przełknąć knedliczki

 powiedziałem pewnej młodej kelnerce, że w centrum mogą do rachunku w knajpie dopisać nawet datę urodzenia.

– Ja to widzę tak, że po komunizmie mamy wreszcie wolność – odparła młoda Czeszka, jeszcze studentka.

–  I jak pani tę wolność rozumie – spytałem oszołomiony.

–  No, jak nas oszukają w jednej knajpie, mamy wolny wybór, możemy sobie pójść do innej.

 Mariusz Szczygiel, „Zrób sobie raj”, Str. 47

 To jest książka do czytania ukradkowego. Nie tylko dlatego, że można ją tylko trochę uchylić, przez co zagłębiony w lekturze wygląda, jakby się chował. Bardzej mi chodzi o czytanie w ukradzionym gdzieś pokątnie czasie, a najlepiej międzyczasie. Świetnie się do niej zagląda (szerokie otwarcie grozi natychmiastową utratą tekstu, taki urok i czar tego wydania, a właściwie kleju i grzbietu trzymającego kartki) na przystanku, w przerwie na kawę czy herbatę, w trakcie czekania na danie główne czy podczas wyglądania spóźnionego gościa. Teksty krótkie i zajmujące, podzielone na akapity, z których niemal każdy jest jak osobna anegdota. Cudowna organizacja treści dla umysłu latami przyzwyczajanego do przerywania akcji co dziesięć minut reklamą lub sztucznym śmiechem. Tu nie grozi zaczytanie i zapamiętanie się w lekturze.

Nie chcę wcale przez to powiedzieć, że książka jest błaha lub nudna. Na pewno nie można się zaziewać przy historii mało znanego i udanego zamachu na bliskiego współpracownika Hiltera, któremu to czynowi Czesi do dziś nie chcą za nic nadać miana bohaterskiego. Przy wspomnieniu o Egonie Bondym nie będziemy pewnie chcieli jeść (powód tutaj tłumaczy kolega), ale spać nam też się nie zechce. Przy rozdziale o Saudku docenimy urok odrapanych ścian, bo okaże się, że mogą one stać się częścią dzieła sztuki.

W miarę czytania zaczniemy się orientować, że podręcznik do zrozumienia czeskich braci powinien mieć podtytuł dziwnologia stosowana- na co dzień i od święta. Ale tutaj musimy się zacukać: o jakie święto miałoby chodzić? Oto jest pytanie, na które odpowiedzi się w książce nie znajdzie. Dodać należy, tak dla uspokojenia, że brak ten jest skrupulatnie i dogłębnie usprawiedliwiany. Bo jak ten zagadkowy naród nie kocha sławy i chwały, nie modli się publicznie, nie żegna się szerokim gestem, to trzeba przeanalizowac i zgłębic dlaczego tak się dzieje. My, miłośnicy celebracji, na pewno nie pogodzimy się ot tak, od ręki, z tym, że gdzieś ktoś może mieć w nosie to, co uroczyste, w blasku fleszy, rozognionych okrzykach i huku bicia dzwonów pieczołowicie hodowane. Za to z uwagą wysłuchamy dyskursu na temat przyczyn tego stanu rzeczy i jego skutków. Potem pokręcimy głowami, powzdychamy i być może wystosujemy petycję lub podejmiemy akcję. Dzięki której niewielka gromadka wierzących i z trudem praktykujących Czechów będzie mogła znaleźć u nas azyl. Pytanie tylko, jak to na ich stan ducha i szczerość wiary wpłynie.

mowa o: