigdy kolorowego mężczyznę. Ale najważniejsze jest to, żeby nigdy nie siedzieć i nie jeść z nimi przy jednym stole, ibidem, str 88) i otrzymują złote myśli, które brzmią na przykład tak: jeżeli zaprzyjaźnisz się z telefonem i mrożonkami, twoje życie będzie jak bułka z masłem (ibidem,  str 88).
Na szczęście Daisy jest nie w ciemię bita i robi co jej się podoba, zupełnie nie przejmując się konwenansami. Ma też złote serce, wielu osobom pomaga lub przynajmniej stara się pomoc, przez co zresztą niejednokrotnie popada w tarapaty. Jednak w ogólnym rozrachunku wychodzi na swoje, a czytelnik z uśmiechem rozrzewnienia łyka finał z pokrzepiającym morałem, że ten, kto wspiera innych, nie jest naiwnym jełopem, ale człowiekiem, którego w odpowiednim czasie z nawiązką wynagrodzi ludzka wdzięczność.
Bo taka jest ta książka, niewymagająca, ale i nie głupia, czasem zabawna, czasem wzruszająca, istny balsam dla duszy i rozjaśniacz ciemnych myśli. Nic dziwnego, że z biblioteki przyszło mi szybko upomnienie żeby ją oddać, bo już następni czekają w kolejce. To idealna lektura na czas wiosennego przesilenia.
Mowa o:

Daisy