Kochałam nawet po tym jak mnie zostawił. Nie mogłam przestać. Trudno jest kochać coś, czego nie ma. Uczucie miłości zaczyna żyć własnym życiem. Wywraca się na druga stronę jak papierowa torebka.
Hiromi Kawakami „Manazuru”, Str 190
Gdybym czytała nie w soczewkach kontaktowych, a w okularach, to jestem pewna, że podczas tej lektury w ciągu paru minut ich szkła pokryłyby się kropelkami pary wodnej. Przy tej książce byłoby to nieuniknione. Bo jej się nie czyta, nią się nasiąka. Wolno, podczas śledzenia niespiesznej akcji w pory skóry zaczynają się wtapiać słowa i złudzenia. By wejść w głębszą warstwę epidermy i krążyć po organizmie czytelnika przez kilka dobrych dni od zakończenia książki. Wypełniając wyobraźnię obrazami rozbryzgiwanych fal morskich, spływających po twarzy łez, tak, że na języku w końcu robi się słonawy posmak. Mało tego, opowieść potrafi też zakraść się do snów, i udawać, że jest naszym własnym koszmarem nocnym.
Zagadką pozostaje dla mnie nie tylko sprawa zniknięcia męża narratorki, ale i to, jak na pozór banalna historia o macierzyństwie, namiętności i zmianach jakie niesie czas, staje się lepkim od estrogenu majakiem, który mocno przywiera do mózgu czytelnika. Ciągle nie mogę rozwikłać, czy sprawia to oryginalna składnia zdań, czy prowadzenie narracji tonem wręcz jednostajnym i pozbawionym emocji. Czasem miałam wrażenie, że obserwuję zwykłe zdarzenia z życia bohaterki w jakimś dziwnym zniekształceniu, jak przez grube, przydymione szkło. Pewnie dlatego dodanie do nich elementów nierealnych wydaje się takie naturalne i nie psuje płynności opowieści.
Jeśli istnieje taki gatunek literacki jak surrealizm psychologiczny, to ta książka powinna być jego sztandarowym dziełem. Wędrówki głównej bohaterki do nadmorskiego Manazuru, o którym nie wiadomo, czy jest zwykłym kurortem czy mityczną krainą duchów, stają się przyczynkiem do podążania śladem jej własnych lęków i wspomnień. Pod koniec książki zaczęłam się zastanawiać czy Manazuru jest miejscem na mapie wysp japońskich, czy jednym z zakamarków umysłu bohaterki. Pójście w jego kierunku za głosem narratorki było doświadczeniem hipnotycznym, pokazem przyglądania się drobiazgom w sposób przenikliwy, nauką postrzegania zapowiedzi wydarzeń w kształcie rozrzuconych klocków czy rozsypanej resztce kwiatu. A może też i przestrogą przed tym, jak człowiek może przekszałcic rzeczywistość, z którą nie potrafi sobie poradzić.
mowa o: