Czułam się wyrobnikiem. Siedziałyśmy w bibliotece całymi dniami z panią Maryną, wiec mówiłyśmy sobie, ze jest to grób naszej młodości. Czasem wieczorem, bo zamykali o ósmej, a myśmy siedziały do końca, można jeszcze było iść do kina. Na jakieś filmy sowieckie na ogół. Kołchoźnicze musicale na przykład. Czasami dawali cos lepszego, więc trzeba było stać długo w kolejce. Dostałyśmy się na Cenę Strachu.
Janion Transy, traumy, transgresje, Niedobre dziecię , Str 108
Zawsze było dla mnie zdumiewające, jak ta kobieta potrafiła urzeczywistniać, a właściwie ograniczać, swój udział w świecie, poprzez pisanie. Problemy były od tego, żeby mogła je roztrząsać w naukowych rozprawach. Lektura jej rozmowy rzeki z dawną studentką potwierdza taki stan rzeczy. Ale i też umożliwia dostrzeżenie bardziej miękkich zarysów w postaci naszej spiżowej humanistki. No bo jednak chodziła do jakiejś szkoły, miała trochę pokiereszowane dzieciństwo, w którym nie tylko czytała, ale i rozrabiała. Do tego stopnia, że plany co do jej kariery były bardzo konkretne. Oddana na wychowanie do ciotki, miała zostać w przyszłości krawcową i znaleźć sobie porządnego (nie takiego jak mama) męża. Jakoś się jednak te zamierzenia rozmyły, po części dlatego, że została wyzwolona spod kurateli ciotki i wróciła do rodzinnego domu. Sielanki tam nie było, tylko bieda i smutek, bo ojciec był alkoholikiem, który doprowadził majątek rodzinny do ruiny.
Początki są wiec naprawdę ciekawe, potem zaczyna się wojenna i powojenna rzeczywistość wygnańców, można by powiedzieć teraz, że narodowa klasyka. Powoli dochodzi opowieść do tego, jak zaczynała się Pani Maria stawać tym, kim jest dzisiaj. Czyli jak już wspominałam, naszą posągową humanistką. I tu muszę przyznać, że niejednokrotnie przy tej części lektury wzdychałam z wdzięcznością do Losu, że uchronił mnie od prób zostania polonistką. Bo przy większości opisów fascynujących, zdaniem interlokutorki, problemów zawodowych, umysł mój wędrował w inne, bardziej interesujące dla niego rewiry. I ze wstydem łapałam się na tym, że zachowuję się jakbym znowu siedziała w szkolnej ławce, gdzie na lekcji koncentrowałam się łącznie na jakieś piętnaście minut, z łatwością dryfując myślami w innym kierunku, gdy tylko ten obrany przez nauczyciela zdążał w rejony dla mnie nudą wiejące. Na szczęście już po chwili wracały one na tryb działania pod tytułem podsłuchujemy cudze rozmowy w autobusie.
Bo trochę tak to się czyta, jakbyśmy siedzieli czekając na znajomych w kafejce i nasze ucho wyciągało się w stronę sąsiedniego stolika, gdzie pytlują dwie oryginalne pańcie, zawzięcie wszystko obgadując. A my zupełnie niechcący zaczynamy się wsłuchiwać się w tę obcą rozmowę, i choć czasem nie do końca się orientujemy o kim i o czym mowa, zaczyna nam zależeć, żeby znajomi jak najdłużej nie przyszli, żeby spokojnie i dokładnie wysłuchać wszystkiego, o czym te dwie tak rozprawiają.
mowa o: