Bez kokardek

Paryż to tylko sen, Gabriel się tylko śni (rozkosznie), a Zazi to sen snu (albo koszmaru), i cała ta historia to sen snu albo marzenie marzenia, niewiele więcej niż delirium wystukane na maszynie przez durnego powieściopisarza (o, przepraszam). 

Raymond Queneau „Zazi w metrze”, str 89

Czekałam na tę książkę prawie dwadzieścia lat. Zapisywałam jej tytuł w notesach, zeszytych, dziennikach, w tych miejscach, gdzie robi się listy pod hasłem muszę to mieć i chcę to przeczytać. W międzyczasie obejrzałam film zrobiony na podstawie książki. Ze starym Paryżem w tle, i uroczą dziewięciolatką w roli dziewczynki zostawionej na półtora dnia pod opieką paryskiego wuja.

Film okazał  się  zabawny, pod koniec nużący. Ciekawość mi się podkręciła, o co w takim razie takie halo z tą Zazi. I już, już miałam się przekonać, bo książkę szczęśliwie wznowił PIW, kiedy nagle okazało się to niemożliwe. Bo zamknęli wszystko, łącznie z księgarniami. Nieźle, stwierdziłam, Zazi nie mogła przejechać się metrem, choć była w stolicy, ja nie mogę jej przeczytać, choć właśnie została wydana. Ale oto się doczekałam.

Zazi różowi mi się przy boku, przeczytana. Ta landrynka na okładce to oczywiście żart. Z dziewczęcej słodyczy. Zazi, choć jest w wieku Ani z Zielonego Wzgórza, niewiele ma z nią wspólnego. Zazi jest świadoma tego, że dzieciństwo jest fajne gdy jest się nieznośnym. Robi więc to co się jej podoba i ma gdzieś całą resztę. Co prawda nie może spełnić swojego marzenia o przejażdżce metrem, bo jest akurat strajk, ale cały Paryż stoi przed nią otworem. Jak twierdził pewien pisarz, to miasto nigdy nie ma końca. Ciąg przygód Zazi zdaje się tego dowodzić.

Tak, Queneau się postarał. Na zaledwie dwustu stronach funduje przepał jakich mało. Co więcej ten niby wygłup, ta zwariowana groteska, jest rewelacyjnie napisana. W każde prawie zdanie jest wrzucona kpina. Ale tak, że nie odbiera sensu całości, a go dodaje.  Kolejny plus to bohaterowie książki, niejednoznaczni i szaleni. Zazi, jak już wspominałam, nie jest rozkosznym podlotkiem. Jej wuj, przykładny mąż swojej żony, występuje wieczorami jako baletnica, szewc okazuje się intelektualistą, a żona wuja… no o tym przeczytajcie już sami.

Zapewniam, że nic nie jest tu takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Poczynając od metra, środka transportu co transportem być przestaje. To wszystko powoduje, że czytałam te książkę powolutku, ciesząc się każdą frazą i każdą przygodą w niej zamieszczoną.

warto:

Zazi

za tropem

 

Dubravka

Traktuję z przesadą swój przypadek i swoje znaczenie, oni nie zauważyli, że mnie nie ma, bo nawet nie wiedzieli, że jestem
Dubravka Ugresic  „Lis”, str 144

Przyznajcie się, drodzy czytelnicy i mili bibliofile, czy nie macie chętki czasem wedrzeć się do literackiego światka? Tak choćby chyłkiem, boczkiem? Żeby przycupnąć w kącie i poobserwować scenki z pisarskiego życia? Heh, nie mówcie mi, że tylko ze mnie taka wścibska osoba. Bo i tak nie będę się wstydzić. Ale na wszelki wypadek nie opowiem wam o głupotach jakie popełniłam wiedziona tą ciekawością. Zresztą, nie zmieściłabym tych historii w jednej notce. Dlatego zdejmuję z siebie światło jupiterów i zgodnie z konwencją tego bloga, kieruję je na niedawno przeczytaną książkę.

Po jej okładce przebiega lis, wkrada się w tytuł i rozrabia w tekście. Lis , to jak twierdzi autorka, totem pisarza.  I mnie się to podoba, ja to rozumiem i chętnie się do lisiego ogona przyczepiam, jak ten przysłowiowy rzep. Daje się ponieść w te i inne rejony literatury. W dubravkowe studia nad pisarzami rosyjskimi, doubravkowe wyprawy na literackie konferencje, dubravkowe spotkania z tymi, co pisarzom towarzyszą. I nie przeszkadza mi, że jestem wiedziona jakąś krętą dróżką, poboczem, z dala od uczęszczanego traktu. Tak jest ciekawiej. Spotykam autorów zupełnie nieznanych, wdowy po pisarzach, biografów urzeczonych pisarskimi talentami swoich bohaterów. I tylko raz ogarnia mnie zdziwienie, a potem zawód. Kiedy ląduję nagle w sztampowej historii miłosnej. No wyobraźcie sobie kochanka sapera, czynnego zawodowo. I nie mówcie, że od razu nie domyślacie się finału tej love story. Tak, to było trochę za dużo i nie pasowalo do reszty.

Zbiła mnie ta historia z tropu, bo straciłam rozeznanie, czy mam do czynienia  z esejami o literaturze, czy powieścią obyczajową. Może autorka chciała dowieść, że potrafiłaby zostać pisarką komercyjną? Bo inną, zgodnie z tym opisuje, być się nie opłaca. Dubravka nie kryje swojego rozczarowania stanem współczesnej literatury, polityki i swojej pisarskiej kariery. I ten jej smutek, melancholia i mnie się udziela, przy czytaniu kolejnych opisów wydarzeń literackich, gdzie  autorka jest traktowana z lekceważeniem. Na jakie absolutnie nie zasłużyła, bo za każdym razem gdy mam z nią do czynienia, zdaję sobie sprawę, że jest pisarką wybitną. Jednak, kiedy pod koniec książki czytam jej słowa o lisim losie, utożsamianym z losem pisarza, zaczynam rozumieć że się na swoją sytuację godzi. Bo wie, że jest ona wkodowana w pisarskie życie, tak jak posiadanie rudego ogona jest wkodowane w genom lisa.

mowa o:

Dubravka cytat

Dubravka Ugresic  „Lis”, str 339

gorzko, cierpko, nieprzyjemnie

facet

Prawie się dusiłem pośród setek innych, w olbrzymiej większości niestety absolutnie jałowych głów, nie oszukujmy się bowiem, umysły które mamy najczęściej pod ręką, są nudne, nie ma z nich większego pożytku niż z towarzystwa przerośniętych ziemniaków, kaczych łbów wetkniętych w żałosne ciała, odziane w tandetna na ogół odzież, które naszym kosztem wiodą nędzną i, niestety, wcale niezasługującą na litość egzystencję.

Thomas Bernhard „Bratanek Wittgensteina”, Str 41

Jeśli się jest przeciwko światu, dobrze mieć do tego wspólnika. Do takiego wniosku prowadzi lektura tej książki. Autor, człowiek, oględnie mówiąc, niełatwy, miał szczęście znaleźć w swoim życiu kogoś, z kim mógł się porozumieć, ba nawet zaprzyjaźnić i spędzić sporo czasu na wspólnych potyczkach z rzeczywistością. A gdy doszło do rozstania z przyjacielem, sporządził mu swoiste epitafium. Tak, jest to epitafium w wykonaniu Bernharda, więc przypomina bardziej spis zarzutów wobec krewnych, znajomych i nieznajomych, niż pean ku czci tego, który odszedł.

Przy czym autor po raz kolejny udowadnia, że narzekanie jest sztuką i on doprowadził ją do perfekcji. Jeśli  macie ochotę na spędzenie kilku wieczorów w towarzystwie wyrafinowanego szydercy, to gorąco polecam Bernharda. Jeśli macie potrzebę podkształcić się z ględzenia to również. Bo w końcu narzekać każdy potrafi, ale mało kto daje radę robić to inteligentnie i zajmująco.  A Bernhardowi to wychodzi idealnie.

mowa o:

bratanek