Co za faux pas, przemilczeć na blogu czytelniczym Dzień Książki! Mogę tylko się usprawiedliwić czynnym jego obchodzeniem. Będę nudna – oczywiście że polazłam do empiku, oczywiscie że znowu szukałam trójcy. Co się tam nakucałam, naprzeglądałam, ciężko było i smętnie. Bo mi jakoś te wszystkie cudowne nowości nic a nic na zmysły nie działają, no może za wyjątkiem powonienia. Takich nazwisk jak Byatt, Atwood czy Sedaris to mogę sobie w marzeniach poszukać, a nie na półkach księgarni. Na dodatek byłam prawie na czczo, a taki stan zawsze u mnie wyostrza krytycyzm, a mniej eufemistycznie rzecz ujmując, wrodzoną zgryźliwość. Tymczasem ofiarę znaleźć było trudno, bo między regałami z literaturą dla dorosłych człowieka nie uświadczyłam. Dopiero kiedy zbliżyłam się do działu dziecięcego usłyszałam jakieś rozmowy. I jakoś tak mnie olśniło, że chyba jedyna okazja kiedy u nas jeszcze czytać wypada, to kiedy czyta się dziecku. Wtedy to nie jest żadna sztuka dla sztuki, bezproduktywne wgapianie się w szeregi liter. O nie, to jest ten mozół i harówka, który określamy p r o c e s e m w y c h o w a w c z y m ( jeśli nazwa czegoś na w sobie słowo „proces” to jasne jest jak słonce, że nie może to być nic błahego lub, tfy tfy, miłego). Znam takich, co książek unikają bardziej niż diabeł świeconej wody, ale dziecku bajkę kupią, a nawet, o dziwo, przeczytają. No bo przecież mówi się, że książki młodym trzeba czytać codziennie, regularnie podawać małe łyczki literatury, bo to równie zdrowe jak porcyjka tranu albo jogurtu z naturalnymi szczepami bakterii. Nikt nie zaleca takiej terapii dorosłym, czyli im to niepotrzebne, a może nawet niewskazane?
Dlatego pewnie jakaś mama, w bardzo starych butach, w niemodnych dżinsach, płacąc przy kasie za książki dla dzieci tak strasznie się dopytywała, czy oferta „trzecia za 2 grosze”, obejmuje też książki dla dorosłych. I biegusiem złapała Biografię Kapuścińskiego. Czy dwa grosze są barierą możliwych do poniesienia kosztów przyjemności własnej posiadaczki rodziny? Obym nigdy nie musiała się o tym przekonywać.
Dwa grosze były dla mnie granicą kosztów ryzyka, bo „na trzecią” kupiłam wreszcie Fakultet Marzeń, który kusił i odstraszał mnie na przemian przez ostatnie dwa lata. Wzięłam tez Rozmowy z Herbertem, bo Herbert jest (a właściwie był) facetem z którym z przyjemnością zamieniłabym więcej niż parę słów. Skusił mnie jeszcze dzien Oprycznika, skusił i rozbawił taką to frazą : „Fiedka śmierdzi rano gorzej niż o wieczorze, To jest prawda jego ciała i nic nie można na to poradzić”. Zachichotałam sobie w duchu, myśląc, ileż to prawd poznam przy okazji powrotu autobusem do domu.
A teraz, tak żeby jakoś ładnie ten książkowy weekend zamknąć, wrzucam portret zbiorowy moich (i nie tylko moich) najnowszych tomików.
Występują:
Amos Oz Opowieści o miłości i mroku- do których zachęciła mnie Nutta
Beata Tyszkiewicz Nie wszystko na sprzedaż – wpadła mi w ręce przy przeglądaniu podręcznej półki w bibliotece, nie wiem czy da się toto przeczytać, ale zdjęcia pani Beatki są tam śliczne
Magda Szabo Staroświeckie historie – jakiś mamy boom na Szabo ostatnio na blogach, się wiec dołączyłam do trendu
Daniel pennac Mała handlarka proza – Zosik tak zareklamowała, ze nie sposób było nie wypożyczyć
Nick Rennson Sherlock Holmes- bo tam tak strasznie dużo o starej Anglii i Anglikach, że musiałam kupić
Dan Lungu Jestem komunistyczna baba- Ci co pożyczyli mówili, że dobre
Jarosław Iwaszkiewicz Podróże do Polski- kolejna pożyczka od zaprzyjaźnionej czytelniczki, która mimo moich skandalicznych zapóźnień w oddawaniu udostępnia mi kolejno różne cudeńka: M., dziękuję bardzo!
Z Kapuścińskiego usprawiedliwiać się nie będę, a resztę obecnych już omówiłam. Teraz pogonię na strony empiku, może jeszcze do północy coś wygrzebię ;).