Możecie walić pisarza po głowie nic nie wymyśli. Zamknijcie go, a odzyska pamięć.
Frederick Beigbeger „Francuska Opowieść”, Str 88
Do takiej konkluzji dochodzi Frederick Beigbeger zamknięty w areszcie. Trafił tam za wciąganie koki z maski samochodu. Robił to w samym środku Paryża, nic więc dziwnego, że zwrócił na siebie uwagę policji i wylądował za kratkami. Stąd jest jedna drogi ucieczki: do wewnątrz, we własne myśli i wspomnienia.
Problem jednak w tym, że pisarzowi wydaje się, że nie pamięta nic, zwłaszcza swojego dzieciństwa.
Po czym treścią książki zadaje kłam temu stwierdzeniu. Opowiada krok po kroku swoje chłopięce lata. Od połowów skorupiaków z dziadkiem po tęskne westchnienia za nieobecnym ojcem. Bo, wspominając, autor 29,99 uderza niejednokrotnie w rzewne tony. Maluje obraz jasnowłosego malca, który nie może spać po nocach, martwiąc się o nieobecnego ojca, portrecik nieśmiałego nieboraka, który wieczni tkwi w cieniu wspaniałego starszego brata. Trzeba przyznać, że czasem bywa to irytujące.
Cóż, osoba wychowana w PRLowskich m3 nie jest w stanie współczuć małemu arystokracie który „biedował” z matką i bratem w wynajętych trzech pokojach. Zwłaszcza jak czyta o jego nonszalanckich podróżach, strojach i rozrywkach. Szesnastoletni Beigbeger bywał tu i tam, między innymi w nowojorskiej chacie taty- biznesmena. Kręcił się wśród modelek i gwiazdeczek bywających w ojcowskim paryskim apartamencie. Był prowadzany na wszelkie nowinki filmowe i teatralne, miał najnowsze płyty i bawił się w didżeja.
Dlatego jego opowieść to czysta egzotyka z życia współczesnych francuskich wyższych sfer. Zajmująca, czasem nużąca, bawi ale i pozostawia obojętnym.
mowa o: