W tym pomieszczeniu znajdują się…ech…jeden bibliofrenik…dwóch biblistów….jeden biblioklasta…jeden bibliopata…jeden bibliofob..nie, dwóch! Trzech biblionekromantów, tych akurat trudno przeoczyć…no, i tak…no i właśnie, jeden biblioskop. No i nieodzowny bibliowers, tam z tyłu przy bufecie! Tylu na pierwszy rzut oka.
Walter Moers Labirynt Śniących Książek, str 103
Tak długo oczekiwane spotkanie i taki zawód! Może to dlatego, że smoki również starzeją się, a wraz biegiem lat przybierają na wadze, robią się leniwe i nudne. Tak, może dlatego moje ponowne spotkanie z Hildegunstem Rzeźbiarzem Mitów nie należało do udanych.
Bo ten świetnie niegdyś piszący smok osiadł na laurach, i po wielkim sukcesie wydawniczym, pławi się w nieróbstwie. Z marazmu wyrywa go dopiero tajemniczy liścik, donoszący, że jego dawny znajomy, złowieszczy Król Cieni, powrócił. Wytracony z równowagi tą wiadomością Hildegunst wyrusza w podróż do Ksiegogrodu, który odbudowano w dwieście lat po tym, jak został niemal doszczętnie spalony przez szukającego zemsty Króla Cieni. Tak rozpoczyna się historia.
No właśnie, tak na serio to nic się nic rozpoczyna. Hildegunst powraca do miasta jak dawno nieobecny emigrant do ojczyzny, dziwi się zmianom i nieustannie wraca pamięcią do przeszłości. W rezultacie mamy ciągle powtarzaną opowieść z pierwszego tomu przygód, niemal te same postaci, i te same wątki. Nie dzieje się nic nowego. Nawet świeży motyw teatrów lalkowych, które mają być wielkim szałem w Księgogrodzie staje się nudny poprzez drobiazgowość opisów. Na dodatek najistotniejszy spektakl odegrany przez jego aktorów dotyczy oczywiście wyprawy Hildegunsta do Miasta Śniących Książek, czyli znowu jest powtórka z pierwszej części cyklu.
Powstaje efekt weterana siedzącego w fotelu i snującego opowieści o swoich dawnych przygodach. Pewnie dlatego miałam wrażenie, że Orm (dla niewtajemniczonych: Orm to pisarskie natchnienie) opuścił nie tylko znamienitego smoka, ale i autora jego historii. Pozostaje mi ze smutkiem stwierdzić, że nie warto kupować drugiej części przygód Hildegunsta. I ostrzec, żebyście nie dali się zwieść tytułowi i uroczemu portretowi buchlinga z tyłu okładki. Do Labiryntu Śniących Książek akcja ledwo dociera. Ażeby się w niej połapać, wystarczy się zaszyć wśród księgarnianych półek na jakieś pół godziny i przeczytać dwa ostatnie rozdziały książki. To będzie dostateczne wprowadzenie do trzeciego tomu ksiegogrodzkiego, który podobno jest w trakcie pisania.
mowa o: