pod zasmarkanym aniołem

domostwo

Cały wyblakł, calusieńki, od lakierków po pukle. W świetle dnia to go już teraz w ogóle nie widać, alleluja. A nocą to tak tylko ociupinkę. Biedaczek, tyle czasu czekał, że prawie całkiem się uduchowił…Raz to się nawet zgubił we mgle, ledwo go znaleźliśmy

-czekaj, czekaj, bo nie nadążam. To czym…kim jest ten panicz?

-No jak to kim, alleluja? Widmem.

Marta Kisiel „Dożywocie”, Str 33

Końcówkę roku sprawiłam sobie wyjątkowo lekką czytelniczo. Najpierw całe święta zajmowałam się czytaniem wielkiej baśni. Potem, na czas biurowego między wolnym trwania postarałam się znaleźć coś, co by nie obciążyło moich przyprószonych niedospaniem i obżarstwem myśli. Na szczęście tuz przed Świętami udało mi się zaopatrzyć w idealnie odpowiadającą tej potrzebie (podpowiedzianą przez Bazyla) lekturę. Już sama okładka zapowiadała, że nie należy jej brać zbyt poważnie. Rzeczywiście. Historia miastowego kawalera dziedziczącego stara willę z aniołem, gadatliwym duchem i kucharzącą ośmiornicą, skomplikowana raczej nie jest. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest sympatyczna, jak różowe bamboszki na stopach rzeczonego aniołka. Gdyby nie to, że na podobieństwo tychże bamboszków, przybranych jeszcze dwoma pstrokatymi kwiatkami, przyozdobiono ją zbyt obficie.

Autorka najwyraźniej bardzo chciała pokazać, że ma strasznie duże poczucie humoru. No i przedobrzyła. Napchała w tekst mnóstwo pseudozabawnych powiedzonek, przenośni, tasiemcowych akrobacji słownych. Myślom bohatera karze galopować jak stadom mustangów po prerii, a nastraszony tego rodzaju odnośnikami czytelnik zaczyna w końcu gnać przez kolejne strony, by uniknąć stratowania przez tabuny innych pisarskich uniesień. Całe szczęście zawsze może odsapnąć przy boku pyzatego anioła lub doznać wsparcia ze strony jednej z macek spiżarnianego monstrum, serwującego wszystkim frykasy własnego wyrobu. I tylko chciałoby się na koniec podszepnąć autorce, żeby od depilującego skrzydła aniołka pożyczyła pęsetki i wzorem swojego bohatera wyskubała z tekstu to, co może wzbudzić alergię u co bardziej wrażliwego czytelnika.

mowa o:

dozywocie 3

przy świetle księżyca

marzyciele

Kiedy toczy się boje, wygrywa je i przegrywa, kiedy piraci znajdują swoje skarby, smoki zjadają swoich wrogów na śniadanie i popijają ich filiżanką lapsang souchong, ktoś musi opowiedzieć kawałki ich spłatanych opowieści. W tym jest magia. Jest ona w słuchaczu i dla każdego ucha będzie inna, i będzie miała na niego wpływ którego nie da się przewidzieć.

 Erin Morgenstern „Cyrk Nocy”, Str 423

srebrna

Przydarzyło mi się to kolejny raz. Książkę przeznaczoną pod choinkę podczytałam parę dni przez zawinięciem w papier. I stwierdziłam, że trudno, ale nie dam. Niedoczytanej, niedokończonej, z rąk nie wypuszczę. Muszę ją po prostu mieć na dni od dawien dawna uznane za najbardziej magiczne w roku. Bo ona idealnie do nich pasuje. I tytułem, i tematyką i nawet dotykiem. Aksamitna okładka daje palcom wrażenie przesuwania się po wyjątkowo szlachetnej materii, pluszowej draperii przysłaniającej okno wychodzące na zupełnie inny świat. Świat zaczarowanego cyrku, z namiotami w czarno białe pasy, i wszystkim utrzymanym konsekwentnie w tych dwóch odcieniach kolorów. Za to wrażenia skrzą się od barw.

bańki

Jeśli to wszystko brzmi infantylnie i egzaltowanie, to bardzo dobrze. Bo to jest w końcu czas kiedy trochę się dziecinnieje, kręcąc bańki błyszczące na choince i rozrywając papier na prezentach. Wtedy najlepiej sięgnąć po baśń. W której co strona będą inne cuda i czary. W tej właśnie tak jest. Dokładnie tak jak lubię, każdy niemal drobiazg wykonuje inne triki pod wpływem magii. Na rzecz tych mnożących się w każdym rozdziale dziwów jestem skłonna nawet odpuścić krzywienie się na przesłodzony wątek romansowy. Jak bajka to bajka, muszą w niej oprócz czarów być zakochane damy i rycerze. Niech sobie i będą dla mnie liczył się przede wszystkim cyrk i znajdujące się w jego namiotach zjawiska. Tak bardzo, że wzorem fanów le Cirque de Reves jestem skłonna zawinąć się w czerwony szalik i wypatrywać nadejścia nocy. A jeśli Wam szykuje się kilka pozbawionych gwiazd wieczorów, to sięgnijcie po te książkę. Na pewno doda im blasku. Bo feeria wyobraźni to przecież znacznie więcej niż zwykłe fajerwerki.

mowa o:

cyrk 1

okolicznościowy

jelonek 2

Przygotowujemy się . Lepimy, pieczemy, kupujemy, pakujemy, sprzątamy, biegamy. To ostatnie można robić i po księgarniach, z czego oczywiście się cieszę. Wczoraj na przykład kiedy tak sunęłam miedzy regałami i platformami usypanych książek, usłyszałam dialog, że trudno uszom uwierzyć. Zmierzchu bym pani tez nie polecił, powiedział pan księgarz, na pretensje klientki, że nie chce jej romansidła naświątecznego doradzić. Prawie mi się łza w oku ze wzruszenia zakręciła i miałam ochotę uścisnąć tego dzielnego chłopaka, o którym pomyślałam zaraz, że pewnie długo na tej posadzie nie popracuje. Powstrzymałam jakoś swoje odruchy, no może nie wszystkie, bo jednak parę książek złapałam i do kasy poniosłam. Co to było pochwalę się później. W ogóle zastanawiam się, czy nie zrobić konkursu takiego jak zeszłoroczny. Ale jeszcze nie teraz. Bo teraz to mi się spieszy, żeby przynajmniej jedna książkę z podchoinkowych w porę doczytać. A może macie ochotę pozgadywać jaką? Oczywiście dla tego kto zgadnie nagroda na pewno będzie.

mowa o:

getting ready

panna na trapezie

pegazLondyn, rok 1899. w obskurnym pokoiku zaplecza londyńskiego cyrku młody dziennikarz przeprowadza wywiad ze zdolną akrobatką. Wywiad, który w zamiarze jest właściwie śledztwem. Jego autor chce zdemaskować mistyfikację, jakiej dopuściła się jego rozmówczyni. A jest nią słynna Fevvers, kobieta-ptak, Wenus Cockney, Żelazna Dziewica dźwigająca na plecach papuzie skrzydła. Częstowany szampanem i więcej niż dziwaczną opowieścią o losach Fevvers, gryzipiórek Walser gubi się wśród faktów i zmyśleń, a w tym zagubieniu wtóruje mu bicie Big-Bena, trzykrotnie obwieszczające północ. Nadejście świtu przynosi jedynie zakończenie prologu do całości tej historii.

Podzielonej na trzy części, nie tylko ze względu na trzy różne miejsca akcji (Londyn, Petersburg, Syberia), ale też na różne etapy rozwoju osobowości samego Waltsera jak i jego relacji z Fevvers. Londyn to urok starych uliczek i burdeli,  zbiorowisko osobliwości, to wreszcie miasto-amazonka, z dumnie wypiętą piersią kopuły St Paul’s. A Petersburg to miasto, gdzie następują przełomowe momenty dla akcji powieści.

St. Petersburg, kaprys tyrana, który zapragnął, by jego wspomnienie Wenecji przybrało kształt w kamieniu na bagnistym brzegu rzeki, gdzieś na końcu świata pod najbardziej niegościnnym z nieb, to miasto, wznoszone cegła po cegle przez poetów, szarlatanów, awanturników i szalonych kapłanów, prze z niewolników i wygnańców (…) Petersburg, miasto zbudowane z dumy, wyobraźni i pragnień”. W tym właśnie miejscu ląduje cyrk z Fevvers i Walserem, ze świnką Sybillą, uczonymi małpami i księżniczką Abisynii. Tutaj ich losy skomplikują się i przybierają inny kształt. Stad wreszcie wyruszą na Syberię, gdzie nastąpi katharsis i zakończenie powieści. Wiem ze brzmi to wszystko dziwacznie, ale naprawdę nie najadłam się blekotu ani ciasteczek Timothego Lear’a. W ogóle nie przedawkowałam żadnego halucynogenu. Oprócz jednego-prozy Angeli Carter.

Carter pisze finezyjnie i zwodniczo. Bombarduje obrazami, zwodzi metaforami, bawi się symboliką. Już na początku podsuwa czytelnikowi mnóstwo pomysłów na samą postać Fevvers (Feaver-ang pióro), opisując rodzaje „Żywych posągów” jakie ta przedstawiała w salonie swojej Burdel-Mamy. Potem komplikuje tę postać jeszcze bardziej, dodając wyobrażenia jakie ucieleśniała dla swych niedoszłych amantów. A w pewnym momencie okazuje się ze prawdziwe imię Fevvers to : Zofia, czyli Sophia , oznaczająca po łacinie mądrość. Czyżby wiec „puch marny” przeistaczał na przełomie wieków w coś więcej?

Można by się tak bawić w nieskończoność, odnajdując kolejne warstwy przesłanek i znaczeń.  Czy Fevvers ma symbolizować nową kobietę? Czy jej kolejne ucieczki od zniewolenia to oznaka dążeń do wolności płci? Czy przemiana Walsera ma oznaczać drogę mężczyzny w kierunku Nowego Świata?  Czy klauni to karykatura człowieczeństwa? Poszukiwań można tutaj czynić mnóstwo. Bo książka Carter to nie tylko raj dla wyobraźni i przysmak dla wielbicieli realizmu magicznego. To również wielkie pole manewrów dla antropologa kulturowego czy literaturoznawcy. Ponieważ nie jestem żadnym z nich, mogę tylko powiedzieć, że mnie, zwykłego czytelnika, zachwyciła zarówno fabuła, wartki i soczysty język powieści jak i jej wielowarstwowość.

mowa o:

cyrkowe

starocie nie są złe

wnetrze

Czas na zimowe odgrzewanie. Czyli kolejny etap odgrzebywania notek ze starego bloga. Tym razem będzie powtórka opowieści o kilku książkach najlepszych na grudniowy czas. Zaczynamy od  kryminału, z choinką i śniegiem tle:

Angielski pub tkwi zasadniczo na skrzyżowaniu historii, pamięci i romansu. Kto w wyobraźni nie wychylał się z jego drewnianych galeryjek na brukowany dziedziniec, żeby spojrzeć na zatrzymujące się tam powozy, na skłębione oddechy tupiących kopytami koni w ciemnym zimowym powietrzu? Któż nie czytał o tych długich , przysadzistych budynkach z oknami podzielanymi na kwadraty, o zapadniętych nierównych podłogach, o masywnych belkach pod sufitem i ścianach obwieszonych miedzianymi kotłami, o kuchniach, gdzie niegdyś na rożnach obracały się połcie mięsa, a z sufitów zwisały szynki?

M. Grimes „ Pod Huncwotem”

 Akcja książki ma miejsce w dniach od 19 do 26 grudnia, w zapyziałym angielskim miasteczku Long Piddleton, gdzie na pubach zamiast szyldów dyndają zwłoki zamordowanych przyjezdnych! Bez obaw, to nie krwawe jatki zachwyciły mnie w tej książce. Tylko świetnie oddana atmosfera angielskiej prowincji, gdzie panowie nadal noszą tweedowe marynarki, dziewczęta urodą przypominają Jane Eyre, a w niektórych domach można jeszcze ciągle spotkać starego lokaja, sztywno pochylającego się z tacą. Tam trafia inspektor Jury, pracownik Scotland Yardu, który zamiast rozwikłać zagadkę jednego morderstwa, staje się świadkiem licznych zbrodni, zaprzyjaźnia się  z byłym arystokratą i beznadziejnie zakochuje w miejscowej panience.

Czytając tę książkę, miałam wrażenie, ze duch Agaty Christie nagle obudził się, jak dybuk zawładnął ciałem pani Grimes i kazał mu stworzyć uroczy kryminał, w najlepszym starym stylu, z angielską herbatką, jajkami na bekonie oraz piekiełkiem tajemnic i grzeszków mieszkańców prowincjonalnego grajdołka. Co prawda, w momencie gdy doszło do rozwiązania zagadki kryminalnej, duch Christie chyba gwałtownie opuścił autorkę i została zdana na własne, niezbyt potężne, siły pisarskie. Ale nawet i miałką kulminację mogę wybaczyć za przyjemność przebywania w towarzystwie rzeczowego Jurego i lekko zblazowanego, za to cholernie inteligentnego Melrosa Plant’a, który ku rozpaczy swojej ciotki za nic ma swoje lordowskie przywileje. Ta książka idealnie pasowała do świat, nie tylko ze względu na czas w jakim się dzieje, ale i na  atmosferę ciepła starego domostwa. Jak zwykle u Grimes są  tu bardzo sugestywne opisy posiłków, co przy obfitości świątecznego pożywienia staje się dodatkową zachętą do sięgania po takie czy inne smakołyki. Miałam wiec sporą frajdę czytając tę książkę. Pozostawiła mi ona tylko jedną kwestię niewyjaśnioną; czy mianowicie w Anglii żyją skunksy? Czy też coś się naszej Amerykance poplątało?

mowa o:

Grimes na zimę

utracona męskośc Tatusia M. i inne opowiadania

Tove 2

W bardzo wczesnym dzieciństwie szperałam w spiżarni i mój wujek powiedział: uważaj na zimne trolle muminki. Jak tylko szabrowniczka się pokaże, opuszczają swoje komórki i trą nosem o jej nogi, aż zrobi jej się zimno i wszyscy zobaczą, ze to ktoś , kto wykrada dżem i pasztet

Tove Jansson w Boel Westin „Tove Jansson. Mama Muminków”, str 152

Tove

Słodki błękit i pulchne postacie przyjaznych trolli, taki zestaw na okładce skusi każdego fana zwierzątek lubiących wiązać kokardki na ogonkach. Czyli Muminków oraz ich krewnych i znajomych. Zaraz przystanie, żeby pooglądać, i zachwyci się ilością zdjęć, obrazków, nawet oklejką wewnętrznej strony, która wygląda jak projekt piżamki made by Tove Jansson. I po takich oględzinach na pewno muminkowy fanatyk zdecyduje się na zakup. I zaraz, ale to bez zastanowienia zacznie czytać. I przebiegać tekst wzrokiem. Raz szybciej. Potem wróci, uważniej spojrzy, zamruga. I, to nieuniknione, skrzywi się. I będzie się krzywił aż do końca.

Tove 3

Bo ta niezwykle atrakcyjna graficznie książka jest jednocześnie jedna z najgorzej napisanych biografii jakie zdarzyło mi się przeczytać. Mariaż pseudonaukowego stylu autorki i groteskowej wręcz nieudolności polskiego tłumacza wydał jedyny w swoim rodzaju okaz monstrum literackiego. Każdy z podanych faktów jest opatrzony skomplikowana wykładnią psychologiczną, brzmiącą mniej więcej tak:

Tove tworzy własne ‘ja’ z rożnych perspektyw: swojej tęsknoty, aby mieć odwagę żyć tak jak chce, poszukiwania tożsamości jako artystka i dla swoich potrzeb towarzyskich i seksualnych. Walkę te toczy aż do ukończenia czterdziestu lat, kiedy zaczyna wypowiadać się na temat pracy, życia i miłości z nowych, już innych punktów widzenia”.( Boel Westin „Tove Jansson. Mama Muminków” Str 114)

Na pewno gdyby Tove patrzyła z nowych, ale tych samych punktów widzenia, autorka jej biografii musiałaby znacznie tekst skrócić i skomplikować. I tak nie powstrzymała się od przypominania co drugi rozdział, że dla Tove liczyła się praca i miłość i że jej ojciec, artysta, byłby bardzo szczęśliwy obserwując niebywała karierę córki.

Tove 1

 Poza talentem do wypisywania truizmów, największe wrażenie zrobiła na mnie umiejętność z jaką Boel Westin unika chronologicznego podawania faktów i jednocześnie po kilkakroć przywołuje te same zdarzenia. Na początku czytania miałam nadzieję, że dzieje się tak tylko dlatego, że trudno było się dogrzebać w mrokach historii opowieści o początkach życia Tove. Zaraz będzie lepiej, pocieszałam się, jak tylko podrośnie, skończy szkołę, doczeka schyłku wojny. Jednak nie miałam racji. Choć powojenne losy Tove obfitują w wiele radosnych wydarzeń, biografka nie uznaje za stosowne poświęcić im więcej miejsca. Spotkanie Tove z Tuulikki zamyka w nie więcej niż czterech zdaniach i o przebiegu tego związku raczej milczy. Wyprawy Tove do Japonii lub w inne strony świata są opisane jedynie w kontekście spotkań z wydawcami.

muminki 2

Za to można tu znaleźć więcej niż pełną analizę dzieł Tove, łącznie z freudowską teorią na temat natury problemów niektórych Muminków. W pewnym momencie wręcz obawiałam się, że znajdę rozważania na temat fallicznych postaci hatifnatów i penisneid Jansson. Ku mojej uldze skończyło się tylko na kompleksie kastracyjnym tatusia i wieloznacznym kształcie latarni morskiej.

muminki 1

Pod przeczytaniu takiej ilości literaturoznawczych opisów nabrałam  podejrzeń, że Boel miała na celu zachęcić czytelnika do sięgnięcia po inne jej dzieło, prace doktorską na temat postaci i sytuacji w janssonowej Dolinie. Na pewno była ona źródłem niejednego akapitu w biografii Tove. Do której zakupu zachęcam każdego łaknącego ciężkiej pokuty wielbiciela Muminków.

mowa o:

Tove okladka

Na pociechę wszystkim zawiedzionym przyjaciołom Muminkow założyłam nowy tag pt Tove Jansson, pod którym znajdziecie wszystkie publikowane tutaj notki na temat Tove i jej książek

19.10

po siodmej

Zawsze zastanawiam się, ile jest „lipy” i ile prawdy w rozmowach o sztuce. Chyba więcej „lipy”. Nasza sąsiadka w ciągu pięciu minut zrobiła spacer po wszystkich salach koncertowych Paryża i omówiła grę wszystkich ostatnio grających pianistów. Podziwiam zawsze ten niesamowity zapas komunałów, które można wypowiedzieć tonem znawcy. Francuski nadaje się do tego specjalnie. Przymiotniki merveilleux, sublime, formidable (chamstwo), inoui, epatant, saissant, emouvant (akademia) są stworzone po to, żeby je wypowiadać głosem i tonem Fedry lub Ifigenii i uchodzić za tres intellectuel nie wiedząc najczęściej o co naprawdę chodzi.

Andrzej Bobkowski „szkice piórkiem 1940-1944”, str 54, 55

19.10, bo o tej porze chcę ostatnio być w domu. Przygasić światło, owinąć się w koc i nastawić głośno radio dwójkę. Bo o tej porze codziennie Adam Ferency czyta fragmenty Szkiców Piórkiem Bobkowskiego.

Nigdy nie sądziłam, że wspomnienia okupacyjne, przemaglowane do mdłości w szkole, zatłuczone polskim filmem, okażą się dla mnie błyskotliwym zbiorem myśli, obrazów i refleksji. Może to dlatego, że brak tam walki i bohaterskich czynów, jest codzienność w okupowanej Francji, zwykłe wydarzenia, jazda zdezelowanym rowerem po ulicach Paryża, kiepskie jedzenie, wypady do kafejek, wieczorne czytania książek. Prostota i błyskotliwość, to główne zalety tej lektury, wyśmienicie podanej przez Ferencego. Mogę śmiało przyznać, że dzięki tym atutom Szkice Piórkiem stały się dla mnie odkryciem roku 2012. Jak chcecie się przekonać dlaczego, włączcie jutro radiową dwójkę dziesięć minut po siódmej.

mowa o:

szkice

namówił mnie Mikołaj

nózie 2

Miałam już nie wrzucać stosików. Zwłaszcza po przeczytaniu tego posta. Z którym się zasadniczo się zgadzam. Miałam sobie odpuścić. ALE. Zaraz sobie przypomniałam jak bardzo lubię oglądać je u innych. I drugie ALE. Ostatnio zgłosił się do mnie o pomoc Mikołaj. Nie osobiście. Pod postacią koleżanki, matki kilkorga dzieci. – Rety, powiedz mi, co ja mam kupić Kasi na Mikołaja! –  Zajęczała dramatycznie w telefonie, o bardzo wczesnej godzinie. Byłam na czczo i na zimno, wiec wymamrotałam coś tylko o Flavii, zatrutych ciasteczkach i kryminałach młodzieżowych. Po poru godzinach się ocknęłam i zaczęłam robić przegląd pamięci. Kasia ma lat naście, chodzi do gimnazjum, a czas wolny spędza badając swoją urodę i czytając po raz kolejny Anię z Zielonego Wzgórza. Od pozostałych rozrywek charakterystycznych dla swojego wieku stroni. Zrobiłam wiec zestaw faktów współczesnych i wspomnień własnych i z listą właściwych lektur zajrzałam do koleżanki. – Kupiłam!- powitała mnie z radosnym uśmiechem- zobacz! – Namawiać mnie do oglądania książek nie trzeba, wiec szybko złapałam co podała i zaczęłam kartkować. Długo nie musiałam. – Heh, Posłuchaj tu. „Paula krępowała się, gdy  kupowała prezerwatywy dla Marleny i Simona”- palnęłam cytacik mojej ultra kościołowej koleżance, co to dzieciom Harrego Pottera za nic poczytać by nie dała. – Jesteś pewna, że to dla Kasi? W końcu niech się młoda życia uczy. – Bąknęłam trochę obłudnie. Potem siadłyśmy i roztrząsałyśmy, co zamiast. Może Tajemnica Abigail? Albo konkurentka Ani w kategorii najmilszych literackich sierotek, bohaterka „Tajemniczego opiekuna”? Klasyka w wydaniu Jane Austen? Czemu mi wcześniej tego wszystkiego nie powiedziałaś? Westchnęła z wyrzutem Mama Kasi. Miała rację. Czemu nie polecić wcześniej? Czemu dzisiaj po Matrasie snuły się grupki klientów z wahaniem łapiąc to i owo, podczas gdy panie sprzedające chichrały się z kolegi oklejonego białą brodą? Czemu nie pomóc tym, którzy chcą obdarować innych? Nie widzę żadnych argumentów przeciw. Dlatego w ramach akcji wsparcia zagubionych wśród ksiegarnianych półek znajomych, przyjaciół i krewnych postanowiłam zapodać informacje o tym, co ostatnio nabyłam. A nóż komuś to w wymyślaniu prezentu pomoże?

 mikołajowy

W moim stosie są:

  1. oczywiście Książka twarzy Bieńczyka, choć jakoś do jej czytania się nie biorę, a jeśli nawet bym się zdecydowała, to na pewno kilka rozdziałów ( o piłce nożnej) pominę.
  2. Wyznania Młodego pisarza Eco, których przyjemny tytuł i format – mieszczący się w torebce- skłoniły mnie do zakupu.
  3. Sekretna kochanka Dickensa Tomalin, pojawiająca się tu i ówdzie na angielskich blogach książkowych.
  4. Artur i George Barnes’a, wygrzebany w matrasowych promocjach.
  5. Paryż śladami pisarzy, znaleziony zupełnie przypadkowo mini przewodnik po literackich zaułkach miasta świateł.
  6. Pewna Forma Życia Nothomb, w celu sprawdzenia co słychać u starej znajomej.
  7. Paryż nigdy nie ma końca Vila-Matas’a, czyli ciąg dalszy wyprawy pod wieże Eiffla.
  8. Pisarz rodzinny Delacourt’a, który w ksiegarnianych poczytaniach wydał mi się gorzkawy i zabawny.
  9. Moment niedźwiedzia Tokarczuk, najnowszy zbiór esejów pisarki, który niestety mnie zawiódł.
  10. Obce dziecko Hollingurst’a, które trochę straszy (stylem), a trochę ciekawi (głównym wątkiem)
  11. Portrety i Obserwacje Capote, czyli ploty i obgadania sprzed pół wieku.
  12. The dsitant Hour Morton, przywieziona jeszcze z wakacji.
  13.  Tove Jansson, Mama Muminków, o której lada chwila opowiem więcej, ale bez zachwytów.
  14. Dziewczyna w błękitnej sukience, czyli kontynuacja obchodów roku dickensowskiego.
  15. Cyrk nocy Morgenstern, lajcik na czas zmęczenia przedzimowego.
  16.  Tyrmandowie, Romans amerykański, bardziej do pooglądania niż do czytania.
  17. Ostatni papieros Ostergren’a, dowód na mój nieprzemijający sentyment do braci Morgan.
  18. Atlas Chmur, Mitchell’a, liczę na wrażenia jak ze Snu numer dziewięć, jednego z ciekawszych majaków czytelniczych, jaki udało mi się doświadczyć.
  19. Thomas Bernhard, Spotkanie rozmowy z Krista Fleischmann, zaskakująco zabawne i świeże, doskonałe do czytania w wannie.
  20. Walka Kotów Mendozy, która machała do mnie łapką ze wszystkich okładek podczas hiszpańskich wakacji. W rodzimym wydaniu łapki straciła, ale i tak skusiła.
  21. Wiersze i proza 1954-2004 Tomasa Transtromer, czyli czas na spotkanie z noblistą.
  22. trojka z dżemem. Palce lizać. Biografia pewnego radia Gutkowskiego, szansa na spotkanie z, kiedyś, ulubioną radiostacją i jej ekipą.
  23. Te ściany są zimne i inne opowiadania Capote’a, który zwabił zdjęciem i szczodrą przeceną.

W ramach happy endu dodam, że nie muszę nawet po spisaniu całej tej listy tradycyjnie jęknąć kiedy to wszystko przeczytam. Bo przecież część z tego znajdzie się  w paczkach z prezentami.

mowa o:

mikołajowy 1