Mieszanka Salmana

Miłość jest silniejsza niż płeć, silniejsza niż definicje, silniejsza niż własne ja. O tym się przekonałam. Tożsamość – a konkretnie teoria tożsamości płciowej – jest zawężeniem człowieczeństwa, a miłość pokazuje nam, jak szeroko możemy sięgnąć.

Salman Rushdie „Złoty Dom Goldenów”, str 317, 318

Złapałam za tę książkę po przeglądaniu polskich debiutów ostatnich lat. I poczułam zaraz, że z małej zatoczki, ba, z wykopanej przez dzieciaki dziury w piachu, ledwo ledwo wypełnionej literacką falą, wypływam na szeroki przestwór oceanu. I się nurzam i wynurzam, i wreszcie się czuję jak ryba w wodzie. I jest to akwen pełen wodorostów i planktonu o wysokiej wartości odżywczej.

Tak, to książka co się zowie. Gdzie autor nawrzucał mitów, tradycji, wierzeń, hitów i odnośników kultury nie tylko zachodu. Czego tu nie ma! Król Midas, cesarz rzymski, greccy bogowie, baśnie rosyjskie, amerykańskie komiksy, sztuka współczesna, wyobcowanie, samotność w tłumie, tożsamości nie tylko narodowe i etniczne, genderowe rozważania, moralne zagwozdki, pytania o etykę.

Jednym słowem Rushdie upichcił istną literacką zupę na gwoździu. Tak gęstą od wydarzeń i znaczeń, że pod koniec, przyznaję, poczułam przesyt i straciłam apetyt na czytanie finału. Niewiarygodnego zupełnie.

Ale to się stało dopiero jakieś dwadzieścia stron przed końcem książki. Wcześniej było wyśmienicie. Nie będę streszczać głównych wątków, bo za mało tu mam miejsca. Zwrócę szczególną uwagę na jeden. Dotyczący identyfikacji płci i skłonności seksualnych  jednego z bohaterów, najmłodszego z trzech braci Goldenów, opisanych w książce. Weźcie i przeczytajcie to uważnie. I powiedzcie mi potem, czy mam rację dochodząc do wniosku, że w kwestiach dotyczących  tożsamości cywilizowany świat jest sto lat przed Polakami.

mowa o:

Sztuka porażki

Wertheimer nie był w stanie dojrzeć w sobie kogoś wyjątkowego, a każdy powinien być do tego zdolny, musi, jeżeli nie chce popaść w rozpacz, każdy człowiek, obojętne kto, to byt wyjątkowy, powtarzam wciąż to sobie i tylko to mnie ratuje.

Thomas Bernhard „Przegrany”, Str 120

Zacznę od krótkiego, ale szczerego wyznania: porażka to moja specjalność. Nic mi tak w życiu nie wychodzi jak to,  że mi nie wychodzi. Nawet jak mi się trafi jakiś sukcesik, w wersji mini rzecz jasna, to z biegiem czasu okazuje się on jedynie przygrywką do tej lub innej, ale zawsze spektakularnej, katastrofy. Gwarantuję że ten talent na pewno nie jest moim wymysłem, a gwarancję tę może stanowić choćby fakt, że w prezencie dostaję takie właśnie jak wyżej cytowana, książki. Czyli spostrzegawczy   obserwatorzy też orientują się w miarę szybko, jak to ze mną jest. A połapawszy się, starają pomóc choćby w taki sposób. Wręczając swoisty manual obsługi niepowodzenia.

Co prawda sytuacja wyjściowa bohaterów Bernharda  jest nieco inna od mojej. Oto trzech chłopaków zapisuje się na zajęcia w renomowanej szkole muzycznej. W trakcie warsztatów dwóch z nich przekonuje się, że nie ma szansy na bycie lepszym od trzeciego. Bo tym trzecim okazuje się Glenn Gould, wygrywający wariacje goldberowskie z wirtuozerią jakiej pozostali dwaj pianiści nigdy nie będą w stanie osiągnąć. Tak wiem, tu niby większość z nas może odetchnąć z ulgą, bo co jak co, ale próby ścigania się z mistrzem gry na instrumencie muzycznym raczej nam nie grożą. Ale im dalej w tekst, tym bardziej oczywiste się staje, że nie muzyka jest tu głównym tematem. Tylko osobista porażka jednego i drugiego bohatera. I w to warto się wczytać, w próby uchwycenia idei przegrania, analizę porażki, jej symptomów i genezy.

Jak by tego było mało, autor serwuje nam jeszcze opis dwóch sposobów radzenia sobie z przegraną. Jeden, prezentowany przez narratora, to kompletne odcięcie się od tego co porażkę spowodowało. Wyrzucenie tego gdzieś hen, poza pole widzenia i własną świadomość. Narrator dokonuje tego aktu niemal dosłownie, podarowując swój niezwykle drogi fortepian córeczce znajomego nauczyciela. Przy ma świadomość,  że dziecku talentu brak i efektem tego gestu będzie jedynie kompletne zniszczenie instrumentu.

Drugi sposób na porażkę, to rozsmakowanie się w niej. Czyli dręczenie siebie i osób najbliższych, do granic wytrzymałości. Celebrowanie jej bez mała z taka intensywnością, jak zwykle celebruje się sukces. Ten sposób wybiera drugi uczestnik warsztatów muzycznych, bliski kolega narratora. To on jest prawdopodobnie tytułowym przegranym. To jego postawa jest szczegółowo opisana i stanowi pretekst do dalszych rozważań na temat sztuki, Wiednia, muzyki, rodziny i sukcesu lub jego braku.

Całość powinna stać się lekturą obowiązkową każdego, kto choć trochę  ma jakieś ambicje i chce spróbować ich spełnienia. Sądzę, że będzie to dla niego trudna, ale i pouczająca książka.

Co do mnie, to na szczęście nie musiałam wołać ekipy tragarzy, by pozbyć się przyczyny mojej aktualnej porażki. Wystarczyło zatrzasnąć wieko pudełka.  

mowa o:

przyjątko

balanga

– Według niektórych mistyków – wyjaśnia Margaret – największym dobrem jest wyzbycie się tych wszystkich przedmiotów, na których człowiekowi najbardziej zależy.

–  Jest jednak pewna różnica między dobrowolnym wyzbyciem się a byciem obrabowanym-replikuje młody, acz błyskotliwy Roland

Muriel Spark  „Uczta”, str 14

Rewolucja jest out of date, za to walka klas wciąż trwa i ma formę wojny podjazdowej, a jej głównym celem jest relokacja dóbr. Taki mi się morał wykuł z czytania tej książki. Pióra Muriel Spark,  autorki niegdyś bardzo popularnej wśród blogerów Pełni Życia Panny Brodie.

Tutaj aż tak dużego zagmatwania psychologicznego postaci nie ma. Za to bohaterów jest więcej, a akcja  kiełkuje na kameralnym, acz ekskluzywnym przyjęciu i wije się wstecz, prowadząc w opowieści o poszczególnych biesiadnikach. Tym, co widzieli  film Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, pomysł na fabułę może się wydać znajomy. Tyle, że Muriel tworzyła w czasach, gdy nie używano jeszcze telefonów komórkowych, a za cel nie wzięła sobie opisania życia uczuciowego swoich bohaterów. Za to rodzinnego owszem. Z tym, że są to rodziny brytyjskich ekscentryków, więc i perypetie maja adekwatne.  Zblazowani artyści, świeżo upieczeni małżonkowie, ofiary brutalnego włamania, to główni aktorzy nowego teatrzyku Muriel. Na drugim planie krążą cisi i profesjonalni ludzie z obsługi, zapewniający właściwą oprawę wykwintnemu stylowi życia bogatych i uprzywilejowanych.

Z czasem okaże się że skutecznie zajmują się nie tylko   tym, ale nie będę spoilerować. Sami sobie doczytacie jak sięgniecie po tę niewielką, acz błyskotliwą książeczkę. Mnie zapewniła ona sporo rozrywki, bo nic mnie tak nie bawi  jak dziwactwa brytyjskiej upper class. A jeśli są opisane z  odpowiednią dawką ironii i humoru, to aż mruczę z zadowolenia…

mowa o:

uczta

Odczarowanie

Gerald

Na pierwszych stronach Mojej Rodziny i innych zwierząt Gerry opisuje powody przeprowadzki na Korfu w sposób niezwykle zabawny, zwyczajem Durrellów unikając poważnych kwestii i – podobnie jak Larry w liście do George’a_ oddając się ekwilibrystyce mającej na celu pominięcie prawdy.

Michael Haag „Durrellowie z Korfu”, str 67

Dziwne to jest lato, że sparafrazuję początek mojej ulubionej powieści. Lato w którym vacation zastąpiły staycation, hortensje kwitną na zielono, a okoliczne szpaki dały się przegonić srokom i zamiast łagodnego świergotu ptasiego stada słyszę skrzeki i wrzaski.

Rodzina

Postanowiłam poratować się książką. Od dawna sprawdzoną lekturą, co się nadaje i na wakacje i zamiast wakacji. Tak, wróciłam do greckich wspomnień Geralda Durrella. Słodkie arbuzy, koncertujące cykady, zaspane osiołki. Żółwie i węże wygrzewające się na kamieniach. W tej książce nawet skorpiony są sympatyczne. Jednym słowem sielanka, bajka lat dziecinnych w najpiękniejszym wydaniu. A że dociekliwa ze mnie istota, zachciało mi się sprawdzić ile w tych opowieściach jest prawdy. I sięgnęłam do niedawno wydanych Durrellów z Korfu. Gdzie autor próbuje odrzeć historię rodziny i innych zwierząt z chłopięcych mitów. I cóż, okazuje się że Gerald uroczo i z werwą zmyślał.

Margo

Tak na serio Durrellowie wyjechali na Korfu uciekając nie tylko przed angielską pogodą. Ale też ubóstwem i alkoholizmem przedwcześnie owdowiałej matki. Ich przeprowadzki do kolejnych domów na Korfu nie były rezultatem kaprysów, ale całkiem rozsądnych decyzji. Na dodatek Gerald kompletnie pominął w swoich opowieściach żonę starszego brata pisarza, towarzyszącą mu przez cały czas pobytu na wyspie. Może dlatego ze małżeństwo nie wytrzymało próby czasu? A może piękna Nancy po prosu znaczyła dla dwunastolatka tak niewiele ze zupełnie jej nie zapamiętał?

 

Innym postaciom udało się jakoś utrzymać i w pamięci Geralda i na stronach jego książek. W opowieści Haaga  do każdej z nich zostaje doczepione szczegółowe i często imponujące CV. Czyli nareszcie wiemy kto jest kim i skąd się wziął wśród Durrellów. Osobna ciekawostkę stanowią opisy początków literackiej kariery Lawrenca Durrella, którym młodszy brat nie poświęcił zbyt wiele miejsca w swoich opowieściach o wyspie.

Gerald dorosły

Przyznaję, było to interesujące, ale nie porywające. Książka jest poprawna, ale tak na serio najlepsze jej fragmenty stanowią cytaty z… greckiego cyklu Geralda. Zaspokoiłam więc swój głód historii, ale nie apetyt na literaturę. Polecić te rzecz mogę jedynie jako uzupełnienie do barwnych opowieści Geralda. Można dzięki niej uporządkować sobie fakty i obejrzeć z bohaterami geraldowskich przygód zdjęcia (jest nawet pies Roger, nieodłączny towarzysz wypraw Geralda!). Czy to dużo czy mało, musicie zadecydować sami.

Mowa o:

Durrellowie