Wgryzł się w swoją gorycz. Dziś jeszcze prosił nieśmiało, jutro będzie klął, a za rok popadnie w obłęd.
Joseph Roth „Hotel Savoy”, str 123
Roth, Joseph Roth, proszę go nie mylić z Philipem, to pisarz niedawno przeze mnie poznany. Znajomość te zawarłam z zachwytem i na dłużej. Bo Joseph Roth pisze tak, że jak się go czyta, to wiadomo od razu: facet jest mistrzem w ujmowaniu rzeczy i zjawisk w słowa. Nie dziwaczy, nie przesadza, nie robi girlandek z metafor i supełków ze składni. Ale nie jest to tez proza literacko jałowa, nie jest pozbawiona błyskotliwych pisarskich zabiegów. Stosowane z umiarem nadają jej szlachetności i cóż, powiedzmy, że blasku.
Kiedy zaczęłam kupować książki Rotha, elegancko wydane przez krakowską Austerię, prawie dziwiłam się jak to możliwe, że kosztują tyle samo, co kryminały na przykład Bondy. Bo takie wino przecież, choć zawsze ma formę płynną i jest sprzedawane w butelkach, cenę ma uzależnioną od stopnia szlachetności. A książka, bez względu na jakość zamieszczanego tekstu, kosztuje zawsze tak samo. Jedynie ilość stron i jakość okładki i papieru może spowodować podwyższenie ceny danego wydania. Nie no, wcale nie narzekam, że za Rotha nie każą mi płacić trzy razy tyle co za dzieło Bianki L. Się tylko delikatnie zastanawiam jak to działa.
W każdym razie zapewniam Was, że Joseph Roth jest wart czytania. Oświadczam to po zakończeniu lektury jego Hotelu Savoy i przejrzeniu kolejnych sześciu lub siedmiu tytułów jego autorstwa.
Dlaczego Hotel Savoy, a nie Proza Podróżna albo Marsz Radetzeky’ego, te bardziej znane tytuły autora? Bo do literatury, powiedzmy, hotelowej, mam niezwykłą słabość. Lubię zaglądać w hotelowy mikroświatek, z reguły pokazujący jak działa dane społeczeństwo, jakie zasady nim rządzą. Hotel Du Lac i czy Ludzie z Hotelu, to powieści idealnie spełniające moje w tym zakresie oczekiwania. Roth też mnie nie zawiódł. Choć jego Hotel Savoy to raczej nie wykwintna noclegownia, a ostoja opresji i społecznych nierówności. Pod pozorami luksusu łatwo dostrzec okrucieństwo i absurd rządzące relacjami na linii biedni bogaci.
I jedni i drudzy zamiast działać, czekają na mesjasza, co zagwarantuje im jak nie wybawienie, to przynajmniej spokojną i zasobną egzystencję. Mesjasz, czyli pochodzący z okolic Hotelu milioner, przybywa, ale wcale nie chce spełnić oczekiwanej od niego misji. Ma zamiar zaspokoić wyłącznie swoje potrzeby i kiedy tego dokona, znika bardziej niepostrzeżenie niż się pojawił. Przez co zostawia i bohaterów książki i samego pisarza w stanie niedowierzania i bezradności. Tak silnym, że zakończenie książki zawodzi nieco i sugeruje nagłą chęć porzucenia jej akcji przez autora.
warto: