W przyszłym roku będą was uczyli specjaliści: kto inny historii, kto inny matematyki, kto inny języków; czterdzieści pięć minut na to, czterdzieści pięć minut na tamto. Ale w ostatnim roku ze mną zbierzecie owoce pełni mojego życia. I to wam zostanie na zawsze.
Muriel Spark „ Pełnia życia Panny Brodie”, Str 47
Panna Brodie stała się bohaterką zeszłej wiosny, a mnie przyszła ochota na zwarcie znajomości jesienią. Przedyskutowana i wyczytana na wszystkie strony, na wszystkich blogach, łypie teraz smętnie z otwartej książki. Piękna Panna Brodie, energiczna, zuchwała, pełna życia, choć niespełniona. Kim ona do licha jest, ta prowincjonalna nauczycielka o ambicjach trochę zbyt wygórowanych jak na wiejska szkółkę, mocno wybujałym libido i nieposkromionych ambicjach pedagogicznych. Moim zdaniem nie jest nawet tak naprawdę bohaterką historyjki, której tytuł obdarzyła swoim imieniem. Bezkonkurencyjnie wysiodłała ją z tego miejsca Sandy, jedna z ulubionych uczennic.
Ale może lepiej coś wspomnę o fabule, bo a nuż zjawią się jednostki, które książki jakimś cudem nie czytały. Dla nich słów kilka wyjaśnienia. Otóż panna Brodie uczy w okresie międzywojennym dziewczęta w jednej ze szkockich szkół. Robi to w sposób niekonwencjonalny, raczej nie w klasie, tylko w cieniu drzew, raczej nie z podręczników, tylko snując własne opowieści. Jednym słowem Panna Brodie jest super, bo zamiast kazać dziewczętom wkuwać nudne formułki, oplata na lekcjach o swoich podróżach, romansach i kreacjach. Ma szóstkę ulubienic, którym poświęca znacznie więcej uwagi, zabiera je na wystawy, przestawienia teatralne i co sobotę zaprasza do domu. Bo panna Brodie jest pełna zawodowej pasji i robi wszystko by właściwie ukształtować swoje podopieczne. I tak mamy historię, w której snują się cienie Klaudynki i Pikniku pod Wiszącą Skałą. Pensjonarki, czy może być wdzięczniejszy temat? A właściwie bardziej skomplikowany?
W miarę rozwoju akcji czytelnik przekonuje się, że panna Brodie nie jest tylko egzaltowaną orędowniczką sztuki i piękna. Powoli i niepokojąco zaczyna pokazywać lekko psychopatyczne skłonności, wykorzystując uczennice do coraz bardziej niebezpiecznych gierek. Ale nie do końca staje się panią sytuacji, niektóre sprawy wymykają jej się spod kontroli. Na przykład dziewczyna typowana na kochankę wielbiciela Panny Brodie zostaje nieoczekiwanie pozbawiona tej roli przez Sandy, brzydką, wąskooką pannicę, która obserwuje Panne Brodie od lat. A może nawet więcej niż obserwuje, bo pod wpływem opowieści nauczycielki jako dziecko snuła coraz dziwniejsze fantazje, pisała cudaczne romansidła i do spółki z koleżanką wymyślała zabawy będące inscenizacjami fragmentów życia Panny B. Pytanie tylko, na ile były to śmieszne wybryki dziesięciolatki, a na ile przejawy niebezpiecznej osmozy osobowości. Kiedy Sandy podrośnie i zacznie wraz z koleżankami ze „stadka” panny Brodie pozować szkolnemu artyście, w portrecie twarzy każdej z dziewcząt doszuka się uderzającego podobieństwa do panny B. Może to nic dziwnego, bo malarz kocha się w pannie B. A może to przejaw obsesji Sandy, która nie potrafi się uwolnić od panny B., bo ta wtopiła się tak mocno w umysły jej i jej koleżanek, że zatraciły one cechy indywidualne i stały się kopiami swojej mentorki. Za to właśnie najbardziej cenie tę książeczkę panny Spark. Za to, że jej niby błaha fabuła kryje w sobie drugie, a może i trzecie dno, że wywołuje po przeczytaniu falę niekończących się domysłów.
mowa o: