spodnie Włóczykija

spodnie włoczykija 2
Czy naprawdę nie zdarzyło mi się popełnić jeszcze notki o Muminkach? Nie wierzę! Jestem przekonana, że gdyby na uniwersytetach wykładano muminkozofię, miałabym szansę na niezła posadkę, bowiem Muminkami zajmuje się lat kilkadziesiąt. Uważam nawet, że Muminki mogłyby stanowić doskonałą lekturę zastępczą na zajęciach z filozofii, bo milsze i poręczniejsze od Tatarkiewicza, a o tym jak żyć powiedzą też sporo. Ale ponieważ to temat na więcej niż jedna notkę, zakładam sobie osobna kategorię na moje wykłady i wykładnię muminkologii stosowanej.
Dzisiaj, tak dla rozgrzewki zacznę od czynności prozaicznej jaka jest kupowanie ciuchów, która udoskonaliłam właśnie dzięki jednemu z przyjaciół Rodziny, Włóczykijowi. Facet jest idolem samego Muminka, zawsze na luzie, zawsze zadowolony i ogólnie wiedzie życie jakiego zazdrości mu niejeden właściciel wygodnego lóżka i stałego miejsca przy obiednim stole. No i ubiera się tez stylowo bardzo: spodnie jak z H&M, retro żakiecik i kapelusz z piórkiem. Powiem więcej, jest on prekursorem stylu wintage. Nie wierzycie? No to poczytajcie jak kupuje spodnie:

zakupy włoczykija
Włóczykij oczywiście spodni nie kupił, a ja nauczona jego doświadczeniem zaczęłam uważać, by ubrania, które zakładam nie wyglądały na „zbyt nowe”. Stopniowo ta zasada zaczęła się rozprzestrzeniać na inne otaczające mnie przedmioty: zbyt wypolerowane buty, za gładkie fryzury, mało wysiedziane fotele.

O książkach też tu wspomnieć należy. Bo czy półka pełna świeżutkich, nieskażonych dotykiem książek nie świadczy źle o właścicielu? Dom bez książek to bezduszna noclegownia, ale dom z książkami nieoczytanymi to muzeum literatury oraz wystawa niemożności czytelniczej właściciela. Jednym słowem kompromitacja. Dlatego zawsze gdy biorę do ręki moje rozsypujące się i pożółkle ze starości Muminki, przepełnia mnie pewnego rodzaju duma, będąca po części i zwykłą radością czytelnika powracającego do często używanych słów, które tak miło znowu objąć wzrokiem.

Fragment pochodzi z:

84905[1]

vicious

Natknęłam się na nią całkiem przypadkowo, gdy  podczas długiej i chłodnej niedzieli  przemierzałam powoli wszystkie kanały TV. Zamiast tradycyjnie pstryknąć off mamrocząc dno, serdeńko, dno, zatrzymałam się na widok niewielkiej kobietki,  która znudzonym głosem wygadywała straszliwe impertynencje, chodziła w boskich kieckach  z obniżonym stanem i snuła się po zakazanych barach epoki prohibicji.

To była właśnie Dorothy Parker, poetka i pisarka, publikująca w słynnym The New Yorker, a potem wspólracująca z Hollywood. Jej biografię, w miodowych kolorach wytrawnego martini, nakręcił Alan Rudolph, i jest to chyba jeden z lepszych filmów o życiu pisarza, jaki udało mi się kiedykolwiek zobaczyć. Pyskata i pijana Dorothy Parker jest jak tu nieznośna dziewczynka, której mimo złego zachowania, nie sposób nie lubić. W miarę oglądania zaczynałam rozumieć, że termin vicious circle odnosi się nie tylko do nazwy kręgu przyjaciół Dorothy z czasów młodości, ale i jej niezbyt szczęśliwych losów. Bo miała ona talent do zakochiwania się w niewłaściwych facetach i wydawania nadmiernych ilości pieniędzy, co dawało w rezultacie opłakane skutki. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że tkwiła w jakimś zaklętym kręgu niepowodzeń uczuciowych i finansowych i nie bardzo potrafiła się z niego wyrwać, za to nieźle umiała  go opisać. Łatwo to sprawdzić sięgając po niedawno u nas wydany zbiór opowiadań Dorothy, który jest istną mozaiką postaci i migawek nowojorskiego światka lat dwudziestych. Mimo upodobania do picia, Dorothy potrafiła bardzo trzeźwym okiem spojrzeć na swoich współczesnych. Ich portrety odmalowane w barwnych i pachnących lekkim cynizmem dialogach są od dobrych paru miesięcy częścią mojego nocnego rytuału. Trzymam je tuż przy łóżku i od czasu do czasu, dla przybliżenia jazzujących snów, poczytuję przed zgaszeniem światła.       

 mowa o;