– Kiedy ten Miron jest nieznośny! Z Mirona na marona, z Mirona na wicka.
– Szkoda-pani J. na to- Pan wie, że marron to po francusku kasztan?
Pani J. radzi mi przeczytać Blancharda i pomyśleć o życiu własnym przedmiotów.
– Tak, tak – mówię- biała laska jest dla mnie żywym przedmiotem.
Rozmawiam potem o tym z Celiną, a ona:
– Tak, przedmioty żyją. Moja szafa to jest taka gaździna zasobna, a komódka filuterna pani.
Jadwiga Stańczakowa „Dziennik we dwoje”, str. 364
Te same czasy tylko gospodarz inny. A właściwie gospodyni. To trochę dziwne uczucie poznawać drugi raz te same historie opowiedziane innymi ustami. Jednak wbrew przypuszczeniom lektura dzienników Stańczakowej nie powinna znudzić nawet tych mających przeczytany Tajny Dziennik Białoszewskiego. Wręcz odwrotnie, Stańczkowa wydaje się dopowiadać to, co Miron uznał za mniej istotne. Jest bardziej przyziemna, opis mycia wanny i smażenia buraczków stawia na równi z opowieścią o spotkaniach z Janion. Ale to dzięki temu obraz mironowej codzienności staje się pełniejszy.
Jedyne, czego w tej książce mi brak, to, paradoksalnie, sceny z życia prywatnego samej bohaterki. Częściowo wyjaśnia przyczynę tego stanu rzeczy wstęp napisany przez autorkę, w którym pisze, że oryginał dziennika zawiera ponad 900 stron (!), a część oddana do druku stanowi wybór fragmentów o Mironie, z Mironem, lub przez samego Mirona napisanych. Z jednej strony można pochwalić autorkę za skromność i usunięcie się na drugi plan, by oddać palmę pierwszeństwa poecie. Jednak efektem tego zabiegu jest wrażenie, że sama Stańczakowa żyła głownie tym co robił i pisał Białoszewski. Po lekturze dziennika nie sposób się nie zastanawiać czy tak było naprawdę, czy to tylko rezultat zabiegów redakcyjnych jego autorki.
Na osobną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia bohaterów. Owszem, fajnie jest zobaczyć, jak wyglądali Miron i Jadwiga naprawdę, ale w zdumienie wprawił mnie fakt, że wszystkie, co do jednego zdjęcia pochodzą z czasów sprzed lub po pisaniu dziennika. Mamy wiec portret Białoszewskiego z 1962, zdjęcia Stańczakowej z lat osiemdziesiątych, ale ani jednej fotografii z lat 1975-1978, opisanych w książce. Gdzie tkwi przyczyna tak nietrafionego wyboru? Nie uwierzę, że w braku materiałów, bo jak wynika z treści zapisów Dziennika, w tym czasie Miron i jego znajomi namiętnie kręcili filmiki ze sobą w rolach głównych, wystarczyło wiec wybrać z nich kilka kadrów i zamieścić w książce.
A jak już o filmach mowa, to kończąc tę notkę muszę wyrazi wielki podziw dla reżysera „Paru osób, małego czasu”, że z okruchów i fragmencików stanowiących zapiski Jadwigi, potrafił skleić fascynującą historię dwojga przyjaciół: Niewidomej i chorego na serce poety. Na szczęście wydawcy wpadli na świetny pomysł załączenia filmu do książki, wiec każdy czytelnik dzienników będzie mógł się tą realizacją nacieszyć.
mowa o: