Czterdzieści lat spędził on na plażach i basenach kąpielowych na miłych rozmowach, wśród letników i bogatych próżniaków. Gdzieś z boku lub na drugim planie tysięcy wakacyjnych zdjęć figuruje w trykocie kąpielowym wśród wesołych gromadek, ale nikt nie potrafiłby powiedzieć, jak się nazywał i dlaczego tam się znalazł. I nikt nie zauważył, gdy pewnego dnia znikł z wakacyjnych fotografii.
Patrick Modiano „Ulica ciemnych sklepików”, str 52
Naczytałam się narzekań jaki ten Modiano nudny, jak nie uwodzi, nie porywa. I weszłam w jego prozę z wielką ostrożnością, podejrzliwie rozglądając się dookoła. Ale nie trwało to długo, bo poczułam się u Modiano naprawdę dobrze. Jak w pokoju, w którym świeci się tylko słaba nocna lampka.
Podobały mi się spacery z autorem po pustoszejących przed zamknięciem lokalach i przyszarzonych zmierzchem uliczkach, w których milkną kroki spieszących do domu przechodniów.
U Modiano jest zacisznie, spokojnie. Ludzi i wydarzenia widzi się tak, jakby się było krótkowidzem który zapomniał okularów. I tylko czasem jedna frazą, zdaniem, Modiano włącza na chwilę ostrzejsze światło i robi się z tego taki przebłysk, pozwalający coś subtelnego pochwycić, zrozumieć.
Narrator Modiano to ktoś, kto szuka siebie, przeszłości, nieuchwytnej tajemnicy. Z wiotkich wątków plecie powoli historię. Tak mógłby pisać Murakami, gdyby miał naprawdę talent. Bo trochę te prozy maja ze sobą wspólnego. To wielka niewiadoma, wokół której zamotuje się opowieść. Modiano jest jednak, w przeciwieństwie do Japończyka, zdolnym artystą, spod którego ręki wychodzą kunsztowne precjoza.
mowa o: