z życia czeskiego literata

Zagubiona

Czeski Fundusz Literacki ze wszystkich sił stara się wyprasować zagięcia na socjalistycznych spodniach i że intensywnie poszukuje byłych autorów zakazanych i jak pieczone kuropatwy na złotych tacach przynosi im niewiarygodne stypendia twórcze.
Martin Reiner „Lucynka, Macoszka i ja”, Str 112

Pamiętam, jak kiedyś mój kolega się cieszył na wyjazd z kilkuletnimi córkami do sanatorium. –Fajnie jest tak samemu z dziećmi spacerować – opowiadał- zawsze się jakaś pani uśmiechnie, zagada. Zapnie guziczek, poprawi szaliczek. Snuł rozmarzonym głosem opowieść małych przyjemnościach samotnego ojca. Miał na pewno rację, nic tak nie rozczula, zwłaszcza damskiej społeczności, jak nieporadny mężczyzna zajmujący się dziećmi. Niektóre kobiety chętnie pomogą, większość się szczerze zachwyci.
Te sprawy nie były chyba obce autorowi ostatnio czytanej przeze mnie książki. Gdzie bohater opisuje, jak nagle musi zastąpić pięcioletniej dziewczynce matkę. Daje mu to trochę nowych trosk i sporo nieznanych do tej pory radości. Tytułowa Lucynka to dziecko urocze, choć nie bezproblemowe. Wydaje się, że doskonale obywa się bez jedzenia, za to konieczne są jej do życia pluszowe maskotki. Żeby ją do czegoś przekonać trzeba sięgnąć do sporych zapasów sprytu i cierpliwości. Bohater uczy się tego wszystkiego i jednocześnie obserwuje małą, jakby patrzył na kosmitę, który przybył do niego z planety pt dzieciństwo i ma zupełnie inne, niż te panujące wśród zwykłych ziemian, obyczaje.
Druga postać zajmująca sporo miejsca w życiu bohatera, to zaginiony gdzieś w dalekiej Anglii poeta Macoszka. Narrator dowiaduje się o nim przypadkiem i zaintrygowany notką od tajemniczej wielbicielki literata postanawia, za namową kolegi, wytropić Macoszkę. Wybiera się więc do Anglii, a robi to w czasach kiedy Czechy ( a właściwie Czechosłowacja) jeszcze nosiły miano kraju zza żelaznej kurtyny. W ten sposób nasz bohater staje się obcym, dziwacznym i dzikim przybyszem zwiedzającym kraj zachodniej, czytaj: cywilizowanej, Europy. Przygód ma tam sporo, a to w jaki sposób je opisano stanowi największy atut tej powieści.
Niestety, mniej więcej w środku tej tragikomicznej historii, autor decyduje się na woltę, obracając przebieg akcji o 180 stopni. I w ten sposób czytelnik znajduje się w zupełnie innej powieści, mknącej w przeciwny, niż początkowo spodziewany, finał.
Przyznaję, nie ucieszyła mnie ta zmiana, a dodatkowych zawodów dostarczył zbyt ckliwy i liryczny ton w tej zmienionej opowieści. I choć nieźle mi się historię Lucynki i Macoszki czytało, to daleka jestem od nazwania jej arcydziełem literatury czeskiej.

mowa o:

Lucynka