I robiły popcorn, a babcia Win mówiła „Nie wyglądaj przez okno, cukiereczku, nie chcesz patrzec na to, co tam wyprawiają. To nic przyejmnego. Wrzeszczą, bo chcą. tak wyrażają siebie. Usiadź przy mnie. Widzisz, wszystko ułożyło się najlepiej jak mogło, bo jesteś tu ze mną i teraz będziemy szcześliwe i bezpieczne.
Margaret Atwood „Serce umiera ostatnie”, str 12
Margaret Atwood musiała wyczuć, że jako literatka nie ma szanse na Nobla w swojej dziedzinie, bo pisze za długo, za dobrze, za mądrze i na dodatek z podtekstem. Zdecydowała się wiec zarobić w inny sposób i pójść stylem tematem bardziej w komercje. Sięgnęła po wątek katastroficzny, politcal fiction, grozę Kinga, seks Gray’a i romans.
Wyszedł jej z tego niezły turnpager, jak z warsztatow pisania zajmującej prozy. Historia zaczyna się od trzęsienia ziemi, czyli totalnego upadku ekonomicznego politycznego i moralnego USA (mam ciche podejrzenie że Kanadyjka miała podczas jego opisów uczucie pewnej satysfakcji, jeśli nie wręcz przyjemności) Bohaterowie to niedoszli yuppies, którym było dobrze, ale do czasu. W pewnym momencie wszystko się rypło i stracili domek na przedmieściu, pracę, widoki na przyszłość. Został im tylko samochód i marny zarobek w kafejce internetowej. Niedomyci, niedojedzeni, marzą o normalności.
Pewnego dnia los zdaje się do nich uśmiechać: oto otwarto nabór do niezwykłego projektu, socjologicznego eksperymentu, gdzie uczestnicy mają zapewniony dach nad głowa i godziwe wynagrodzenie. Trik polega na tym, że tylko połowę swojego życia mogą spędzić w normalnych warunkach. Co drugi miesiąc muszą odgrywać rolę więźniów i poddać się rygorom życia w zakładzie zamkniętym. Poświecenie wydaje się niewielkie w porównaniu z zyskiem. Jednak z czasem sprawy się komplikują, a cudowna utopia, jak to z reguły z utopiami bywa, okazuje się być koszmarem.
Mniej więcej w połowie książki akcja nabiera rozmachu i traci na wiarygodności. Czytelnik coraz częściej ma wrażenie, że rozbawiona swoimi pomysłami autorka zapomina o zachowaniu logicznego ciągu wydarzeń i balansuje na granicy przesady i absurdu. Do tego stopnia, że czasem ma się ochotę odstawić książkę na dobre. Potem jednak zwycięża ciekawość i decyzja dobrnięcia do końca. Który z założenia ma i zaskoczyć i podnieść morale czytelnika.
Na mnie akurat nie zrobił wielkiego wrażenia, natomiast spodobało mi się inne przesłanie tej książki. To wskazujące, że wygląd barbie i zamiłowanie do wzorów Laury Ashley na kanapie i zasłonkach niekoniecznie świadczy o wrodzonej łagodności serca i słodyczy. I że nadmierna gorliwość w wykonywaniu obowiązków służbowych nigdy nie wychodzi na dobre.
mowa o: